Type and press Enter.

Gry

O grach i pięknie / Bastion

Cześć. Opowiem Wam o Bastionie. Kiedy widziałem tę grę po raz pierwszy w jakimś internetowym materiale, kolorowa, stylizowana na film animowany grafika, pociesznie wyglądające postaci – wszystko to sprawiło wrażenie dość prostego produktu kierowanego raczej dla młodszego odbiorcy. Czy taka gra, czy gra w ogóle może być nośnikiem jakichś większych, znaczniejszych emocji i przesłań? Czy grę można nazwać sztuką?

Tak, można. I jak na ironię to właśnie niepozorny Bastion jest jednym z lepszych przykładów o tym świadczących. Zatem skąd w produkcie skądinąd prostym znajdują się rzeczy wielkie, jak się w nim mieszczą? Jak i kiedy na nie wpadamy, ciężko powiedzieć. W jednej chwili gramy w prostą gierkę, tłuczemy nieprzeliczone ilości wrogów za pomocą szerokiego wachlarza narzędzi zniszczenia, w drugiej znienacka mamy poczucie, że bierzemy udział w czymś większym, w czymś pięknym. Jak to się dzieje?

bastion-3Przygodę zaczynamy na kawałku gruzu zawieszonym w powietrzu. Bohater – the Kid – budzi się, rozpoczyna wyprawę. Rusza w stronę urwiska a ścieżka przed nim, wszystko co napotka na swej drodze, pojawia się tuż przed jego nosem. Kolejne elementy wyskakują znikąd układając się w cały przemierzany świat, wygląda to niesamowicie, jakby to przejście bohatera powoływało to uniwersum do życia. Zwiedzamy świat pogrążony w popiołach po wielkiej katastrofie, której najwyraźniej nikt, poza bohaterem i wielką rzeszą potworów nie przeżył. Wędrówka przez puste miasta, uliczki, mijani ludzie zamienieni w popiół i niemrawa nadzieja, że być może ktoś inny też przetrwał… Bastion przygnębia. Aż do momentu, gdy przemierzając jedną z lokacji słyszymy, jak ktoś w oddali śpiewa. W miarę naszego zbliżania się śpiewa głośniej i głośniej… Zatem inni też przeżyli! I co dalej? Przyjaźnie, być może miłości, być może zdrady… na to wszystko znajdzie się tutaj miejsce.

Rzeczą absolutnie wyjątkową jest tutaj narracja – wyjątkową do tego stopnia, że to być może narrator a nie Dzieciak jest tutaj głównym bohaterem. Komentuje on każdy jego krok, robi to szorstkim, lakonicznym tonem, kojarzącym się mocno z opowieściami westernowych twardzieli. Nadaje to całej opowieści niezwykle surowy nastrój, bardzo kontrastujący z całą tą feerią barw przelewającą się nam przed oczami. Pasuje jednak, niesamowicie pasuje do tego opuszczonego, rozsypującego się świata.

Ostatnim elementem tworzącym nastrój, jest muzyka. Jeszcze nigdy nie spotkałem gry, w której ścieżka dźwiękowa byłaby tak znaczącym elementem świata przedstawionego. Muzyka nagrana przez Darrena Korba to absolutne mistrzostwo, zwłaszcza kilka motywów przewodnich, których zdążyłem się już nauczyć na pamięć (sprawdźcie koniecznie kawałek Panteon, albo Setting sail, coming home). Zawieszone gdzieś na pograniczu bluesa, country i rocka smętne ballady zachwycają i gdy już się z nimi osłuchałem, a potem trafiłem na nie w trakcie gry byłem zdruzgotany!

Piszę o tym, jak gra wygląda i jak brzmi, jednak o niej samej, o ścięgnach, kościach, flakach nie padło jeszcze żadne słowo. W swojej mechanice Bastion jest dokładnie tym, czym zdaje się być na pierwszy rzut oka – biegamy po pięknie zaprojektowanych planszach, tłuczemy hordy przeciwników, ulepszamy liczne bronie, ruszamy dalej i dalej i dalej. Poza regularnymi poziomami fabularnymi, dostajemy też kilkanaście wyzwań treningowych, których zaliczenie wymaga stałych powrotów w miarę rozwijania kolejnych umiejętności. Poprzeczek do przeskakiwania nie zabraknie. I to wszystko. Przejście gry winno zająć kilka godzin, choć jeśli pobiegniemy bez przystanków po linii epizodów fabularnych trzy, może cztery godziny powinny wystarczyć. Ja mam za sobą 15 godzin grania, a grę przeszedłem dwukrotnie (a w planach mam jeszcze jedno podejście, dla pozbierania omijanych po drodze wyzwań). Mechanika gry stoi jednak w Bastionie na drugim planie, trzeba o tym pamiętać. Najważniejsze jest tutaj to, że gra ma historię, którą chce nas uraczyć i wielki, piękny świat, w który chce nas wciągnąć.

bastion2

Dostajemy wielką opowieść o utracie i pustce, o nadziei i znajdowaniu przyjaźni, o ciążącym na nas brzemieniu przeszłości, konieczności przebaczania i proszenia o przebaczenie… Całość porywa, tak, że gdy docieramy do samego końca, oglądamy je z rozrzewnieniem i wzruszeniem. I autorzy nie łapią nas wcale na jakieś tanie chwyty, tkliwe rozstania i tak dalej – dusi nas żal, bo wiemy, że dobiegamy do końca wielkiej historii, w którą zaangażowaliśmy się nie na żarty. O tym jak potoczy się zakończenie decyduje gracz – czy postanowi cofnąć katastrofę, ocalić wszystkich przez nią zabranych czy też wybierze dalsze życie i przygody ze swoimi przyjaciółmi – nową rodziną? Grę trzeba przejść przynajmniej dwukrotnie, przeżyć dwie historie z dwoma różnymi finałami. Gdy na końcu, tuż przed napisami końcowymi pojawia się utwór Setting sail, coming home już wiemy, że lada moment zaczniemy tę przygodę od nowa.

Wielka opowieść, podana nam oszczędnie i za pomocą prostych środków. Niezapomniana atmosfera, poruszająca historia, przyjemna rozgrywka – tych kilka(naście) godzin pamiętać będziemy długo, oj długo.

Paweł

Wykorzystane grafiki pochodzą z materiałów promocyjnych, bezpośrednio ze strony internetowej producenta.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *