Type and press Enter.

BRUZDY, OBRAZ NATALII WEGNER / BLEJTRAM #14

Natalia Wegner, Bruzdy, technika mieszana na papierze, 36 x 46 cm, 2018

Dzieckiem ze szkoły wracać mogłem przez Wieś albo Zapłociem, to były dwie drogi przecinające moją wioskę, prostopadle do nich szła trzecia, czwarta była po drugiej stronie, biegła prosto na południe, ja mieszkałem, zresztą nadal mieszkam w ostatnim domu, na samym końcu, tam gdzie słońce staje najwyżej. I dobrze było wracać przez Wieś, Wieś miała swoje pokusy, miała dwa sklepy spożywcze i jeden prasowo-przemysłowy, poza tym mieszkali tam niemal wszyscy koledzy, był chodnik i dwa razy na dzień przejeżdżał tamtędy nawet autobus. I jak wspominam powroty tamtędy, to wydaje mi się, że zawsze świeciło tam słońce.

Ale ja wolałem wracać Zapłociem. Na Zapłociu nie świeciło słońce, tam zawsze były chmury i często padał deszcz, czego pięknym uzupełnieniem był brak asfaltu i całe błoto Zapłocia. Sklepów nie było tam żadnych i żaden kolega tam nie mieszkał, bo i domów było tam mało, za to na lewo i na prawo, od samej drogi aż po sam horyzont ciągnęły się pola. Nie wjeżdżał tam żaden autobus i aut też tam nie było, jeździły jedynie traktory, wjeżdżały na te pola, wpuszczały w ziemię żelazo i rozorywały ją, wyciągając na wierzch wszystko, co ważne. Dzieckiem jeszcze tego nie wiedziałem, ale przeczuwałem jakoś, poznawałem, że to świat chce na wierzch wyjść właśnie tam, właśnie tam.

Tam, gdzie nie przyszli jeszcze ludzie ze swoim asfaltem, domami, samochodami, autobusami, sklepami spożywczymi i prasowo-przemysłowymi – te rzeczy nie są złe i też mają swoje opowieści i czasem zdarza się nawet, że są to dobre opowieści. Ale jak weźmiesz kawał żelaza, wbijesz je w ziemię i ją rozryjesz i wsadzisz w tę bruzdę rękę i poczujesz cały chłód i wilgoć ziemi i poczujesz jak jest miękka i jak żyje i jej zapach jak poczujesz, to będziesz jak święty Tomasz i jak święty Tomasz będziesz wiedzieć, że oto trzymasz rękę w prawdzie. Nie masz tej prawdy w ulicach z latarniami i chodnikami. Wtedy to przeczuwałem, teraz to wiem.

Bo świat układa się w warstwy i jeśli wiesz tylko to, co jest na powierzchni, to nic nie wiesz. Chodziłem do domu Zapłociem, a tam świat zawsze był rozorany, wystarczyło spojrzeć w lewo albo w prawo, wystarczyło zejść nieco z drogi, wejść w ziemię, piach, błoto, żeby dowiedzieć się, co jest pod spodem, co jest głębiej. I ja wtedy się tego nie dowiedziałem, za mały byłem, żeby mierzyć się z tym światem, ale czułem go szalenie wyraźnie, byłem pewien że tam jest.

Wracają do mnie te rozorane pola na widok Bruzd, pracy Natalii Wegner. Gdy pierwszy raz trzymałem je w rękach, chwyciłem do góry nogami i zobaczyłem zorzę i promienie i jakieś wschodzenie – i te rzeczy też mają swoje prawdy, ale trzeba je zostawić na inną okazję, bo jak tak patrzyłem, zjawił się Marcin i mówi mi, że to są Bruzdy i że wieszamy je odwrotnie. Obróciłem więc, patrzę, a tam rozorana ziemia i świat na wierzchu tak, jak był na wierzchu dwadzieścia lat temu, wypływający tak bardzo, że zgubił gdzieś ziemistość, że wypływa na wierzch bielą i niebieskiem.

Żelazo trzeba wrażać mocno, tak by dotrzeć głęboko, takie poznawanie to zawsze jest akt jakiejś przemocy, u jego podstaw leży zawsze przekroczenie granic, przerwanie ciągłości. I tę energię, jakieś kompulsywne sięganie coraz głębiej, widzę w tych rozdarciach, jakimi układają się na obrazie kolejne warstwy. Krojony, darty i szarpany papier wychodzi miejscami na wierzch, okazuje się być inny, niż był przed rozdarciem i to jest opowieść o świecie, taka sama, jak świeżo rozorana ziemia – świat jest inny niż wydaje się przed rozdarciem, wiedzą wszyscy oracze i wszyscy rozdarci. Dzieci wracające ze szkoły zaledwie to przeczuwają. Ich rozdarcia jeszcze przed nimi.

I ta rekonstrukcja świata z rozdartych, rozkrojonych, pokrytych farbą fragmentów papieru to jest element, który w pracach Natalii Wegner przewija się często i może Bruzdy chwytają mnie tutaj najmocniej przez tę opowieść, którą postrzępiony papier mówi o postrzępionej ziemi. Opowieść którą najpierw się przeczuwa, a potem się poznaje, kiedy zdobywa się własne rozdarcia, kiedy okazuje się, że w środku jest inaczej niż na zewnątrz. Czemużby się więc nie rozpędzić i nie napisać, że Bruzdy to jest opowieść o świecie i o ziemi, o mnie i o Tobie, czemużby nie? Choć wcale się przy tej ścieżce nie upieram, po prostu mnie tam trochę ciągnie.

I koniec końców to jest dobra opowieść, płynie z tego – z tych bruzd – dużo nadziei, ta prawda, że rozdarcie jest konieczne dla czegoś nowego, dla rośnięcia, dla życia, dla rekonstrukcji właśnie, dla powstania końcowej całości.

Teraz codziennie chodzę Zapłociem do pracy. Postawiono tam mnóstwo domów, wylano asfalt, zapalono latarnie (najgęściej przy domu sołtysa), jest tam nawet sklep. Ale nie ma już pól. Poszła jakaś rekonstrukcja. Nie ma co płakać za starymi polami, na których ktoś wybudował sobie dom, domy to jest podobno dobra sprawa. Bruzdy nosimy już w środku, są zawsze pod ręką.

niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *