Type and press Enter.

PTAKI WIERCHOWINY – ÁDÁM BODOR

No, to skończyłem Ptaki Wierchowiny, powieść węgierskiego pisarza, Ádáma Bodora, książkę cholernie dobrą.

Chyba najbardziej wyróżniają się Ptaki podejściem do narracji – autor nie opowiada nam tutaj liniowej historii, która niby kopnięty kłębek wełny rozpoczyna się w punkcie A i powoli toczy się i rozwija, aż nie dotrze do punktu Z. Choć kreślone przez Bodora postaci są wyraźne i ciekawe, żadna z nich nie ciągnie ciężaru opowieści od początku do końca, i choć niektóre wyeksponowane są bardziej a inne mniej, nie można powiedzieć, by którakolwiek była bohaterem książki. Bohaterem jest tutaj sama osada, otoczona ciepłymi źródłami, odosobniona Jabłońska Polana i wszystkie historie i życia, które mieści.

Życie w Jabłońskiej Polanie płynie własnym rytmem, jej mieszkańców łączy sieć wspólnych zależności, każdy ma tutaj do wykonania swoje zadania, swoją rolę do odegrania. Bodorowe miasteczko, odcięte od szumnego świata, pełne spokojnego, płynącego z natury rytmu i światła, robi wrażenie niemal baśniowej krainy, jakiejś utopii, w której wpleciony w krajobraz człowiek wiedzie pozbawione czasu życie, w którym po prostu jest, trwa, donikąd nie zmierza i o nic nie walczy, choć to trwanie przynosi z sobą inne trudy.

Na straży wszystkiego stoi niejaki Anatol Korkodus, zarządzający brygadą doglądającą gorących źródeł. Od czasu do czasu wciela w skład brygady mieszkańców pobliskiego domu poprawczego. Wszystko chodzi tutaj jak w zegarku, każdy wypełnia swoją rolę – nie jak żmudną pracę, raczej jak wysokiej wagi zadanie, któremu podołać trzeba.

Ptaki Wierchowiny składają się z małych opowiastek, które pozornie donikąd nie prowadzą – a to opis jakiegoś zadania, a to historia stróża na tamie, a to stara opowieść o dziewczynkach porażonych piorunem na łące, a to historia o nieznajomym kręcącym się po okolicy. Powoli jednak, gdzieś pod spodem, z wszystkich tych scen buduje się obraz przemijającego świata, z którym być może lada moment przyjdzie się pożegnać. Bo ktoś przegonił stąd ptaki niszcząc ich gniazda, bo pociągi już nie kursują, a tory porosły brzózkami, bo dziwny przybysz wypuszcza do lasu bandę złośliwych lisów…

Wszystko to sprawia, że na opowieść węgierskiego pisarza patrzy się jak na alegorię – alegorię dawnego świata, który powoli odchodzi i tego jak przerażający to proces. A może też alegorię życia, przecież wszyscy nosimy gdzieś tam głęboko wspomnienie tego złotego wieku, w którym wszystko było piękne i dobre, w którym żyliśmy jak w jakimś micie, czy legendzie. A potem krok po kroku wszystko odchodziło, rosła jakaś ciemność, stary świat odchodził, aż wylądowaliśmy tutaj, gdzie jesteśmy teraz, z naszymi poważnymi, dorosłymi sprawami.

I lektura Ptaków była dla mnie bardzo mocnym przeżyciem. Najpierw błogie zanurzenie w utopii korkodusowej osady, w której aż chciałoby się żyć. A potem ten rosnący niepokój, płynący z podejrzenia, że to być może nie będzie trwało wiecznie, że gdzieś tam, może nawet niedaleko, stoi jakiś koniec i trzeba będzie ten świat wypuścić, pozwolić jakiemuś nowemu światu wejść w jego miejsce, że trzeba będzie wejść w tę ciemność.

Niedawno skończyłem Miasteczko, w którym czas się zatrzymał Hrabala i tamta książka jest w zasadzie o tym samym – i tutaj i tutaj mamy małe miasteczko rządzące się swoimi prawami, jakiś świat, który powoli odchodzi w cień, zastępowany przez nowe. I o ile rozliczenie Hrabala z przeszłością, choć bolesne i smutne, jest mimo wszystko jasne i pełne pogody, o tyle Bodor trzyma się swojego świata kurczowo, nie chce go puszczać, pozwalać mu odejść. Sam nie wiem, w której opowieści czuję się lepiej – chciałbym dzielić pogodę Hrabala, ale cichcem podejrzewam, że więcej we mnie tęsknoty i niezgody Bodora. Obie książki stukrotnie polecam.

niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *