Dziwna to opowieść, pełna kontrastów i ironii. Gdybym miał podsumować ją jednym zdaniem, byłaby to próba odpowiedzi na pytanie: dlaczego ludzie mają za duże mózgi? Bo że mają — nie ulega wątpliwości. To właśnie mózg (jedyny prawdziwy antagonista tej powieści) odpowiada za to, że oszukujemy się nawzajem, mordujemy i wykorzystujemy bliźnich. A wszystko to opowiada narrator — głęboko empatyczny weteran wojny w Wietnamie, który odkrywa, że ludzkość bez względu na kontekst — wojenny czy pokojowy — zawsze tańczy na granicy dzikości. Sam nie pozostaje bez blizn, w końcu jego szaleństwo objawia się w braku emocji do wojny i tego co musiał na niej robić.
Kusi mnie, by zgłębić ornitologiczną warstwę utworu, bo ptactwo u Vonneguta to nie przypadek. W Rzeźni numer pięć ptaki symbolizują niemożność wypowiedzenia grozy wojny. W Galapagos mamy zaś nieloty — osobliwy, ale wymowny symbol, szczególnie w kontekście cytatu Vonneguta „tiger got to hunt, bird got to fly, man got to sit and wonder why…” ptaki spajają niemal wszystkie opowieści Vonneguta.
W tej książce nieloty mogą symbolizować ludzi okaleczonych przez okoliczności — bezrefleksyjnych, dumnych, a jednocześnie bezsilnych. Są też bardzo jasną metaforą dla całej dewolucji, a opisy gatunków i przyjętych technik adaptacji do środowiska korespondują ze zmianami w ludziach. A może są po prostu symbolem bezrefleksyjnego szczęścia, które nie jest zależne od retrospekcji czy założonych odgórnie przez społeczeństwo celów?
Motyw deewolucji jest oczywiście hołdem dla Darwina, ale wpisuje się też w mniej znaną, lecz istotną teorię podwójnego dziedziczenia (dual inheritance theory) — zakładającą współdziałanie ewolucji genetycznej i kulturowej. Vonnegut usuwa z równania kulturę. Pozbawia ludzi wiedzy i narzędzi, tworząc społeczność istot przypominających foki — skupionych jedynie na przetrwaniu i niezdolnych do zadawania krzywdy. I choć brzmi to jak dystopia, jest w tym pewna utopijna niewinność.
Na chwilę daje im dostęp do szczytu technologii: komputerowego translatora, w którym zawarto całą wiedzę świata. To Mandrax — jedyny „nieludzki” bohater powieści. Nie posiada wolnej woli, ale wypowiada się słowami wielkich myślicieli. W istocie mamy tu do czynienia z metaforą Internetu, który jeszcze zanim powstał, przekształca się z potencjalnego źródła wiedzy w magazyn ciekawostek i zdjęć kotów. Choć szczytowy wynalazek jest używany nieudolnie, to wciąż próbuje pomagać. To symbol całej ludzkiej inteligencji, która — po końcu świata — sprowadza się do cytatów i niezrozumienia. Kanka bono – oto odpowiedź na pytanie: po co nam mózgi? Kończy więc jak cała kultura na dnie oceanu. Ironiczne jest to, że każda interakcja ludzi z wytworem przypomina wielojęzyczną konferencję naukową — pełną akademickiego blichtru, ale zupełnie pozbawioną realnej komunikacji.
Językowo nie ma zaskoczenia: jest zwięźle i ironicznie, dużo tu postmodernizmu, w tym przypadku Kurt Jr. bawi się z czytelnikiem, na wstępie odzierając opowieść z jakiejkolwiek tajemnicy — co się wydarzy, wiemy po 3 stronach, a kto umrze i jak — po 5. Nowatorskie w porównaniu do reszty powieści pozostaje wprowadzenie omnipotentnego narratora, który odmalowuje surrealistyczny obraz, przechadzając się po wydarzeniach niczym przewodnik w muzeum.
W kwestii większego obrazu czy może swoistego uniwersum Vonneguta, składającego się z powracających postaci i miejsc, mamy tu smaczki w postaci syna pisarza SF, końca miasteczka ze śniadania mistrzów i spadkobiercę fundacji Rosewatera.
A może ta opowieść faktycznie zawiera najbardziej gorzka prawdę ze wszystkich? Im mniejszy ma się mózg, tym jest się szczęśliwszym? Potomkom Ewy udaje się zwrócić owoc poznania dobra i zła i żyją już wyłącznie w ogrodzie szczęśliwości, nie muszą już szukać czegoś więcej, a mogą wyłącznie skupić się na chwili doczesnej i zaspokajaniu podstawowych potrzeb. Czy to naprawdę takie złe? W końcu opowieść trwa mimo zdradzenia całej fabuły, a nowa ludzkość wydaje się szczęśliwsza, niż była za czasów świetności. Szczególnie kiedy już wymrze ostatni potomek pamiętający czasy przed. Więc może nie należy negować ludzi, którzy już wyłącznie szukają spokoju symbolicznych płatków śniegu? Może nie należy ich zachęcać do rozwoju, a pozwolić im być? W końcu już na każdej dyskotece upodabniamy się do ptaków Galapagos, w tym jednym okresie w roku, gdzie nadymamy się prezentując jak największe ego. Człowiek myślący, to przecież bohater Vonnegutowski, czyli złamana i nieszczęśliwa persona. A Vonnegut pokazuje, że przez nasze wielkie mózgi kłamiemy, mordujemy, jesteśmy okrutni. Nie zasługujemy na taryfę ulgową. Ale bez tych mózgów nie byłoby też historii — a to, paradoksalnie, największa i najbardziej nieuświadomiona strata. Ale na koniec i tak nikt nie będzie już czytał książek.
Klaudiusz