Type and press Enter.

POD SKRZYDŁAMI NIKE #9 / FRISCH / STILLER

Z żadną jeszcze książką tak srodze, jak ze Stillerem od Frischa się nie tłukłem. I jest w tym w sumie głównie moja wina, bo Szwajcar ze swoją cegłą trafił prosto w apogeum mojego czytelniczego kryzysu, z którego dopiero powoli zaczynam się zbierać, a to straszna gaduła jest i do tego zgrywus niemały, zatem nie tylko rozpisuje się szalenie, ale też zawzięcie kluczy, przeskakuje od bohatera do bohatera, od pomysłu do pomysłu, czasami nawet zmienia koncepcję pisania… Nie jest więc najlepszą lekturą na czas, w którym człowiek musi walczyć o to, żeby przeczytać choćby piętnaście stron dziennie.

Zacząłem lekturę latem 2021, kończę w połowie czerwca 2022, przez niemal rok mała (acz przygruba) książeczka leżała odłogiem i czekała, jak wyrzut sumienia. Wyrzut sumienia, bo Frisch jest pisarzem nieprzeciętnym, to jest pisanie, jakiego nie czyta się na co dzień. Wszystko to sprawiło, że gdy powróciłem do lektury będąc już w nieco lepszym stanie intelektualnym, ta popłynęła dalej nurtem rwącym.

Wyjątkowość Stillera wychodzi na jaw już w samym zarysie fabuły książki – oto na szwajcarskiej granicy zatrzymany zostaje człowiek, Amerykanin nazwiskiem White, a zatrzymany zostaje, ponieważ łudząco przypomina znanego helweckiego rzeźbiarza, tytułowego Anatola Stillera (na marginesie pisząc – bohater ostatniej czytanej przeze mnie książki, także miał na imię Anatol. Przypadek?), który zaginął był kilka lat wcześniej, na tyle łudząco, że zostaje zatrzymany do czasu wyjaśnienia całej sprawy.

Frisch doskonale bawi się myląc tropy i podsycając niepewność czytelnika – z jednej bowiem strony przyprowadza do więziennej celi dawnych znajomych Stillera, wliczając w to jego brata, żonę i ojczyma, i żaden z przyprowadzonych gości nie ma absolutnie żadnych wątpliwości co do tego, że do czynienia ma z tym samym człowiekiem, którego znał kilka lat wcześniej. Sam zainteresowany zaś usilnie wszystkich przekonuje, że jest White’m, nie zaś żadnym Stillerem – żony nie ma wcale, przyprowadzanych ludzi nie zna… za to co chwila snuje długie i złożone, pełne szczegółów opowieści o swoim życiu, z których jasno wynika, że szwajcarskim rzeźbiarzem jednak nie jest.

W tę i tak już zagmatwaną plątaninę wątków i opowieści, wplata autor dodatkowo historię małżeństwa Stillera, historię jego romansu i historię prowadzącego sprawę prokuratora, który w pewnym momencie przejmie stery na fotelu narratora. Wszystko to sprawia, że do czynienia mamy z lekturą szalenie gęstą i zwartą, trzeba w niej niemal brodzić, trzeba karczować sobie przejście, wymaga pełnego czytelniczego zaangażowania i uwagi.

W tej plątaninie anegdot, opowieści i historii, Frisch opowiada przede wszystkim o tożsamości, o tym, co sprawia, że ja jestem ja, co definiuje moje ja i odróżnia od wszystkich innych. I co z ucieczką przed tym ja? Jak wiele mostów trzeba spalić, żeby być kimś innym. Ale też z drugiej strony – jak dowieść komuś, że jest się kimś innym, kiedy wszystko świadczy za identycznością? Co trzeba pokonać – pamięć tych, którzy pamiętają? Społeczeństwo? Siebie samego? Prawdę? A co to jest prawda, zapytuje Piłat w miejscu zwanym Lithostrotos, po hebrajsku Gabbata. Czy prawdę o ja nosimy w środku? Czy należy ona do nas? Czy też jest na zewnątrz i musimy jej bezwzględnie podlegać?

Pojedynczy człowiek zawsze przegrywa z grupą, ze społeczeństwem, przegrywa nawet z drugim pojedynczym człowiekiem, który jest na zewnątrz, no bo jak na zewnątrz dowieść to, co niesie się w środku? Jakim językiem mówić na zewnątrz o tej prawdzie, którą niesie się wewnątrz, skoro nawet przed samym sobą nie umie się jej nazwać?

Walka ze Stillerem była ciężka, ale warto było. Dodatkową satysfakcję czerpię ze smutnego faktu, że od mniej więcej połowy znajdowałem w książce nieporozcinane strony. To zaś oznacza że książeczka, choć wydrukowana pięćdziesiąt pięć lat temu, nigdy jeszcze nie została doczytana do końca (choć przez czas jakiś leżała na bibliotecznych półkach w Wiatrowcu, powiat Bartoszyce – jak odczytuję z pieczątki na jednej ze stron), aż do teraz. To musiała być długa droga!

niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *