Type and press Enter.

Claudio Magris / Dunaj

Podróż wzdłuż Dunaju jest tak naprawdę jedynie pretekstem do podróży przez historię Europy Środkowej. Chwilami Magris z równą rozkoszą, co w tytułowej rzece, zdaje się pławić w swej erudycji, która w nieunikniony sposób musi budzić podziw bądź zawiść czytelnika, w zależności od jego stanu ducha. Włoski pisarz z irytującą swobodą przemierza historię kultury tego zmęczonego regionu, równie lekko żeglując wzdłuż osi czasu, jak i wodząc palcem po mapie Europy, oszałamiając natłokiem nazwisk i tytułów, przytaczanych z nieco ironicznym zacięciem. Sama narracja również potrafi być zachwycająco lekka, by za chwilę ugrzęznąć w meandrach niekończących się metafor. U Magrisa każda rzecz jest symbolem innej rzeczy i ten pochód ukrytych znaczeń jest imponujący, lecz bywa drażniący, gdy autor zagalopuje się i zapomni, że człowiek musi również oddychać, a poza światem wewnętrznym narratora istnieje nieskończoność innych światów.

„Dunaj” przybiera pozornie formę dziennika z podróży, pojawia się tu autor i przelotnie jego towarzysze, ale w przeciwieństwie do esejów podróżnych innych twórców, w książce Magrisa bardzo mało jest samego Magrisa. Ma ona zdecydowanie bardziej intelektualny niż osobisty charakter. Z tego powodu bliższe mojemu sercu są późniejsze „Mikrokosmosy”, w których autor znalazł balans między erudycją a opowieścią, między wymiarem osobistym a ogólnym. Tytuł tej ostatniej książki nie jest przypadkowy – moim zdaniem najlepsza wersja Magrisa to ta, która łaskawie zstępuje z wyżyn swej wiedzy i zamiast zaciekle tropić mit habsburski, przystaje na chwilę, by przyjrzeć się pojedynczemu człowiekowi.

A jednak mimo tego erudycyjnego bogactwa, które, choć autor często mruży oko, bywa niekiedy brzemieniem, brak tu kategorycznych sądów, co doskonale oddaje – na wzór tytułowej rzeki – płynność materii życia i niepewność ludzkiego poznania. Problem ten sygnalizuje Magris już na początku książki, prześmiewczą historią nieudanych poszukiwań prawdziwego źródła Dunaju rysując daremność prób ujęcia wieloznaczności w jednoznaczność.

Na tej kanwie zdeklarowany miłośnik „mikrokosmosów” dowodzi jednocześnie jałowości nacjonalizmów; fascynujący Magrisa obszar stanowił etniczny tygiel na długo przed tym, nim komukolwiek przyszło do głowy tytułować go Europą, a Austro-Węgry znakomicie się w tę tradycję wpisały. Rozprawianie zatem o czystej krwi jest czystym absurdem (przywołajmy tu słowa Herberta: „Stuprocentowy Polak jest stuprocentowym durniem”), a poszukiwanie źródeł – jako się rzekło – jest zajęciem fascynującym, lecz dającym co najwyżej mętne rezultaty, wobec czego wartości należy szukać w obszarach bardziej uniwersalnych.

Jako jedyna możliwa odpowiedź na rozczarowanie wywołane gwałtownym końcem wielokulturowej Arkadii habsburskiej, a pewnie i na każdą utopię, jawi się ironia i jest to narzędzie, którym Magris włada przednio. Jego podstawowym żywiołem jest jednak metafora, którą porwany, zupełnie jak Dunaj, potrafi być bystry, ale i potrafi zbłądzić. Nie błądzi jednak wówczas, gdy raczy nas postacią babki Anki, uosabiającej bardziej dzikie i tajemnicze rejony Bałkanów, pełnej sprzeczności, czerstwej, szowinistycznej i zarazem dobrej, która pochowała czterech mężów, lecz nie doczekała się dzieci, co jednak wcale nie przeszkadza jej w posiadaniu wnuków.

Znaki na ratuszu w Pasawie dokumentujące poziom wód podczas kolejnych powodzi symbolizują wyboistą drogę kultury, znaczoną najazdami tych, których zwykliśmy zwać barbarzyńcami i odbudową tego, co zwykliśmy zwać cywilizacją. Ale Magris ucieka od utartych sądów; rzeczywistość jest złożona, a umysł ludzki zawodny i tylko głupiec nie wątpi o niczym. Również koniec rzeki jest trudny do przyszpilenia, nieokreślony, co pozwala może żywić skromną nadzieję na cykliczność dziejów i na wpisanie w ten okrąg losów jednostki.

Dość intrygująco jawi się w końcu pierwsza część napisanego po latach posłowia samego Magrisa, w której autor z jednej strony wyznaje, iż czytelnicy odkryli w „Dunaju” aspekty, których on sam nie dostrzegał, z drugiej zaś uściśla i dopowiada to, co we właściwej książce było ledwie zarysowane. Może jednak istotnie warto tę niejednoznaczność na chwilę poświęcić, skoro ostatecznym celem autora okazuje się próba ocalenia człowieczeństwa. I w końcu posłowie oraz cały tom wieńczą przecież uwagi na temat szerszej recepcji „Dunaju”, w których świat intelektualnych fikołków miesza się z ich materialnymi skutkami, a mistrzowska ironia z nie mniej mistrzowską autoironią.

utracjusz

Na zdjęciu Dunaj i panorama Ratyzbony.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *