Type and press Enter.

Mówić w nadmiarze / Josef Formanek / „Mówić prawdę”

Andrzej Jagodziński, znakomity tłumacz Josefa Škvoreckiego i Jiřiego Grušy, zawsze będzie się cieszył moim szacunkiem. Szacunek nie jest jednak tożsamy z zaufaniem, a to zostało właśnie poważnie nadszarpnięte. Oto bowiem w przedrukowanym na obwolucie fragmencie przedmowy do „Mówić prawdę”, stawia tę powieść na równi z „Obsługiwałem angielskiego króla” i „Zbyt głośną samotnością” Hrabala oraz „Przypadkami inżyniera ludzkich dusz” Škvoreckiego właśnie. Ale choć mawia się, że jak spadać, to z wysokiego konia, karzeł powinien się jednak przymierzać najwyżej do kucyka.

A przecież to naprawdę znakomita historia, co więcej – wprawdzie można to uznać zarówno za atut, jak i za słabość – ma tak zwane przesłanie. Bohater Formanka podróżuje przez wielkie zakręty XX wieku, ale choć ma więcej wspólnego z Forrestem Gumpem niż ze Szwejkiem, forrestuje po europejsku, czyli mniej bombastycznie, a bardziej ponuro. Dopiero pod koniec życia decyduje się na spowiedź, w trakcie której sam odkrywa wagę swoich czynów: co w ekstremalnych warunkach zdawało się normalne, dziś jawi się jako wyjątkowe skundlenie. A to nie wszystko. „Mówić prawdę” to nie tylko analiza mechanizmów dehumanizacji, to również historia wielkiej miłości, nawet jeśli wielkości tej daleko do wzniosłości.

Dwa czynniki definiują tę powieść. Pierwszym są artystyczne wybory Formanka, drugim jego osobowość. Obydwa są ze sobą bardzo silnie związane. Żałuję, że autor nie ograniczył się do zrelacjonowania fascynującego i autentycznego rzekomo żywota Bernarda Maresa, wychowanka zakonnego sierocińca, który zaliczył kolejno epizody w takich formacjach jak SS, Armia Czerwona, Komunistyczna Partia Czechosłowacji, by spędzić następnie wiele lat w więzieniach i karnych obozach pracy. Formanek uległ niestety pokusie doklejenia do tej opowieści drugiego, odautorskiego poziomu narracji, następnie dalszej warstwy tekstu, topornie operującej metaforą życia jako podróży tramwajem, by wreszcie okrasić każdy rozdział łacińską sentencją. Tę nader gęstą już zupę obciąża autor dodatkowo cokolwiek zwietrzałą przyprawą wszechwiedzącego narratora, który wyprzedza bieg wydarzeń.

Ło Jezu, jaki ten Formanek jest przemądrzały! Zdecydowanie nadużywa wielkich pojęć, takich jak „życie” czy „człowiek”. Ostatnim autorem, który podobnie mnie tym zdrzaźnił, był Wiesław Myśliwski. Do tego czeski pisarz absolutyzuje swe mądrości, strojąc je w autorytatywno-konfluencyjną liczbę mnogą, jakby były to uniwersalne prawdy, a nie smętne komunały. Na jaw wychodzą jego dydaktyczne zapędy i przymus spuentowania każdego epizodu z łopatologicznym wdziękiem.

Tym bardziej to bolesne (ale i znamienne), że narratorem powieści jest sam pisarz, Josef Formanek, którego ego wręcz nie mieści się między okładkami, a to manifestując się poprzez potok życiowych mądrości, a to wspominając, pozornie tylko mimochodem, o udziale autora w egzotycznej misji humanitarnej. Dobra literatura mówi o jednych rzeczach za pomocą drugich. Ale Formanek chyba o tym nie słyszał. Co gorsza, nie słyszał też najwyraźniej o tak genialnym wynalazku jak niedopowiedzenie. Bo on nie tylko opowiada historię, ale i wyciąga z niej obszerne wnioski, w związku z czym czytelnikowi pozostaje już sama mechaniczna czynność czytania.

To paradoks, że na kartach tej powieści Formanek zarzuca Gorkiemu przegadanie, gdy sam pisze wiele zdań zbędnych. Ciekawostka: zarzut ten opiera na „Klimie Samginie”, o którym z kolei Józef Hen kilkakrotnie wspomina w dziennikach jako o jednej z najlepszych znanych sobie powieści. Nie muszę chyba dodawać, czyjemu sądowi skłonny jestem chwilowo zawierzyć.

O właściwą redakcji powieści, czyli o wycięcie na oko mniej więcej jej połowy, nie zadbał oczywiście ktoś pracujący z pisarzem nad oryginalnym tekstem, trafiają się jednak również wpadki korektorskie, za które śmiało można już chłostać polskiego wydawcę. Było ich co najmniej kilka, ale jako że znowu czytałem na odwyku technologicznym, nie zapamiętałem numerów stron, na których one wystąpiły, za wyjątkiem jednej – 218, która to liczba szczęśliwym trafem stanowi sumę mojego wzrostu oraz ilorazu inteligencji. Tamże to bohatera prowadzono „ku końcu” jego życia. Na pewno pojawiły się gdzieś jeszcze takie kwiatki jak „kłóć” (w bezokoliczniku, nie trybie rozkazującym) czy „uprzykszoną”.

Na ostatniej stronie tej raczej irytującej powieści Formanek pisze, iż jego zdaniem pisarze dzielą się na dwa rodzaje – tych, którzy są lepsi od swoich książek i tych, którzy są od nich gorsi. Siebie zalicza do tej drugiej grupy. Po przeczytaniu jego książki pozostało mi więc modlić się, by jego samego nigdy osobiście nie spotkać.

Tu kończy się właściwa recenzja-nierecenzja. Staram się nie czytać złej literatury, ale zawsze wyobrażałem sobie, że brzmi ona właśnie tak. Jak gdyby Formanek był pierwszym pisarzem na świecie i musiał wypowiedzieć to wszystko, czego nikt dotąd nie wypowiedział, choćby było nie wiadomo jak drętwe i oczywiste, stanowczo przy tym nadużywając napuszonej, chybionej metaforyki. Dlatego podjąłem dość bolesny wysiłek i ponownie przekartkowałem ostatnie strony, by dać Wam kilka próbek jego talentu. Ostrzegam jednak – czytacie na własną odpowiedzialność!

utracjusz

„Powiedział tylko „Cześć!” i odszedł do starych doków, strasznie samotny, bo nie miał pojęcia, że to czego szukamy, często jest tuż obok nas. Tylko że los jest jak restauracja, gdzie tańsze potrawy są lepsze niż mrożony przez wiele miesięcy homar. Sięgamy po srebro, codziennie wybieramy sobie coś ekstra i z trudem się uczymy.” (360)

„Gita miała blizny na rękach po dawnej bijatyce z alfonsem. Ale też takie, których nie widać, choć one najbardziej bolą: na nie też powinni robić bypassy. Jednak który doktor chciałby je operować, skoro nie zapłaciłaby za to żadna kasa chorych? W dodatku jak miałby szukać duszy, żeby połączyć ją z sercem?” (363)

„Rozpowiadajcie to dalej, prześlijcie przez głuchy telefon, że swojego anioła nosimy w sobie. To poczta sekretna, więc wielu jej zapewne nigdy nie odbierze. […] A Bernard wiedział, że aniołowie, choć ich nie widzimy, patrzą nam w oczy [jak, skoro nosimy ich w sobie?! – utracjusz], jakby oceniając, czy są one tego warte.” (376)

„Człowiek zdaje sobie sprawę z piękna dopiero wtedy, gdy je utraci. […] Ale miłość nie jest niedokończonym domem, który można opuścić na zimę.” (397)

„To my sami wyrządzamy sobie zło, nie Bóg. […] Nie my, lecz nasze uczynki mówią prawdę o nas w miejscu, w którym wszelkie mówienie jest zbędne.” (398)

„Był piękny dzień. Kolejny zbliżający nas do chwili, kiedy już ani jednego z nas nie będzie na tym świecie i takie dni będą błądzić bez nas, na pocieszenie nowo przychodzących. […] Zatrzasnąłem za sobą drzwi jakby za przeszłością, za życiem, które było. Odchodzimy z niego z każdym krokiem. […] Chmury na niebie przesuwały się tak szybko, jakby to był dym z ognisk bogów, którzy od początku świata, od niepamiętnych czasów bawią się przy nim naszymi przyszłymi historiami.” (403)

„Rozmawiali w sumie z piętnaście minut. Cóż to znaczy wobec wieczności, jaką jest życie?” (417)

„Ale prawdziwa mądrość nie pojawia się z wiekiem czy doświadczeniem, tylko po porażce, którą potrafisz zamienić w zwycięstwo.” (428)

„Życie to słodkie cierpienie, pomyślałem, obserwując go. Gorzkie piękno.” (432)

„Ale przecież nic nie dzieje się bez przyczyny. Nikt nie odchodzi sam. Musi go odprowadzić Kostucha. Jednemu pozwala nędznie umrzeć, z innym się stuknie szampanem. Każdemu to, na co zasłużył.” (436)

„Musimy ją znaleźć sami. Sami dać życiu odpowiedź. I wypełnić je sensem, który niczym wiatr popopycha nasze dusze, podobne do kolorowych balonów aeronautów, nad przestrzenią życia, choć wcale nie mamy pojęcia, czy się rozbijemy, czy wylądujemy szczęśliwie.” (437)

„Do czego przez cały czas tu, na Ziemi, dążymy? Skończone, załatwione – i co? Po co jest ludzkie życie, skoro nie pozostaje po nim nic prócz wspomnień? Wszystko jedno. Wszystko jest jedno. Specyfika życia na Ziemi.” (440)

„Jak to jest, że mózg potrafi nazwać te rzeczy, a jednocześnie mieć je gdzieś? Czyżby Rzeczy Zagubione i Odnalezione były opatentowane przez samego dyrektora boskiej komedii? Czy prawda jest zawsze skazana na zaprzeczenie, a zrodzenie – na śmierć? Czy to są obowiązujące zasady dla całego Wszechświata?” (441)

Zdjęcie pisarza przerobił niesławny paweł m z oryginalnej fotografii z archiwum pisarza, udostępnionej przez użytkownika Mravenecnik na licencji CC BY-SA 3.0.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *