Type and press Enter.

O WYPATRYWANIU CIEMNYCH KSZTAŁTÓW / WRONIEC JACKA DUKAJA

1.

Jestem mały, mam trzy lata, śpię, jest środek nocy. Mama wstaje i wychodzi z pokoju, bo słyszy jakieś hałasy dochodzące z kuchni. Jakby ktoś dopadł talerza i głośno mlaskając, i jeszcze głośniej stukając łyżką pałaszował spóźniony, późnonocny obiad, będzie potem opowiadać. Ale w kuchni jest pusto i cicho, nikogo nie ma, wszystkie talerze w szafie, wszystkie łyżki w szufladzie. Musiało się przyśnić – myśli Mama i wraca spać. Gdy wchodzi do pokoju, ja siedzę w swoim łóżku i mówię: Ktoś mnie wołał z kuchni. Mamo, kto jest w kuchni? Mama nie śpi tej nocy.

Jestem mała, mam może cztery lata, może pięć i nie boję się niczego, wszędzie wciskam nos i łażę tam, gdzie nie powinnam. Doskonale pamiętam ten czas odwagi w moim życiu, ile mieli ze mną kłopotów. A potem jest taki jeden wieczór. Biegam po mieszkaniu, telewizor gra, dorośli siedzą w kuchni, a mnie nosi. I wbiegam wtedy do mojego pokoju, jest w nim ciemno, wbiegam tam i widzę COŚ. Nie pamiętam, co tam było, całe wspomnienie jest wyraźne, tylko ten jeden szczegół z niego znika, to, co spotkałam w pokoju, bo pamiętam też, że to nie było coś, co się znajduje – to było coś, co się spotyka, rozumiesz, SPOTYKA. Nie mam pojęcia co. Ale przeraziłam się, płakałam chyba do rana. I od tamtego wieczoru, aż do dzisiaj, do teraz, rozumiesz, boję się ciemności.

Dzieckiem widzimy więcej.

2.

Albo ta zimna kula, którą trzymasz w zanadrzu, która zstępuje prosto w brzuch, gdy jest potrzebna i ratuje Cię. Fizyczna i odczuwalna reprezentacja rzeczy niedotykalnych, strachu, wstydu, zawodu, nagle odczuwanego żalu, ukłucia niepokoju. Niewidzialne i niedopowiedziane przybiera czucie jak najbardziej namacalne. Mówimy o uldze, gdy kamień spada z serca. Ale najpierw strachy i wstydy i niepokoje muszą się w ten kamień wcielić, dopiero potem mogą spaść. Bez kamienia wypełniłyby Cię całego. Czasem wyobrażam go sobie, jak biorę go w rękę i ciskam w wodę, licząc podskoki na tafli jeziora. To dobrze, gdy niewidzialne zamyka się w namacalnym.  

3.

A w bajce Dukaja niewidzialna idea przybiera ptasie pióra i staje się gigantycznym gawronem – Wrońcem. Tak sobie myślę, skoro dzieci widzą więcej i skoro to, co straszne i abstrakcyjne może urosnąć do fizycznych rozmiarów, to może i wszystkie zło świata ma swojego Wrońca. Małe zło, małe strachy zadowolą się lodową bryłą w Twoim brzuchu i tak wystarczająco straszną dla pojedynczego człowieka. Małe strachy zmieszczą się w kamieniu na Twoim sercu.

Więc może wojna jest wielkim potworem. Z milionami rąk, milionami nóg i pustych spojrzeń wszystkich odłowionych z błota spod Verdun, pełznie jak wielki krocionóg z kominami obozów na wielkim grzbiecie? Widzą ją dzieci i zwierzęta. Ptaki odlatują już zawczasu. Czołgi, szable, pociski wyczuwają ją zaledwie, jakby miały kompas, ciągnie je do niej, idą za nią, nie widząc jej. Tak jak gęsi lecą raz na północ, raz na południe, choć nie uczyły się w szkole o stronach świata. Są potwory wojen, są potwory totalitaryzmów, są potwory kłamstwa i potwory nienawiści i potwory epidemii i idą przez świat i kładą każdemu z nas na sercach dodatkowe kamienie. Dobrze byłoby je widzieć. Lepiej walczyć z tym, co się widzi.

4.

Jest Wroniec Jacka Dukaja wielkim zaskoczeniem (trochę udawanym, bo po raz pierwszy czytałem go osiem lat temu), pisarz, który na co dzień przejawia niespotykany wręcz talent do inżynierskiego tworzenia innych światów, spętanych własnymi logikami i mechanizmami tak złożonymi i porywającymi, że jeśli gdzieś wykładano by inżynierię nieistniejącą, z miejsca winien dostać rektorem takiego uniwersytetu. Ale czy ta inżynieria rzeczywistości zdaje się na cokolwiek podczas opowiadania bajek? Być może tak, choć Dukaj przejawił tutaj talent zgoła inny i niespodziewany – niezwykle plastyczną, błyskotliwą, wielobarwną wyobraźnię!

No, bo Wroniec to Stan Wojenny przełożony na język baśni, przełożony brawurowo – realia komunistycznego świata odbijają się w bajkowym lustrze – milicyjne suki to wielkie psy pożerające ludzi, na telefonicznych drutach siedzą Puchacze-słuchacze i podsłuchują rozmowy,  gaz łzawiący to wielki potwór trawiący nieszczęśników, którzy nie zdążyli przed nim uciec. I w tym wszystkim mały Adaś przemierzający groźne miasto, widzący więcej, niż dorośli. Cały świat, przetworzony przez dziecięcą logikę i kilkuletnie spojrzenie na rzeczywistość, działa w sposób tak pomysłowy, intuicyjny i dziwny, że aż podziw bierze.

To jest trochę baśń o widzeniu niewidzialnego, o wszystkich tych rzeczy z powyższych akapitów. O ucieleśnionej grozie i o tym jak zło przyjęło namacalną postać… i tylko dzięki temu mały bohater mógł coś z nim zrobić. Doskonała forma (także dzięki ilustracjom Jakuba Jabłońskiego, rozpychającym się łokciami na czwartą część książki), wyobraźnia zaskakująca na każdym kroku, wierność baśniowemu gatunkowi, przytłaczający nastrój pierwotnego niepokoju, który tylko baśnie nieść mogą… Wszystko to sprawia, że po Wrońca trzeba sięgnąć.

I wyglądać jakichś ciemnych kształtów na horyzoncie. W pogotowiu trzymać kieszeń pełną kamyków, żeby w razie czego odganiać co trzeba zanim przyjdzie!

niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *