Type and press Enter.

3 razy 7 – na rocznicę udręczenia

Już niedługo zapragnę na ponów wolności. Bo czymże jest wolność? Wolność, prawdziwa wolność to Nic. O zgrozę przyprawia mnie, w jak wielu językach potrafię napisać to najpiękniejsze słowo. 21 lat – tyle zajmuje mnie kontemplowanie nicości. I tak – moim największym marzeniem jest przestać istnieć. Nie, nie popełnić samobójstwo – przestać istnieć, po prostu popaść w niebyt, stać się Wolnym, na amen.

Oto przed chwilą po raz pierwszy w całym swym życiu, przez ułamek, setne sekundy, zapragnąłem z rozdzierającej tęsknoty za minionymi czasami wyskoczyć przez okno. Sięgnąłem dna… Lub singlem szczytów rozpaczy! A wszystko to, bo wytrzeźwiałem z marzenia, o krok od spełnienia. Niby tak realne pragnienie, że aż ręka drgnęła, ale… Ja się poddałem. Poddałem się doszczętnie, do tego stopnia, że nawet do samobójstwa nie jestem zdeterminowany, bo po co? Narzucam jeno na plecy mroczny całun i dumam. I cierpię. 

Przez większość czasu jestem nieszczęśliwy. Kładę się spać we łzach, budzę się… I nadal jestem nieszczęśliwy. Jestem niczym Orfeusz, co wyruszył po Eurydykę do Hadesu. Wyruszyłem jako dziecko, by poznawać świat. Szczerze się zawiodłem, bo marzenie, które chciałem za rękę wyprowadzić z piekła, okazało się rozmywającym mirażem. Hades wygrał. Hades to Świat.

(Co ciekawe, właśnie wpadłem na teorię, która tłumaczy moje minorowe podejście do życia. Otóż w czasach, z których jeszcze nie mam wspomnień, wczesnym dzieciństwie, pozytywka nad moim łóżeczkiem wygrywała melodię jednej pieśni – “Podmoskiewskie wieczory”. Melodia to smutna, napawająca melancholią… Może to ona dała mi nadmiar owych cnót? Wpadłem do minorowego kociołka za młodu, a dziś emanuję ją bez miary.)

***

Rozpaczliwie miotam się i wiję, niczym ćma, rażona płomieniem świecy, do którego tak chciała dolecieć, lub (co trafniejsze, wszak u ćmy to ślepa fizjologia) Ikar, jęty pychą, szybujący ku Słońcu… Tak ja się miotam, spadając, rozpaczliwie wzrokiem szukając obiektu, który mógłbym obdarzyć ostatkiem bezsensownego uczucia, jakie tli się w moim ostatnim sercu. 

Czasem dumam, co by było, gdybym był człowiekiem normalnym, pozbawionym metafizycznego zmysłu, nieskażonym poznaniem. Patrzę jednak później na siebie z politowaniem, a raczej na przyszłość, którą wyśniłem, z całą wiedzą, jaką niestety ośmieliłem się posiadać, czy to z własnej woli, czy boskiego przekleństwa. Patrzę na rodzinę, z czasem rozpadającą się, jak te wszystkie zapomniane polskie dworki szlacheckie, na więzi z czasem się zacierające… Aż w końcu na swojego syna, któremu przekazuję wszystko co wiem (wszakże w dumaniach jestem normalny, nie wiem, że skazuję go w ten sposób na piekło). I tak wszystkie te wyobrażenia zamykają się w pierwszej z wielu łez mojego iluzorycznego potomka, łez wywołanych w skutek poznania.

Sam nie raz łzy przez empirię roniłem… Aż coś pękło. Stałem się Dekadentem. Cytując Pessoę:
„I tak, nie umiejąc wierzyć w Boga ani w zwierzęcą zbiorowość, nabrałem – jak wszyscy inni ludzie na skraju – tego dystansu wobec wszystkiego, który nazywa się powszechnie De­ka­den­cją. De­ka­den­cja to cał­ko­wi­ta utrata nie­świa­do­mo­ści, a nie­świa­do­mość to fundament życia. Gdyby ser­ce mogło myślec, prze­sta­ło­by bić.”

***

Co roku w okolicach moich urodzin oglądam film „Dzień świra” – epitafijny pomnik udręczonego romantyka… I co roku widzę tym większe podobieństwo do protagonisty. W tym roku dostrzegłem u siebie zagryzanie zębów, ucieczkę od miłości… A nawet używanie zatyczek do uszu! Wszystko to w jeden rok. Jutro kończę 21 lat. 3 razy 7.

Leopold Relikt

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *