Jest coś fascynującego w sposobie, w jaki intelektualiści postrzegają zjawiska w innych, dodatkowych kategoriach, dostrzegają między nimi sekretne powiązania, kroją nożem rzeczywistość i ukazują ją warstwa po warstwie. Eseje Zabużko uświadomiły mi moją ślepotę w kwestii Putina, ukazały jego działania wpisane w szerszy kontekst konsekwentnie realizowanego od lat planu. Mojej ślepoty nie sposób usprawiedliwić większym jednak oddaleniem od Rosji i jej spraw, znakomicie można ją za to wytłumaczyć faktem, iż, w przeciwieństwie do Oksany Zabużko, nie jestem intelektualistą.
Przeszkadza mi jedna cecha tego pisarstwa – Zabużko postuluje, że wiedzieć bez dyskusji jest lepiej niż nie wiedzieć i w myśl tego postulatu wygłasza sądy apodyktyczne; wie zawsze, a czasem nawet wie lepiej, na przykład wie lepiej, co chciał wyrazić Josif Brodski w pewnym dramacie i wie lepiej od autora, jakie środki trzeba było zastosować, by cel ten osiągnąć. Ja tymczasem najwyżej cenię myślicieli, którzy wśród swych technik poznawczych niebanalne miejsce przyznają wątpieniu; albo, by posłużyć się, o ironio, słowami Josifa Brodskiego, palcem wskazującym posługują się rzadko i z dalece posuniętą ostrożnością.
Za pośrednictwem autorki poznawałem dopiero historię Ukrainy; i choć w tym świetle jej ukrainocentryzm wydawał mi się zrozumiały, to potrafił być jednocześnie zaślepiający: Zabużko pisze, że w antologii stu najlepszych poetów XX wieku umieściłaby trzech rodaków, co jest jawnym zaburzeniem światowych proporcji. Co więcej, do tej trójki dorzuciłaby siedmioro Rosjan, co nie tylko dowodzi jej zafiksowania na własnym kręgu kulturowym (i podważa nieco jej własną tezę, iż poeci rosyjscy bez rosyjskich czołgów tracą wiele na sile wyrazu), ale przede wszystkim unieważnia jej własne postulaty z poprzedniego eseju, w którym ubolewa nad nieobecnością na światowym rynku kultur pomniejszych, regionalnych, i dopomina się o więcej uwagi dla twórców z peryferii wielkiego świata.
Zabużko dobrze diagnozuje paradoksalną, zdawałoby się, populistyczną zarazę toczącą społeczeństwa rozwinięte. Sprawnie wychwytuje też duże mechanizmy historyczne. Jednocześnie wprowadza człowieka z zewnątrz w wielką tajemnicę ZSRR i dokładnie ją wyjaśnia – przynajmniej do momentu, do którego wyjaśnienie tej, a w ogóle może każdej tajemnicy, jest możliwe. Żałuję, że nie dane mi było czytać tych tekstów tuż po tym, jak powstały, bo znacznie wcześniej otworzyłyby mi oczy na sytuację w byłym imperium. Jednak, jak pisze Zabużko, ukraińskie narracje nie mają dostępu do głównego nurtu światowego strumienia informacji i skoro w Polsce wiedzieliśmy niewiele, to jak mało wiedziano gdzie indziej? Obecna sytuacja znacząco tę niewiedzę skoryguje – ale za jaką cenę?
Ostatni esej najpierw zaskoczył mnie trafnym i bezkompromisowym wyliczeniem hańb państw europejskich z historii najnowszej, a później jeszcze bardziej zaskoczył mitotwórczą opowieścią ku pokrzepieniu serc o nieskalanej Ukrainie, jej wyższości moralnej itd., podtrzymywaną sformułowaniami „od wieków”, „od stuleci”, choć Ukraina jest państwem stosunkowo młodym, a jej spadkobierstwo po Rusi Kijowskiej jest dyskusyjne. Poniekąd rozumiem taką potrzebę kreacji w celu budowania tożsamości i dumy narodowej, przeciwstawienia się, wewnętrznie, a przede wszystkim zewnętrznie, potężnej machinie putinowskiej propagandy, ale muszę tu poczynić małe zastrzeżenie. Granica między patriotyzmem a nacjonalizmem potrafi być bardzo cienka. To zrozumiałe, a wręcz konieczne, że Ukraińcy kultywują postawy narodowe, skoro ktoś systemowo usiłuje ich naród zniszczyć; ale trzeba jednocześnie pamiętać, że to zawsze jest zabawa zapałkami.
utracjusz