Type and press Enter.

CHIŃSKIE BAJKI #4 / GROBOWIEC ŚWIETLIKÓW

O Grobowcu Świetlików usłyszałem chyba jeszcze przed maturą, w pierwszej fali fascynacji kinem Hayao Miyazakiego, zainteresowanie automatycznie przeskoczyło na studio mistrza – Ghibli i tak, w miarę prostą linią dotarłem do filmu Isao Takahaty, o którym dziś mówimy. W końcu to jeden z ważniejszych filmów, które japońska wytwórnia dała światu. Słyszałem więc dużo. Najpierw jakieś wypowiedzi, że film wybitny, że jeden z najgłośniejszych manifestów antywojennych w dziejach kina, że magia i że ogólnie masakra. Potem doszły relacje znajomych, którzy wiedząc, że wrażliwy ze mnie chłopak, zapowiadali, że film mnie przemieli i nic ze mnie nie zostanie. Ja przed ciężkim kinem zwykłem uciekać, uciekałem więc przez półtorej dekady, aż w końcu postawiono mnie przed faktem dokonanym. „Siadaj na dupie, oglądamy Grobowiec Świetlików”, usłyszałem z ust siostry. Cóż miałem począć?

Akcja filmu ma miejsce w jednym z japońskich miast pod koniec drugiej wojny światowej. Codzienne życie toczy się w rytmie alarmów bombowych, nalotów i pożarów, na ulicach słychać już powoli coraz głośniejsze kroki nieuchronnej kapitulacji, choć duch w narodzie wciąż silny i hasła o obronie i zwycięstwie, choć coraz cichsze, nadal są powtarzane. Ale tak na dobrą sprawę, to wcale nie jest film o wojnie, wojna toczy się tutaj jedynie w tle, na pierwszy plan wysuwa się opowieść o rodzeństwie: kilkunastoletnim Seicie i jego małej siostrze Setsuko. W jednej z pierwszych scen poważnie ranna zostaje ich matka, ojciec zaś jest w armii i ciężar opieki nad dziewczynką spada na barki młodego chłopaka.

Młody Seita, pchany dumą i jakimś dziwnym poczuciem, że wie co robi, porzuca dom ciotki, w którym przez kilka chwil mieszka i wraz z siostrą zamieszkują stary, opuszczony schron. Z początku wygląda to na wieczne wakacje, nic więc dziwnego, że czują się tam jak w niebie. Dość szybko okazuje się jednak, że młody chłopak, małomówny i opanowany, robiący wrażenie dojrzałego, patrzy na świat w znacznie bardziej naiwny sposób, niż się tego spodziewaliśmy. On tak naprawdę nie ma planu, poza tym, żeby żyć tam, z dala od alarmowych syren, z dala od bezczelnej ciotki, z dala od tego świata, który tak go zranił i zawiódł; jeść to, co uda się zdobyć, bawić się na plaży, łapać świetliki i zwyczajnie – cieszyć się życiem.

I gdyby ten film był kręcony na zachodzie i dla współczesnego widza, to Seita miałby pewnie rację, rodzeństwo przeżyłoby tam wielką, pełną wzruszeń przygodę, wojna byłaby pewnie czasem próby, miłość i piękne sceny lśniłyby tam jak diamenty a morał szedłby za morałem. Ale Takahaty ani moralizowanie, ani opowiadanie ładnych historii nie interesuje, reżyser nie idzie na żadne kompromisy, opowiada historię do bólu rzeczywistą, w której dzieci zachowują się jak… dzieci. Nic nie jest tu nagięte na potrzeby opowieści, tak by uczynić ją tkliwą i poruszającą. To opowieść musi dostosować się do bohaterów. Poważna mina i panowanie nad emocjami, przekonują nas, że bohater, mimo młodego wieku, myśli już jak dorosły, ale po chwili okazuje się, że to jest jednak maska, na którą daliśmy się nabrać. Ucieczka od świata i samodzielne życie na własnych zasadach w prostej linii prowadzą do zgubnych owoców – i my, patrząc na film doskonale to przeczuwamy, widzimy jak Seita buduje to nowe życie na złudzeniach, ulotnych jak te świetliki, pojawiające się co parę chwil na ekranie. I nie możemy z tym nic zrobić.

I właśnie w tym tkwi największy ciężar filmu. Bo będziemy patrzeć na naiwne próby odzyskania normalności – zabawa na plaży, huśtawka, łapanie świetlików – udawanie, że nic się nie stało. Coś podobnego będzie robił Roberto Benigni w swoim Życie jest piękne – chodzi o motyw fabryki czołgów. Ale różnica tutaj jest taka, że Włoch doskonale wie, co robi. Jest ojcem, który chce jak najdłużej chronić swoje dziecko w sytuacji, w której nie ma żadnego innego wyjścia. A Seita po prostu się zgubił, gdyby miał dwa, trzy lata więcej, pewnie podszedłby do tego wszystkiego inaczej i odkrył, że są inne wyjścia. I on chce myśleć, że robi to wszystko, by chronić małą Setsuko, ale tak naprawdę kieruje się tym, że sam chce uciec przed hukiem tego wielkiego świata. Jest dzieckiem i myśli tak, jak dziecko. A reżyser jest temu bezgranicznie wierny i nie pójdzie na skróty i do widza oka nie puści. Pozwoli działać głodowi, zniszczonemu przez wojnę społeczeństwu i temu uporowi głównego bohatera, bez względu na cenę.

I wszystko to w naprawdę wielkim kinie. A wielkie kino najlepiej poznać po tym, że o tych wielkich rzeczach mówi mimochodem, jakby między słowami. Mieści wielkie emocje w małych historiach i wielkie tematy w małych wydarzeniach. Grobowiec Świetlików przez dekady od swojej premiery, wypracował sobie pozycję filmu kultowego, wręcz legendarnego i to wcale nie za sprawą tanich chwytów i gry na emocjach, a właśnie czegoś więcej – autentyczności, bliskości, tej małej skali, w jakiej się mieści no i wielkiej intensywności, z jaką jest opowiedziany. Do tego charakterystyczna dla Studia Ghibli oprawa, doskonałej jakości, w zasadzie nie starzejąca się animacja i niezwykły klimat. Film zasłużenie nosi miano legendy. No i ma tę wielką bezkompromisowość, dzięki której czujemy, że reżyser nie opowiada nam jakichś tkliwych bajek tylko prawdę. Wymyśloną co prawda, ale to nie czyni jej mniej prawdziwą.

niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *