Upiorny uśmiech
Uśmiech rictus (znany w medycynie jako risus sardonicus) to mrożące krew w żyłach zjawisko pośmiertne, które pozostawia na zwłokach zębaty uśmiech we wczesnych etapach rozkładu. Zwykle jest to spowodowane tężcem lub neurotoksyną, które powodują skurcz mięśni twarzy, unoszenie brwi – jakby w przezabawnym zdziwieniu – i cofanie ust i policzków wyraz maniakalnego humoru. Chociaż tytułowy uśmieszek następującej historii może mieć bardziej nadprzyrodzone niż medyczne źródło, jest prawie pewne, że Crawford był pod wpływem doniesień o rictus.
„Upiorny uśmiech” to jeden z najlepszych horrorów Crawforda – jeden z Wielkiej Piątki – i pozostaje często antologizowaną opowieścią. Arcydzieło gotyckiej, choć nieco sentymentalnej opowieści czerpie inspirację z Poego i Hawthorne’a (zwłaszcza „Berenice” i „Zagłady domu Usherów ” oraz „Domu Siedmiu Szczytach” Hawthorne’a), którzy często zastanawiali się nad dziedziczeniem winy i konfliktem między wolną wolą a przeznaczeniem.
„Berenice” Poego podąża za chorobliwą obsesją mężczyzny z depresją maniakalną na punkcie zębów jego pięknego kuzyna, w którym motyw zębów symbolizował punkt styczny między fizycznym pożądaniem a duchową adoracją. W poniższej historii Crawford wykorzystuje zębaty uśmiech jako symbol cielesności, nienawiści i zła. „Dom o siedmiu szczytach” Hawthorne’a (sam w sobie pod wpływem „Zagłady” Poego, który – jak wszystkie cztery historie – dotyczy zdegenerowanej rodziny nękanej klątwą) zawiera historię miłosną niezwykle podobną do tej z „Upiornego uśmiechu”.
Przepełniona gotyckimi tropami i stereotypami – w tym Banshee, kazirodztwem, kochankowie, nawiedzone rodzinne grobowce, dziedziczne zło, nikczemni patriarchowie, skazany na zagładę romans, duchy rodzinne i tajemnice przodków – „Upiorny Uśmiech” przypomina twórczość Radcliffe lub „Monka” Lewisa.
Wyraźnie zagłębia się w to, co nadprzyrodzone, nie czyniąc go jednoznacznie oczywistym – mistrzowskim akcentem – używając sugestii, aby zmusić czytelnika do interpretacji bardziej sensacyjnych wydarzeń.
Banshee, poruszająca się czaszka, stojące zwłoki, nawiedzone uśmiechy i wszystkie zbiegi okoliczności, które łączą je razem w złowrogą sieć, wydają się prawdziwe na pierwszy rzut oka, ale są prawie całkowicie podatne na sceptyczne dochodzenie: banshee może być sztuczką księżyca, czaszka i zwłoki mogą być poruszane przez dowcipnisia, a uśmiechy mogą być niczym innym jak halucynacjami masowej histerii. A może są dokładnie tym, czym się wydają. Kiedy historia kończy się szczęśliwym akcentem, to prawie tak, jak ci, którzy kręcą głowami, przecieramy oczy i zastanawiamy się, czy wszystkie te gotyckie dziwactwa były spowodowane sugestią i oczekiwaniem – wizjami, które znikają, gdy klątwa zostaje złamana.
Możemy się zastanawiać, czy dwoje kochanków podejrzewało ich kazirodczy związek i podświadomie w gotyckim melodramacie wcieliło się w skazanych na zagładę graczy. Ale kiedy prawda pojawia się na ich twarzach, są zmuszeni zaakceptować prawdę, a kiedy zamieniają cielesną żądzę na rodzinne oddanie, nadprzyrodzone okropności znikają jak mgła w porannym słońcu. Podczas gdy wesołe zakończenie mogło wydawać się wymyślone lub niezadowalające, Crawford obalał konwencjonalne zakończenie powieści gotyckich, które zwykle zawierało jakąś formę kazirodztwa (czasami ojciec pożądał swojej córki – zwykle nieświadomy ich pokrewieństwa – lub brat pragnął swojej siostry lub syn sypiał z własną matką), co bezsprzecznie doprowadziło do śmierci, samobójstwa i szaleństwa.
Wrzeszcząca czaszka
Ogólna struktura tych historii jest następująca: ohydne morderstwo, tragiczna śmierć lub nieoczekiwany zgon powoduje, że ktoś zostaje pochowany bezceremonialnie lub w warunkach sprzecznych z jego życzeniem. Z biegiem czasu z okolic grobu dochodzą szokujące krzyki, prowadzące do jego ekshumacji i badań. Jakiś głupiec decyduje się zabrać ze sobą czaszkę do domu i chociaż społeczności oszczędzono męki, jego utrapienie właśnie się rozpocznie.
Motyw Bettiscombe wyraźnie zainspirował Crawforda do napisania tej historii. Czaszka, wciąż będąca w posiadaniu domu, była podobno głową XVII-wiecznego afro-karaibskiego niewolnika, który niespodziewanie zmarł, gdy jego pan odwiedzał Anglię. Ostrzegł chłopca, żeby nie zostawiał go na obcej ziemi, ale – jak można sobie wyobrazić – Anglik szydził z pomysłu zapakowania zwłok w sól i wysłania ich z powrotem na Jamajkę. Wkrótce z grobu zaczęły dobiegać przeszywające krzyki, a szczątki szkieletu w końcu ekshumowano. Z jakiegoś powodu zostały po prostu przywiezione do dworu Anglika (bez próby repatriacji). W końcu wszystkie kości zniknęły (potraktowane jako rzadki przedmiot), z wyjątkiem czaszki, która została wystawiona na wystawę.
Legenda głosi, że wybielona pozostałość wciąż podnosi krzyk w środku nocy – protestując przeciwko jego ciągłej niewoli. Na nieszczęście dla romantyków naukowcy w latach sześćdziesiątych ustalili, że czaszka należała do dwudziestokilkuletniej białej kobiety (chociaż – a zwłaszcza po przeczytaniu tej historii – to rodzi cały budżet dodatkowych pytań i złowrogich implikacji).
Inspirowana popularną brytyjską legendą o krzyczących czaszkach, ta historia jest być może najbardziej niezwykła ze względu na swój styl narracji: opowiedziana w czasie rzeczywistym przez niedoszłą ofiarę czaszki: człowieka odpowiedzialnego za jej zgon.
Narrator – emerytowany kapitan morski – jest bardzo podobny do kanibala Lovecrafta w „The Picture in the House”: słyszymy, jak opisuje akcję, w tym reakcje gości co wywołuje u czytelnika uczucie zawrotów głowy. Stary kapitan opowiada swojemu gościowi – w ciemną i burzową noc – o tym, jak nieumyślnie podsunął przyjacielowi pomysł zabicia swojej żony (nieszczęśliwej kobiety, która straciła dwa zęby z dolnej szczęki), wlewając ołów do jej ucha. Wiele lat później dziedziczy dom mężczyzny wraz z czaszką, która, jak podejrzewa, może mieć do niego urazę – w końcu, kiedy nią potrząsa, słychać grzechoczący dźwięk, jakby ołów został uwięziony w środku – a te zęby wyglądają wystarczająco ostre.
W fabule, która bardzo przypomina „Serce oskarżycielem” i „Zagładę domu Usherów” nasz ekscentryczny bohater prowadzi nas przez historię zgorzknienia, oszustwa i wściekłości, podczas gdy na zewnątrz szaleje burza, a ogień trzaska przed nim i jego dziwnie cichym gościem. Dwóch mężczyzn spędza burzliwą noc na intensywnym piciu i rozwikłaniu historii zaginięcia żony gospodarza, odkrycia czaszki, która została zakopana na zewnątrz i dziwacznych wydarzeń związanych z przywróceniem jej do domu.
Kiedy nasilająca się burza gasi światła, dwóch mężczyzn przeraża wrzeszcząca czaszka z długo tłumioną żądzą krwi. Jego przerażony przyjaciel – w klasycznym stylu „Domu Usherów” – ucieka przed kłótnią brutalnych kochanków i kończy opowieść wycinkiem z gazety, w którym opisano, jak później znaleziono kapitana z rozerwanym gardłem. Ślady zębów, co potwierdzają lekarze, należą do człowieka – z brakiem dwóch zębów w dolnej szczęce.
Podobnie jak „Górna koja”, „Wrzeszcząca czaszka ” nie jest rewolucyjna w swojej fabule (Crawford przyznaje się do tego wystarczająco otwarcie, ze swoją niepotrzebną – nawet antyklimatyczną – notatką, która nawiązuje do czaszki Bettiscombe). Jednak sprawiła, że stał się natychmiastowym i długotrwałym klasykiem, generując powolne wrzenie strachu i napięcia, które osiągają szczyty i doliny w całej historii, budując przerażenie, podobnie jak przypływ.
Opowieść jest absolutnym dziełem sztuki: jej dbałość o realizm i dialog odróżnia ją od wielu pomniejszych opowieści grozy, a bezpośredni charakter narracji pierwszoosobowej (która pochłania czytelników). W szczególności – nie mam co do tego wątpliwości – wydaje się, że Lovecraft przyjął ten intensywny i potężny głos w opowieściach takich jak „Z tamtego świata:” i „The Picture in the House” (oba opublikowane w 1920 r.), W których wciągają nas napięta narracja prowadzona przez zdenerwowanego starca, który (a nie spostrzeżenia jego towarzysza) opowiada historię, pozostawiając nas obnażonymi i bezsilnymi. Taka jest pisarska wersja filmowania sceny z perspektywy bohatera: tęsknimy za tym, by kamera zostawiła ich perspektywę, wyszła poza nią, dała nam wgląd za siebie, dała nam wolność bycia wszechwiedzącymi takimi, jakimi jesteśmy tak przyzwyczajony. Ale Crawford pozbawia nas tak użytecznej perspektywy towarzysza Braddocka, sugerując jedynie jego wrażenia na podstawie komentarzy.
Już jako narrator, musimy nawet zaryzykować dalsze zastanowienie się, czy Braddock w ogóle rozmawia z żywą osobą (poza czaszką, niewiele jest dowodów na to, że Braddock nie gubi się w delirium, rozmawiając z halucynacją przyjaciela, który utonął w morzu – lub jego ducha).
Górna koja
Arcydzieło Crawforda – historia, z której jest najbardziej znany, horror czy nie – pozostaje wygodnie osadzone w kanonie nadprzyrodzonych klasyków. Często antologizowana, dobrze komponuje się z arcydziełami innych pisarzy edwardiańskich, którzy są przytłaczająco kojarzeni z jedną opowieścią. Chociaż Crawford jest również chwalony za „Wrzeszczącą Czaszkę” i „Krew jest życiem”, to głównie za „Górna Koja” pozostaje w pamięci.
Opowieść służy jako prototyp opowieści M. R. Jamesa (który często pisał o zatęchłych, zrzędliwych mizantropach, których samotne skłonności powodują, że oddalają się od bezpiecznej wspólnoty i wpadają w witające ramiona makabrycznie namacalnej zjawy). Historia ma wiele wspólnych cech z „Man Overboard!” – żeglarskie otoczenie, powolne gotowanie, oszałamiające odkrycie i upiór, który chce przylgnąć do swoich ofiar, zamiast wystraszyć je mglistym wyglądem i echem jęku. Ten oślizły goblin agresywnie wkracza w ludzkie sprawy, nawiązując nagłą i potężną znajomość z myślącymi biznesowo dżentelmenami, którzy są na tyle rozproszeni, że znajdują się w zasięgu.
James słynął ze swoich przylegających, inwazyjnych widm, które są tym bardziej odrażające ze względu na ich towarzyskość (zwłaszcza dla introwertycznych ofiar, które zostały złapane w niechciany uścisk kościstego niedźwiedzia), a jego historie były często odczytywane z podtekstem seksualnym, który wydaje się wskazywać na dyskomfort odczuwany przez zatwardziałych starych kawalerów.
Wydaje się, że historia Jamesa „Oh, Whistle and I’ll Come to You, My Lad” wywarła ogromny wpływ na tę historię, podobnie jak „The Treasure of Abbot Thomas” i „A School Story” (również pod silnym wpływem Crawforda na „Man Overboard!”).
Ale „Górna Koja” sama w sobie – poza M. R. Jamesem – jest potężnym arcydziełem horroru. Zarzucano jej, że jest zbyt uproszczona – mniej przypomina Henry’ego Jamesa, a bardziej R. L. Stine. Rzeczywiście, nie złożoności horroru Dickensa ani oryginalności Lovecrafta: jest to prosta opowieść, ale taka, której czytelnicy nigdy nie zapomną. To genialna historia – natychmiastowa klasyka – i pozostaje jedną z najwspanialszych historii o duchach w języku angielskim.
Pierwotna siła „Górnej Koi” tkwi w jej psychologii. Najlepsze historie o duchach wiedzą, jak połączyć swój horror (odrażające czynniki szokujące – ogólna obrzydliwość) z filozoficznym rdzeniem terroru (przerażający niepokój spowodowany nieznanym). Historia na pierwszy rzut oka będzie straszna lub mrożąca krew w żyłach, ale coś z tego, co przeczytałeś lub usłyszałeś, pozostanie na dłużej – będzie ci przeszkadzać i podążać za tobą. Krótko mówiąc, okaże się osobista i przekonująca. „Dróżnik” Dickensa, „The Monkey’s Paw” Jacobsa i „The Body Snatcher” Stevensona stały się arcydziełami literackiej fikcji (poza gatunkiem horroru) dzięki tej zdolności. Coś w tym jest nie tylko obrzydliwe, ale także niepokojące z filozoficznego lub psychologicznego punktu widzenia.
Torując drogę R. Jamesowi, Crawford przedstawia nam znośnego mizantropa, który spędza tyle czasu, ile tylko może, unikając ludzi i narzekając na zakwaterowanie. Jego postawa – zraża go, zbliżając go do swojego „współlokatora” i powodując bardzo rzecz, której miał nadzieję uniknąć: intymność z innymi mężczyznami.
Teraz trzeba od razu powiedzieć, że homoerotyczna interpretacja tej historii, choć ważna, jest spekulatywna. Takie komentarze od dawna nękają historie Jamesa o podobnej tematyce i trudno się dziwić, że historie takie jak „Berth” i „Oh Whistle”, w których pojawiają się samotni kawalerowie znajdujący się w kajdanach z chwytliwymi, agresywnymi męskimi duchami, przyciągają uwagę. Bardzo trudno jest argumentować, że w tej historii nie ma bardzo głębokiego napięcia psychicznego niepokoju. Może to być niepokój związany z przebywaniem sam na sam ze swoimi wewnętrznymi demonami, o zaletach i wadach introwersji, o lęku przed intymnością z kimkolwiek dowolnej płci, o lęku przed snem w publicznym łóżku, które niewątpliwie było miejscem spoczynku wielu niesmacznych typów.
Wydaje się dosłownie małostkowy (z tą małą głową i grubym tułowiem) i – choć często przyciąga go komentowanie atrakcyjnego wyglądu i osobowości jego męskich towarzyszy – chętnie ich odrzuca, gdy oferują towarzystwo lub przyjaźń. Jak długo, zanim ta złośliwa postawa będzie trzymała go na uboczu, z dala od pomocy, sam na sam z różnymi dziwakami zamieszkującymi samotne peryferie ludzkiego społeczeństwa. Duch – jeśli tak jest – szybko daje Brisbane podwójną porcję ludzkiego towarzystwa – agresywnie go obezwładniając, obejmując go (jak w silnym pocałunku), ciągnąc go na podłogę. Niezależnie od tego, czy ta historia dotyczy homofobii, utajonego homoseksualizmu, stłumionej agresji seksualnej, czy też jest to po prostu opowieść, niewiele można zrobić aby uniknąć drapieżnego zachowania tego potwora lub jego jawnie seksualnej postawy. Spowodowało to samobójstwo trzech (prawdopodobnie czterech) mężczyzn poprzez manifestowanie się w ich koi (koja dla jednej osoby. Nigdy nie dowiadujemy się, jak to jest budzić się w łóżku z tym potworem, ale wiemy, jakie były konsekwencje dla tych, którzy tego doświadczyli.
W ten sposób powracamy do faktu, że Crawford woli terror (sugestię) od horroru (obnażenie), i chociaż mamy wskazówki, nigdy nie jesteśmy w pełni usatysfakcjonowani opisem tego stworzenia jako „ducha”. Brisbane też nie: jedyne, co może potwierdzić, to to, że „i tak było martwe”. Czy to więc duch pierwszego człowieka – wariata? Czy to jego ożywione zwłoki? Czy to jego nieumarłe ciało pełzające do jego koi w nocy? Czy to „nadnaturalny znajomy wariata” (jak demon z mackami w „Count Magnus”)? A może bardziej szalonym naukowcem, a po strasznie nieudanym eksperymencie zabił się pozostawiając po sobie żywiołaka, obcego lub demona, którego przywołały jego eksperymenty? Nie mamy możliwości pełnego poznania, a Crawfordowi się to podoba: to nie jest opowieść o duchach, która ma być starannie powiązana z morałem z pełnoprawnym wyjaśnieniem, ale psychologiczne wrażenie bardzo specyficznego niepokoju – ale psychologiczne wrażenie bardzo specyficznego niepokoju – takiego, który nie wymaga całkowitego ujawnienia fabuły, aby mógł funkcjonować.
Krew jest życiem
Dziś słowo „wampir” wywołuje natychmiastowe obrazy dworskich mężczyzn emanujących arystokratyczną męskością – wysokich, mrocznych i przystojnych. Christopher Lee, Bela Lugosi, Brad Pitt, Frank Langella. Ale przed Bramem Stokerem słowo „wampir” kojarzyło się niemal powszechnie z kobietami: femme fatale, pożądliwa uwodzicielka. Jest to oczywiste w sztuce, gdzie obrazy zatytułowane “The Vampire” w przeważającej mierze przedstawiają kobiece tematy: obraz Edvarda Muncha z 1893 roku przedstawia rudowłosą lisicę wbijającą zęby w szyję kłaniającego się konkurenta; Wysoce erotyczna grafika Sir Philipa Burne-Jonesa z 1897 roku przedstawia nagą kobietę siedzącą okrakiem na nieprzytomnym mężczyźnie i pijącą z jego martwego ciała; Ilustracja Ernsta Stoehra z 1899 roku przedstawia kobietę radośnie przyszpilającą krzyczącego mężczyznę do ziemi – jej nagie piersi kołyszą się pod nią, jej oczy i zęby błyszczą. W literaturze wampirzyca jest stworzeniem tak starożytnym w ludzkiej mitologii, jak kuszące Syreny Homera, umartwiająca Meduza oraz krwiożercze lamia i strix – zjadacze mężczyzn w mitologii greckiej. Romantycy przyjęli płaszcz greckiej starożytności: Goethe przedstawił morderczą „Narzeczoną z Koryntu”, Coleridge dał nam swoje trędowate widmo “Life-in-Death”, i swoją lesbijkę Geraldine, podczas gdy Keats stworzył niejednoznaczną, ale złowrogą „La Belle Dame Sans Merci” . Wśród syren znalazły się uparte Ligeia, Morella i Madeline Usher Poego. Nie do pobicia, Le Fanu zaoferował swoje arcydzieło w postaci byronicznej uwodzicielki Carmilli – wytrawnej lesbijskiej wampirzycy, która jest często przedstawiana jako żeńska odpowiedniczka Draculi (w rzeczywistości „Dracula” to dobrze napisane zdzierstwo z „Carmilli”)… W epoce edwardiańskiej Arthur Conan Doyle przedstawił trop w „John Barrington Cowles” (w którym hipnotyczny sadysta – sugerujący czerpanie przyjemności seksualnej z chłostania sługi i krzywdzenia psów – uwodzi mężczyznę i doprowadza go na śmierci), F. G. Loring użył tego motywu w „The Tomb of Sarah” – cudownym przeboju, który nadal jest klasykiem wampirów – a nawet Bram Stoker uczynił wampirzycę kobietę tematem swojego prequelu Draculi, „Gościu Draculi”.
„Krew jest życiem” z pewnością wiele zawdzięcza w szczególności Keatsowi, Poe i Le Fanu, a także Arthurowi Machenowi (ponieważ jest to niewątpliwy kuzyn „The Great God Pan” i jego zabójczej narzeczonej femme fatale , Helen Vaughan). Podobnie jak “The Tomb of Sarah,” stał się kultowym klasykiem, dobrze reprezentowanym w antologiach o wampirach. Niewiele wnosi – zasadniczo przeformułowuje dobrą historię o duchach w kategoriach opowieści o wampirach – ale jest dobrze napisana, fascynująca i niezwykła przez kilka mrożących krew w żyłach chwil. Pozostaje jedną z najsłynniejszych opowieści Crawforda, być może pokonaną tylko przez „Górną koję”. Narrator odwiedza swojego przyjaciela – skandynawskiego artystę mieszkającego we włoskiej willi – i obaj cieszą się fajką na swoim balkonie, z widokiem na skąpany w księżycu krajobraz. O zmierzchu narrator zauważa dziwny kopiec ziemi – żwirowy i uroczysty. Jego gospodarz przyznaje, że to rzeczywiście grób. Co więcej gość przysięga, że widzi postać kobiety w bieli. To też nie jest sztuczka księżyca – zapewnia spokojnie gospodarz: jest to zjawa, która pojawia się regularnie w świetle księżyca, ale jest widoczna tylko z daleka.
Aby udowodnić swoją rację, podchodzi do grobu i staje tam, gdzie była postać. Wciąż będąc w stanie to zobaczyć, narrator jest przerażony, gdy jest świadkiem rzeczy – niewidzialnej dla jego gospodarza. Zupełnie oszołomiony gość domaga się poznania historii tej tragicznej postaci. Stoicki artysta opowiada mu, jak trójkąt miłosny (między aroganckim chłopcem imieniem Angelo, jego oddanym wielbicielem, cygańską dziewczyną imieniem Cristina i jej własnym wielbicielem, przygnębionym pasterzem imieniem Maratea) prowadzi do dramatycznego morderstwa Cristiny z rąk rabusiów. Dzika i zmysłowa za życia, a jej wampirzy duch powrócił z grobu do Angelo. Przygnębiony nagłym ubóstwem Angelo akceptuje uwertury pięknego upiora – kobiety, którą uważa za przedmiot snu – i oboje konsumują swoją miłość w jej grobie. Kiedy jednak Angelo się budzi, znajduje się na wilgotnej ziemi i jasne jest, że jego koszmar ma w sobie więcej rzeczywistości, niż chciałoby się przyznać. W pozostałej części historii artysta szczegółowo opisuje, jak nekrofile spotkania sprawiły, że Angelo był coraz bardziej pod urokiem Cristiny, a jego ucieczka pozostawiała jej ducha pogrążonego w wiecznej rozpaczy.
W europejskim folklorze jest o wiele więcej sposobów, aby zostać wampirem, niż poprzez ugryzienie lub satanistyczną transakcję. Niektóre z najbardziej popularnych przyczyn wampiryzmu to samobójstwa (prawdopodobnie NAJBARDZIEJ popularne), śmierć jako dziewica, umieranie młodo, bycie mordowanym, próbowanie egzotycznych aktów seksualnych, uprawianie czarów. W przypadku Cristiny wydaje się to być połączeniem domniemanego uczestnictwa w czarnej sztuce i brutalnego sposobu jej śmierci.
Wielu uczonych uważa, że legendy takie jak ta mogły zostać rozpowszechnione, aby zniechęcić do aktów przemocy (możesz być mniej skłonny zabić tego faceta, którego właśnie okradłeś, jeśli obawiasz się, że może powrócić). Południowa Europa, kraje germańskie, słowiańskie i śródziemnomorskie szczególnie utrwalały historie o wampirach (kultury francuska, nordycka i brytyjska były zdominowane przez uwodzicielskie wróżki, porywające elfy i mordercze demony popularne w nordyckim i celtyckim folklorze, co czyni wampiry odrobinę zbędnymi).