Type and press Enter.

O ZALETACH KLAPY / DON GARCJA Z NAWARY / MOLIER

Jak to się stało, że od ponad roku nie sięgałem do Moliera, tego nie wiem i dziwię się temu bardzo, to jest jeden z moich ulubionych autorów w ogóle. A tu rok bez żadnej komedii, co za dramat! Zaraz po dokonaniu tego niepokojącego odkrycia pognałem w stronę szafy z książkami, drugi tom dzieł zebranych z niej wydobyłem i przerwawszy lekturę tego, co tam akurat czytałem, wróciłem do chronologicznego przebijania się przez sztuki Moliera, natrafiając przy tym na nie lada rarytas – jedyną klęskę w dorobku autora!

Don Garcja z Nawary czyli Zazdrosny Książę, Komedia Heroiczna w pięciu aktach – tak się owa klęska zowie. A żeby zrozumieć, dlaczego przygody zazdrosnego księcia nie wyszły Molierowi na zdrowie, trzeba się troszkę cofnąć w czasie i chociaż pobieżnie rzucić okiem na jego wcześniejsze poczynania. Konkretnie na moment, w którym po wieloletniej włóczędze po francuskiej prowincji zjawia się w Paryżu i jakimś cudem, z miejsca staje się ulubieńcem Ludwika XIV. A to z kolei równa się ze zdobyciem wrogości elit królowi nadskakujących. No bo jak to tak – zjawia się jakiś nie wiadomo kto, ze swoją prostą, niemalże ludową komedią i ot tak, w ciągu godziny zgarnia wszystko to, o co tamci od lat się ubiegają? Wrogość tę odczuwać musiał Molier dobitnie, skoro pierwsze z jego ważnych dokonań paryskich to Pocieszne Wykwintnisie, dzieło, którym jawnie wyśmiewa całe to salonowe towarzystwo wielkich dam, demaskując je przy tym, jako głupie gąski. Ludność Paryża i podparyskich wiosek wali drzwiami i oknami. Chwilę po tym wystawia nasz bohater kolejną prostą farsę: Rogacza z urojenia. Rzecz cieszy się takim powodzeniem, że jeden z widzów uczy się jej na pamięć, przepisuje i wydaje w formie drukowanej (sam Jan Baptysta wydawać na papierze nie chciał, trzeba to było podstępem robić za niego). Wyrasta Molier na wielkiego wroga elit, zwłaszcza w oczach Paryżan, zachwyconych bezlitosnym demaskowaniem nadętych jaśniepanów i dam.

No i wtedy postanawia wyskoczyć z Don Garcją. Boy Żeleński takimi słowami zaczyna swój (bezcenny jak zwykle!) wstęp: „Taka już natura człowieka, że woli być królem niż lokajem, woli dawać kije niż brać kije, nawet na scenie”, tak więc i Molier odczuwał ten pociąg ku powadze, ku wielkości, chciał nie tylko bawić, ale i poruszać i porywać. Jak dobrze pamiętamy, ten jego pierwszy występ przed królem o mało nie skończył się klęską – ambicja kazała mu wystawić jakiś poważny dramat, który zupełnie nie wyszedł. Zaproponował więc jedną ze swoich fars, ot tak, na deser i tutaj, dopiero w farsie odniósł totalne zwycięstwo. Z Zakochanym Księciem jest tak samo – Molierowi marzyła się chyba wielka, dramatyczna rola, sięgnął więc po inspiracje z zachodu i czerpiąc garściami z podniosłej hiszpańskiej komedii heroicznej, napisał swoje nowe dzieło.

Po pierwsze była to forma, którą na salonach szalenie ceniono – bogactwo języka, równy rytm i rym, podniosłe tematy, szlachetni bohaterowie i humor wynikający z jakichś ichnich nieporozumień, unikający prostych, pospolitych żartów. To rozpisywanie się o szlachetnych uczuciach (jakże banalne!) byłoby z pewnością czymś, co spodobało by się wszystkim Wykwintnisiom, gdyby nie fakt, że miały z autorem mocno na pieńku! I Molier, wchodzący w tę wysoką formę, wyglądał, jakby nagle chciał się na salonach zrehabilitować. Ale widać nie lubiono go tam za bardzo, a i mieszczaństwo paryskie nie było zbytnio zainteresowane tym, czy jakiś książę w Nawarze jest, czy nie jest o kogoś zazdrosny i czy jego szlachetna dusza cierpi, czy nie cierpi. Jednym słowem całkowita klapa, nowa sztuka tego złotego chłopaka nie zainteresowała absolutnie nikogo! Jeszcze raz głos oddaję Boyowi:

Sztuka padła, ponieważ była Moliera; pod innym nazwiskiem, kto wie, może by miała powodzenie, może by klaskano na niej już „przed zapaleniem świec”? Ale Molier, który wygrywał dotąd partię tym, iż apelował do zdrowego rozsądku i równie zdrowego śmiechu, tu sięgnął po poklask tych, których tak śmiertelnie zranił; czyż można się dziwić, że mu zgotowano dotkliwy odwet?

Ale czy Don Garcja ma dla nas wartość jedynie jako ciekawostka, jako jedyne sceniczne niepowodzenie jednego z ojców komedii? No, jednak nie, bo chociaż ani wybuchów śmiechu, ani tym bardziej rechotu u mnie nie wywołał, a górnolotni bohaterowie robią takie wrażenie, jakby chodzili z kijami wrażonymi między poślady, to jednak kilka rzeczy dzieje się tutaj całkiem sprawnie, miejscami nawet zabawnie. Poznajemy więc Don Garcję, tytułowego zazdrośnika, oraz Donnę Elwirę – pannę o której względy bohater się stara. I choć już w pierwszym akcie ta zapewnia go o swych uczuciach i o tym, że może być spokojny, ten oskarża ją stale przez swoją chorobliwą zazdrość o niewierność i zdrady (albo planowanie tychże). Ona jest oczywiście niewinna, więc po oskarżeniach przychodzi czas na obrazę, po niej zaś na przebaczenie i radość, no i kolejne – rzecz jasna – oskarżenia. Ten rytm jest oczywiście przewidywalny i odgrywany na banalnych i prostych uczuciach: miłości – zazdrości – przebaczenia, nie zaskakuje w niczym, jednak postać Księcia miotającego się jak chorągiewka między zapewnieniami o miłości a pretensjami i wyrzutami potrafi bawić. Zwłaszcza w powtarzającej się dwukrotnie scenie, w której czyni ukochanej wyrzuty: najpierw o list, który otrzymała, potem o list, który napisała. Ta będąc niewinną, wręcza mu oba listy i każdorazowo każe przeczytać na głos, by przy wielkim wstydzie czytającego dowieść swojej niewinności. I to są piękne sceny, powiadam Wam, w końcu uwielbiamy sceny upokorzenia, jeśli tylko nie jest to nasze własne upokorzenie.

Koniec końców trzeba też zgadywać myśli samego Moliera (raczej w ramach zabawy, niż poważnej analizy). Być może był już znużony tą łatką prowincjonalnego komediopisa, może zależało mu na rozgłosie i uznaniu w wyższych kręgach, sam nie wiem. A może czuł się skazany na tę rolę twórcy fars i karykatur, jednocześnie wzdychając do pisania i odgrywania sztuk wielkich i poruszających? Ciężko powiedzieć. Szczęśliwie znalazł swoją wielkość – być może dzięki tej klapie właśnie, kto wie, co by się stało, gdyby spełnił się jako twórca komedyjek dla Wykwintniś i Skąpców? A tak, skoro w komedii heroicznej się nie spisał, pozostało mu dalsze robienie tego, co mu wychodziło. I nawet jeśli zazdrościł przez czas jakiś sobie współczesnym, to jednak przerósł ich wszystkich i to bez pisania wielkich i podniosłych sztuk!

kłania się nisko i samych pożytecznych klęsk życzy, niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *