Type and press Enter.

Muszę tego wszystkiego szukać

Muszę tego wszystkiego szukać, ponieważ zapominam. A pojawiało się wiele stron wcześniej, na kartkach innych książek. Różnie nazywane. Georgi Gospodinow nazywał to fizyką smutku w książce, która była powszechnym spisem niepowodzeń i kapsułą czasu dla przyszłych pokoleń. Marek Bieńczyk dał podtytuł „o tych, co nigdy nie odnajdą straty”, który mówi chyba wszystko. Starożytni Grecy nazywali ten stan czarną żółcią (od którego w ogóle wzięło się imię melancholii), a sam Hipokrates uważał, że wpływa ona na jeden z podstawowych humorów człowieka. Nie było więc niczym nowym (a starym, lecz piękniej powiedzianym), kiedy filozof napisał: nastrój rządzi człowiekiem. Ksiądz filozof powiedział nam, że melancholia jest „rozpaczą, która nie zdążyła dojrzeć (…) stanem niedojrzałej radości. Kryje ona w sobie radość doprowadzoną do połowy i w połowie skazaną na przeistoczenie w egzystencjalny smutek”. W prawdopodobnie najpiękniejszym wierszu świata poeta tłumaczył nam, że „nie z żalu pyta, ale z zamyślenia”. Dokąd poszli tamci, „błysk ręki, linia biegu, szelest grud”, zastanawiał się. Francuski myśliciel powiedział z kolei, że „melancholia jest owym gwałtownym zanikiem uczuć, stanowiącym właściwość systemów, które osiągnęły stan nasycenia” i brzmi to nawet czule, nieotoczone urokiem języka, który konkluduje: pacjent zwany społeczeństwem chory jest nieuleczalnie. To diagnoza czasów.

„Rzekł pewien asceta, że nawet jemu, którego nic już nie wiąże ze światem doczesnym, jednego byłoby żal – rozstać się z widokiem nieba. O, jak dobrze rozumiem, co czuł, gdy tak mówił”.

Ten stan ducha nie jest domeną naszych czasów. Zapiski dla zabicia czasu autorstwa Kenkō pochodzą z czternastego wieku, a nastrój, nazywany przez Japończyków mono-no aware, jest w niej silny. Nazywam to nastrojem, bo do tej kategorii przywykłem. Nazywać to, jak chce tłumacz, „kategorią estetyczną” wydaje mi się nieco wstydliwe. Czy estetyki ducha możemy się wyuczyć albo jej zaniechać? Albo czy melancholia nie została – tu, w naszej kulturze – nie tyle przywłaszczona, co niejako zrównana z niemożliwym do przezwyciężenia stanem ducha? Mamy przecież bogatą tradycję różnych schyłków czasów, końców historii, dekadentyzmów strojnych w szaty kolejnych wieków, jakby nadanych Europejczykom. Tłumacz wyjaśnia nam to zwięźle: „W oryginale mono-no aware, od czasów kultury dworskiej (X-XI w.) jedna z podstawowych kategorii estetycznych w Japonii; termin oznacza szczególną wrażliwość na ulotne piękno oraz towarzyszący jej smutek płynący ze świadomości przemijania” (przekład H. Lipszyc).

W kontekście autora Zapisków… powyższe brzmi niesamowicie celnie. Kenkō żył bowiem w czasach, gdy władzę w Japonii przejmować zaczęli siogunowie, których kolejni cesarzowie powoływali, aby stanowili zbrojne ramię państwa, co skończyło się oddaniem im faktycznej władzy. Kenkō służył był na dworze cesarskim, aby wstąpić na drogę buddyjskiego mnicha, to znaczy: żyć w odosobnieniu, spędzać czas na medytacji i rozmyślaniu. Nie tylko melancholijnym, czego dowodzą niejednokrotnie żartobliwe fragmenty „Zapisków”. Ten możliwie skrócony opis dowodzi tylko tego, że – mimo iż wysokiego pochodzenia i znający dostatek – Kenkō miał za czym tęsknić. I w samotności sublimował swoją wiedzę.

Zostawił ją na karteczkach poprzybijanych do ścian swojej samotni, które odnaleźli i spisali jego uczniowie. To też znamy, żadne to novum w historii myśli. Może zamiar niepublikowania swoich myśli powodował, że autor nie silił się na kurtuazję względem ani czytelników, ani wydawcy; dał tylko wyraz temu, o czym rozmyśla, a co czasem wydaje się wypowiedziane jakby zbyt wprost.

I tak kolejne karteczki są jakby zapisem z kalendarza: Kenkō to zachwyca się urokiem samotniczego życia, to wspomina dworskie obyczaje. Z melancholią wraca do minionych czasów, kiedy sprzęty były lepszej jakości (zauważcie to – czternasty wiek), a język nie tak zubożały. Formą anegdot autor daje wyraz najprostszym prawdom: że wypada znać się na rzeczy, „wszystko jedno w jakiej dziedzinie”. Wskazuje, że z opieszałością myśli wypada powalczyć od razu, a czas na drzemkę zostawić na później. Jakie ziele najlepsze jest na ukąszenie myśli. Że czasem tracimy rzecz, ale zyskujemy naukę cenniejszą od rzeczy, którą utraciliśmy.

Czym Kenkō rozpoczyna, ja pozwolę sobie zakończyć. Pisze we wstępie tak: „Kiedy uświadomię sobie, że całymi dniami przesiaduję z naczyniem na tusz przed sobą i dla zabicia czasu przelewam na papier pierwszą lepszą myśl, jaka przyjdzie mi do głowy, wydaje mi się to dziwne, a nawet szalone”.

Ale potrzebne, prawda? 

/marcin/

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *