W życiu człowiek może stracić wiele. Zdrowie, rodzinę, pracę, majątek – wszystko to w jednej chwili znika, bez ostrzeżenia i litości, o czym przekonały się już miliony.
Jednak pozostaje nadzieja; dopóki nas nie opuści, nie poddajemy się, wierząc, że jest jeszcze szansa na lepsze jutro.
A jeśli i ona zostanie nam odebrana, wkraczamy na ścieżkę pozbawioną perspektyw, obierając kurs ku mrokowi, z którego zawrócić jest niezwykle ciężko.
Mniej więcej w tym miejscu znajdują się bohaterowie „Bagna” Roberta McCammona, lawirując gdzieś między rozpaczą, a walką o zachowanie człowieczeństwa. Odbywa się to na wiele sposobów, pozornie daleko od siebie różnych, lecz za każdym razem sprowadzających się do jednego: poszukiwania nadziei.
Nie jest to łatwa i przyjemna opowieść. Pełno w niej goryczy i bólu – do których autor sam się przyznaje w przedmowie, wyjaśniając, że przechodził trudny okres, pisząc.
Zanurzając się w „Bagnie”, trudno nie odnieść wrażenia, że znajdujemy się w koszmarze sennym, może nie tym przerażającym, po którym budzimy się z krzykiem na ustach, ale pełnym dyskomfortu i obaw.
Udowadniają to postacie występujące w książce, a zwłaszcza główny bohater oraz trójka drugoplanowych, wokół których toczy się oś wydarzeń.
Pierwszy z nich to weteran wojny w Wietnamie – mężczyzna w średnim wieku, schorowany na skutek bliskiego kontaktu z tzw. „czynnikiem pomarańczowym”: silnym kwasem wykorzystywanym w zasadzie jako broń biologiczna. Dan, bo o nim mowa, ponadto zmaga się z poważnymi zaburzeniami zespołu stresu pourazowego. Pozostawiony samemu sobie, bez specjalistycznej pomocy, nie do końca odnajduje się w społeczeństwie, tym bardziej życiu rodzinnym, mimo że od „jego” wojny minęło wiele lat.
Pewnego dnia Danowi puszczają nerwy – zdarza się, jak każdemu. Tym bardziej można go zrozumieć, gdy weźmie się pod uwagę fakt, że w ramach rozszerzającego się kryzysu, ma problemy ze znalezieniem stałej pracy, a bank postanawia zabrać mu samochód – jedyną rzecz, która pozwala mu zarobić na chleb.
Kto by się nie wkurzył?
Niestety… sprawy potoczyły się bardzo źle. Dan w amoku strzela do pracownika banku. Ucieka, pragnąc jeszcze raz zobaczyć syna – chłopaka z niepełnosprawnością, opóźnionego w rozwoju przez ten sam „czynnik pomarańczowy”, który Dan przekazał mu w genach.
Za mężczyzną wyrusza dwóch prywatnych detektywów, skuszonych niebotyczną nagrodą, wyznaczoną przez bank za złapanie zbiega. Jednak i ci detektywi wydają się być siłą wyciągnięci z nocnych omamów. Jednym z nich jest mężczyzna posiadający w sobie (trudno znaleźć na to lepsze określenie) syjamskiego bliźniaka, którego rachityczna ręka i usta „wyrastają” mu z klatki piersiowej.
Drugi to sobowtór Elvisa Presleya…
To bez wątpienia najbardziej osobliwy duet detektywistyczny, umiejscowiony na granicy absurdu i tragikomedii.
Jest jeszcze dziewczyna, która zbiegiem okoliczności trafia do samochodu Dana, prosząc go o podwózkę. Młoda, pewna siebie i piękna, choć wyłącznie z jednej strony twarzy. Drugą część jej oblicza przykrywa olbrzymie znamię: łagodny nowotwór, którego żaden lekarz nie odważa się wyciąć. Ona również szuka swojej nadziei, podążając drogą legend i mitów ku tajemniczej uzdrowicielce.
Czy ta historia ma prawo skończyć się dobrze? Czy bohaterowie są skazani na tytułowe bagno, niezależnie od podjętych starań i wysiłków, by odmienić swój los?
My na Statku zdanie już sobie wyrobiliśmy. Tym sposobem ponownie ukłonimy się myśli Józefa Hena:
„Nadzieja jest pożywką dla przyszłych ciosów.”
Za egzemplarz książki dziękujemy Wydawnictwu Vesper.