Type and press Enter.

Max Frisch / Dziennik 1946-1949, 1966-1971

W „Dziennik” Frischa trudniej się wgryźć niż w dziennik przeciętnego ludzkiego kabanosa. Starannie skomponowany, jest ten tom nie tylko nośnikiem intelektualnych, lecz również artystycznych ambicji autora i składa się z kilku niepowiązanych na pierwszy rzut oka elementów.

Są tu oczywiście zapiski autobiograficzne, czyli relacje z podróży, spotkań (np. z Bertoltem Brechtem), codzienne obserwacje, z rzadka notatki z lektur, migawki z wojny przeżywanej w państwie neutralnym czy z powojnia w państwie przegranym, wrażenia z flirtu z teatrem, wreszcie raporty z życia zawodowego, które do pewnego momentu wypełniała Frischowi przede wszystkim architektura.

Z tej grupy wypływają niejako uwagi i refleksje na temat sytuacji w Europie i na świecie – najpierw bezpośrednio po wojnie, kiedy to Europa Zachodnia rzuciła Związkowi Radzieckiemu pół kontynentu na pożarcie, później w kontekście innych kluczowych w XX wieku tematów, jak zimna wojna czy zbrojne interwencje Stanów Zjednoczonych na innych kontynentach.

Pojawiają się również pozornie całkowicie odrębne fragmenty i szkice utworów prozatorskich czy dramatycznych, w których Frisch opisuje zazwyczaj osoby odmienne, nieprzystające, niezrozumiane, uwikłane w nierozwiązywalne dylematy. Fakt, że szkice te, często rozwinięte później w pełne utwory, znalazły się w naznaczonym z definicji autobiograficznym piętnem dzienniku, ma może niemałe znaczenie.

Gamę zagrywek Frischa poszerzają występujące w drugiej części „Dziennika” tzw. przesłuchania, w których osobowość autora dzieli się na dwie części i roztrząsa zagadnienia rewolucji oraz dopuszczalności przemocy, które to zagadnienia, mimo nawracających przesłuchań, pozostawia bez rozstrzygającej konkluzji.

Moją słabość do pisarzy pytających, a nie odpowiadających, mile łechce także następnym elementem „Dziennika”, który stanowią tzw. kwestionariusze, skomponowane tak, by czytelnik przeanalizował jakieś zagadnienie dogłębniej, niż ma to prawdopodobnie zwyczaj czynić.

Najefektowniej wypada może kolejna zagrywka, czyli raport z powołania i funkcjonowania stowarzyszenia, którego członkowie zobowiązują się do samodzielnego usunięcia się ze społeczeństwa wobec wyraźnych oznak własnego dziadzienia. Nie będę zdradzał rozstrzygnięcia tego wątku, wspomnę tylko, że proces pisania regulaminu tego szlachetnego ciała, a następnie konfrontacji go z życiem, jest najbardziej oczywistym (choć niejedynym) objawem klasy Frischowskiej ironii.

Frisch ma lewicowe poglądy, a wrażliwość społeczną łączy ze zdrowym rozsądkiem. Bierze w obronę grupy uciskane, ale czyni to w poszukujący, nieautorytatywny sposób. Na centralny temat dziennika wyrasta zagadnienie odpowiedzialności. Świadom swego uprzywilejowania pisarz piętnuje wszelkie, a szczególnie wyrafinowane, pełne hipokryzji sposoby jej unikania.

Wiele stron poświęca również Frisch badaniu natury czasu, co szczególnie we wczesnych notkach przybiera wręcz rozmiary obsesji. Kwestionowanie jego linearności oraz przedstawianie teraźniejszości jako ułudy jest może jedną z niewielu dostępnych pisarzowi metod uporania się z wojenną i powojenną rzeczywistością.

Miłym bonusem są jego uwagi z dwóch podróży do Polski, w tym na Światowy Kongres Intelektualistów w Obronie Pokoju w 1948 roku. Dostrzegając nadciągający nad los tej krainy cień, jednocześnie niemal idealizuje Frisch jej mieszkańców, opiewając siłę ich ducha oraz zdrowy dystans do rzeczywistości. Nie jestem pewien, czy dziś wywiózłby stąd podobne wrażenia.

utracjusz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *