Type and press Enter.

PRZEJŚCIE, OBRAZ KAROLINY TRESKI / BLEJTRAM #8

Gdziekolwiek jesteś, chciałbyś odejść precz,
Aby gdzieindziej być tej samej chwili
Rojąc, że w jutrznię los twój się przechyli
Na innem miejscu… To codzienna rzecz!…

W ruchu cała nasza nadzieja i w ruchu cała nasza zguba, tak to już wymyślono, świat z jakichś przyczyn zawsze zmierza od tego, co było, do tego co będzie, nigdy w inną stronę. Jesteśmy do tego ruchu przyzwyczajeni tak, że nawet nie widzimy w nim ruchu, nie wyobrażamy sobie innych jego kierunków. Zawsze do przodu.

Fakt że jest jutro i że to jutro jest insze niż dzisiaj, to podstawa wszelkiej nadziei – no bo skoro jest inne, to być może jest także lepsze, prawda? W przyszłości zawsze mieszka jakaś możliwość dobra, podobnie zresztą w przeszłości (z tą różnicą, że dobro przeszłe już skrzepło, jest więcej niż możliwością). Dziwnie często właśnie tak rozdysponowujemy nasze dobra – na te które już były i na te, które się dopiero (być może) wydarzą. Dobra, które jest teraz, często nie widzimy. A może teraz go nie ma, kto je tam wie.

Cała tajemnica tkwi w przejściach, przemianach. Ja który będę, przez chwilę jestem, a potem na zawsze już byłem – trzeba to dobrze rozpracować i rozgryźć, tak żeby wyszarpnąć dla dzisiaj trochę dobra od jutra i od wczoraj, sprawa jest ważna. To przejście jest jak kropla żywicy, w której z wszystkich możliwych wersji tego, co stać się może, zastyga to, co wybieramy w krótkim mignięciu tak zwanego „dzisiaj”. Może chodzi o to, że zawsze zbyt nam spieszno do tego, co dopiero będzie i przez to być może przechodzimy byle jak, temu, co teraz poświęcając zbyt mało czasu.

Bycie jest więc swego rodzaju przemiałem, ostatecznym i ciągłym formowaniem kształtów z mgły przyszłości. I to formowanie ciągnie nas i porywa właśnie dlatego, że nie umiemy odczytać jej kształtów – jak nieznośne byłoby rzeźbienie w przyszłości, którą znamy! Podawalibyśmy dalej to, co już zastaliśmy i znaleźliśmy. Fascynującym może być tylko to, co obce, czego nie znamy, tylko nieokreślone kształty nadają się do czegokolwiek, do tych przejść wszystkich, które gdzieś mijamy.

 

Gdziekolwiek jesteś, chciałbyś odejść w dal,
Bo wiesz, że nigdzie nie jest miejsce twoje –
I płyniesz, zawsze rozdarty na dwoje,
Bo płyniesz zawsze do nieswoich fal.

Ale tęsknimy nie tylko za jutrem – nie tylko w czasie mieszka nasza tęsknota – wzdychamy też przestrzennie. I każde z nas, gdyby tak postawić na baczność i kazać wymienić pięć miejsc, w których byłoby być lepiej niż jest się obecnie, wyliczyłoby te miejsca bez mrugnięcia okiem. Z miejscem jest jak z czasem – zawsze mamy wrażenie, że dobro jest tam, gdzie jeszcze nas nie ma, gdzie dopiero będziemy, albo tam, gdzie już byliśmy. Z pewnością nie ma go tutaj, często mamy takie wrażenie.

Zbyt małą uwagę poświęcamy samym przejściom, chcemy być już tam, gdzie może być lepiej. A gdy jesteśmy tam, to tam zamienia się w tu, na horyzoncie zaś pojawia się nowe tam, do którego iść nam trzeba. Czujne są głody odwieczne.

To przechodzenie z dziś do jutra, stąd do tamtąd, zawsze jest skokiem na główkę i tym lepiej nam wychodzi, im większy weźmiemy przy nim rozbieg, im dłużej i dokładniej jesteśmy w teraz i tutaj, im więcej stąd weźmiemy, im mocniej tym przesiąkniemy.

 

Gdziekolwiek jesteś, chciałbyś być gdziebądź,
Gdzie ciebie niema, bo gdzie ciebie niema,
Niema twych smutków – i twa rozpacz niema
Już cię nie trwoży… Dalej wiosło trąć!

Jest ten obraz Karoliny Treski, skąpy i oszczędny traktat o przejściach. Uchylone drzwi, za nimi wiszące na ścianie lustro i odbicie tych drzwi, po drugiej stronie zwierciadła. Otwarte przejście i obie jego strony widziane w perspektywie zupełnie codziennej i zwykłej – ot szkło na ścianie, nie spodziewam się po nim cudów! Ale – choć się nie spodziewam – cuda te dostaję. Od pierwszego spotkania z tym obrazem (sam wieszałem go na ścianie, miałem więc czas, żeby mu się przyjrzeć) jest we mnie przeświadczenie, że jest na nim coś więcej. Jakaś ukryta prawda zamknięta gdzieś między odbiciami a przejściami.

Przez oczywistość kolorów, klarowne, dosłowne pokazanie drzwi, ściany, odbicia, przez prostotę wszystkich linii, bardzo łatwo przejść obok niego obojętnie, uznać jego dosłowność, ruszyć dalej. Ale mimo wszystko obraz zatrzymuje, każe się sobie przyglądać, zawiera niewypowiedzianą obietnicę czegoś więcej. Kusi do przejścia na drugą stronę przez te drzwi, a może i dalej – przez lustro.

Gdzieś między słowami, a raczej między barwami i liniami, znajdujemy to gdybanie o byciu tam i byciu tu. O byciu przed i byciu po. Szarość drzwi prowadzi na zewnątrz, a tam kolory, żywe i wyraźne. To nie jest przejście z pomieszczenia do pomieszczenia, jest tutaj coś z obrazów Giorgio de Chirico, które miały te same obietnice – że za rogiem ulicy, za ścianą, za murem, jest jakaś historia warta opowiedzenia – główna treść obrazu, której odbiorca, nieborak, niestety nie zobaczy!

 

Gdziekolwiek jesteś, wiecznie dążysz tam,
Gdzie cię już nigdy i nigdzie nie będzie,
Boś tam u siebie – i zawsze – i wszędzie,
Boś tam u siebie – u wieczności bram.

W lustrze jest odbicie. To sama malarka. Gadaliśmy o tym przed tygodniem, mówiła, że przez jakiś czas zastanawiała się, czy kończyć tę postać, czy malować tam siebie samą, już ze szczegółami. Koniec końców stwierdziła, że zostaje sam zarys, prosty kształt. Odbicie pozostawione gdzieś w przejściu z pokoju na korytarz całe lata temu. Nie można go już ruszyć.

Przez cały tekst towarzyszył mi wiersz Langego. Doskonale wyraża wszystkie te rzeczy, to, że „u siebie” jesteśmy tylko tam, gdzie już byliśmy, to jest w czasie przeszłym. A czas przeszły ma to do siebie, że już był, że już go nie ma. Są szare odbicia wspomnień przy patrzeniu wstecz, w odbite w lustrze wczoraj. A z przodu jest jutro, szeroko otwarte drzwi z zapowiedzią nieznanego i obcego.

Przechodźmy ostrożnie, nie gubmy niczego po drodze, nie wpatrujmy się w odbicia, podbierzmy jakieś dobro. Trochę od jutra, trochę od wczoraj. Przechodźmy. Bo inaczej przejdzie się samo.

niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy.

Obraz: Karolina Treska, Przejście, olej na płótnie, 81 x 100 cm, 2014, Operis.Artis, Antonin
Wiersz: Antoni Lange, I (z cyklu Przemyślenia)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *