Daleką drogę do domu Małgorzaty Rukszan widziałem już w październiku i choć na obraz rzuciłem tylko pośpieszne spojrzenie, wiedziałem od razu, że trzeba będzie wrócić, wpatrzyć się solidnie, zachować sobie pod powieką powidok, jako ratunek na jakąś czarną godzinę. Czarnych godzin w końcu nie brakuje.
Siedzę więc wczesnym, już grudniowym rankiem i wpatruję się, przepisuję obraz kreska za kreską, plama za plamą, barwa za barwą. Z płótna w oko, z oka w pamięć, dla romantyków dopiszę jeszcze: z pamięci w serce. Wielka, biała połać świata pęka, rozpada się, układa w rozbitą krę rozkołysaną na niespokojnej tafli. Gdzieś w oddali, surowe pociągnięcia pędzla kładą zimne powiewy wiatru pod skrawek horyzontu, który nie interesuje nas zbytnio – patrzymy z góry, przypatrujemy się światu. A z jego głębi, spod spękanej powierzchni, łypią na nas dwie otchłanie: zimna i gorąca, lodowa i ognista. Obie pełne plam, ruchu, światła i cieni. Pomiędzy nimi ostatnie skrawki bieli, powoli topniejącej, zjadanej już przez szare plamy. No i dwie postaci – pies i człowiek – szare, małe, proste, marginalne względem całej tej białej, spękanej połaci. Niemal zachęcają do wskoczenia na ich miejsce, to nie jest opowieść o nich, to jest opowieść o powrotach, oni są tu statystami, zajmują nam miejsce w kolejce.
Niemniej jednak ten pies jest tu ważny. Każdy zgubiony pies to jest szalenie przykry widok. Pogonił za czymś, za czym – sam już nie pamięta, pogonił i siedzi teraz na poboczu i nie wie w którą stronę iść. Fakt, że każda z dróg ma tylko dwa kierunki, wcale tutaj nie pomaga, nie zmniejsza zagubienia, może nawet je zwiększa. Biega więc od bramy do bramy, niespokojny węszy w poszukiwaniu czegokolwiek znajomego, a tam wszędzie zapachy obcych psów, obcych ludzi, obcych domów – obcych światów. Próbuję sobie nieraz wyobrazić jak to wygląda od środka, jego oczami. Świat nagle wybucha pod łapami, zaczyna pękać, kierunki świata zamieniają się miejscami, igła na kompasie kręci się bez składu i nic, absolutnie nic nie jest znajome. Wszystko spękane, wszędzie mniejsze albo większe przepaści.
I jak zawoła się takiego psa, to podbiega z wielką nadzieją i ufnością, bo znajduje coś znajomego. Człowiek go karmił, człowiek się z nim bawił i na spacery chodził – można więc założyć, że ludzie robią dobre rzeczy, prawda? Zatem skoro zjawia się człowiek, nawet nie ten, co powinien, to weźmie i zaprowadzi do domu, logiczne. Ale nie prowadzi, idzie dalej, nie zatrzymuje się, lód pęka za jego plecami. Ciężko jest być zagubionym psem.
Ale i my, ludzie mamy swoje zagubienia, może nawet gorsze niż te psie poszukiwania, bo my się do nich przyzwyczajamy, zadomawiamy się w nich, dostosowujemy się i bywa, że do domu nie wracamy już nigdy, znajdujemy sobie miejsce w którejś ze szczelin, zaszywamy się i zostajemy w niej na dobre. Jakiś czas temu, będą trzy, może cztery lata, wyszedłem na zimowy spacer i nagle śnieg zaczął sypać, co jest ostatnio rzadkością, zatrzymałem się jak wryty, bo w środku poczułem coś dziwnego, przejmujące wrażenie, które najcelniej wyrażę chyba mówiąc: czułem się, jakbym znowu miał dokąd iść. Byłem cokolwiek zaskoczony, bo o tym, że od dłuższego czasu nie mam już dokąd iść, zwyczajnie nie myślałem, nie zwracałem na to uwagi, nie zauważyłem tego. Zacząłem przekopywać pamięć, kiedy ostatnio tak się czułem, kiedy ostatnio miałem dokąd iść? I nie znalazłem takiego momentu.
Może tak właśnie jest? Może zabłądzenie jest w nas tak głęboko, że stanowi jakby stan domyślny, kształt, w który układa się nasz duch? Nie wolno wchodzić w te szczeliny, nie wolno się w nich urządzać, trzeba iść przed siebie, brać przykład z wystraszonego i zagubionego psa. I wdzięczny jestem malarce, że linię horyzontu umieściła na tyle wysoko, że celu nie widać. Tak wysoko, że w cel można zwątpić, chciałoby się podnieść wzrok, rozejrzeć się, dostrzec jakiś punkt do którego się idzie, ten tytułowy dom, ale nie da się, płótno i akryl nie pozwolą na to. I dobrze, dobre są tylko te cele, w które da się zwątpić, innymi nie ma się co przejmować. Trzeba wstać i iść.
Obraz: Małgorzata Rukszan, Daleka droga do domu, akryl na płótnie, 80x80xm, 2020.
Słowo: niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy.