Type and press Enter.

Wszechpowieść / Wieczny Grunwald / Szczepan Twardoch

twardoch-zuza-krajewskaNajnowsza powieść Szczepana Twardocha (Król) poruszająca wielokrotnie tematykę bokserską, jasno nakazuje aby iść za ciosem. Jako, że pisarstwo Twardochowe jest rzeczą całkiem dobrą i przyjemną, nie jest to nakaz przykry i za ciosem poszedłem niemalże natychmiast, sięgając po wcześniejszą powieść autora – wydany w 2010 roku Wieczny Grunwald.

Zaczyna się Grunwald cokolwiek niekonwencjonalnie – od śmierci głównego bohatera. Ma ona miejsce na tytułowym polu bitwy i jest jedynie punktem wyjścia do wszechbycia. Odtąd odrodzi się i ponownie zginie niezliczoną ilość razy, nie tylko w naszej, ale i w zupełnie obcych rzeczywistościach. Niekończące się powroty, kolejne życia i śmierci – zarówno te zadawane innym, jak i te od innych przyjmowane, budują niezwykłą i świetną narrację. Nieustannie powracający Paszko opowiada historię swojego „istnego światowania” z wielu perspektyw, nieraz wplatając w nie sceny z innych zapamiętanych żywotów. „Pierwotny” Paszko przychodzi na świat w XIV wieku i jest królewskim bękartem, owocem jaśniepańskich zachcianek. Życie nie jest mu lekkim – wychowuje się w domu uciech, gdzie w wieku lat dziesięciu traci matkę, co zmusza go do opuszczenia Krakowa i wyruszenia w świat. Odtąd będzie szukał siebie. Opisy kolejnych wydarzeń z jego życia, przeplatane są obrazami i wspomnieniami z innych wcieleń, czasem zastępującymi te właściwe – na tyle do nich podobnymi. I tak w główną opowieść, zanurzoną w średniowieczu, wpasowane zostają sceny z alternatywnych wersji II Wojny Światowej, z XIX wieku, z odległej przyszłości.

Największe uwagi krytyczne, kierowałbym właśnie w stronę narracji. Szczepan Twardoch to nie jest subtelny krawiec – przynajmniej nie w 2010 roku – kolejne szwy pojawiają się znienacka, w jednym zdaniu bohater kradnie konia, w drugim, kilkaset lat później, jedzie pociągiem. To bardzo oryginalnie, ciekawie i ze smakiem skrojona marynarka, ale nie nosi się jej wygodnie. Sama idea – narrator mający już za sobą całą moc żyć, ten Wszechpaszko – jest naprawdę genialna i niesamowita. Niemniej jednak tworzywo, z którego ulepiona jest powieść, unosi ją z pewnym trudem. Jeśli przeskoczymy na osi czasu o cztery lata do przodu (omijamy rok 2012 i Morfinę, której jeszcze nie czytałem), dostaniemy Dracha, tam także akcja toczy się w wielu czasach jednocześnie, tam także występuje niesamowity chaos, ale wszystko się tam zazębia, wszystko do siebie pasuje, budulec powieści zachwyca tak samo jak jej treść. Wieczny Grunwald jeszcze tego nie ma, co utrudnia, choć nie uniemożliwia czerpania przyjemności z lektury – tej było, mimo wszystko wiele.

Pomysł na wszechbycie daje bohaterowi pewien autorytet, pewien mandat do wypowiadania się na różne tematy, z którego Twardoch ochoczo i zuchwale korzysta. I tak oto Paszko, który przecież zabijał i ginął niezliczoną ilość razy na przestrzeni wielu epok, pozwala sobie na krytykę człowieka XXI wieku – Wszechpaszko, postać żyjąca przez wieki, znająca zarówno średniowiecze, XXI wiek i odległą przyszłość, zwraca się do nas bezpośrednio. Trudno byłoby nie skorzystać z takiej okazji do zapisania wielu, cokolwiek wyraźnych i mocnych akapitów.

A wy nie potraficie nawet zabić zwierzęcia, które potem jecie, zamykacie całe to zabijanie do fabryk i udajecie, że go nie ma. Co jest, wierzcie mi, wyjątkowo żałosne.

Albo w innym miejscu:

Wy zaś lubicie się wzruszać, patrząc na pulchne dziecięce policzki, jesteście jednak tacy sami, bo człowiek, tak jak inne drapieżniki, zabijał, zabija i będzie zabijał swoje dzieci. Wy, delikatni, zabijacie je po prostu, zanim się urodzą, z powodów estetycznych, bo staliście się wrażliwsi: porzucone płaczą zbyt głośno, w brzuchu matki płaczu nie słychać. Nie ganię was za to, nie oburzam się, nie dziwicie mnie. Tacy po prostu jesteście, ludzie. Tacy jesteśmy – jak lwy

Pisałem o przeszłości, pisałem o teraźniejszości, pora zatem na kilka słów o przyszłości, ona też odgrywa tutaj ważną rolę. Oto bowiem w przyszłych tysiącleciach, w jakiejś innej rzeczywistości, wciąż trwa woja między dwoma żywiołami – między tym, co polskie, a tym co niemieckie. Wojna ta pożarła cały świat. Jej celem nie jest zwycięstwo którejś ze stron a ustawiczne i nieskończone trwanie, uwzględniające czasowe przewagi jednej, lub drugiej frakcji. Wizja ta jest niesamowicie groteskowa i abstrakcyjna – ludzie są już jedynie sługami aantropów, ci z kolei służą dwom siłom – niemieckiej (uosabianej przez maszyny i rozum) oraz polskiej – Matce Polsce, której ciało rozlewa się po całym jej terytorium w sposób jak najbardziej dosłowny. Między złotymi polami i przydrożnymi wierzbami, wszędzie rosną jej gruczoły i narządy, jej ciało tętni tuż pod ziemią. Czytelnik ciskany jest w tę rzeczywistość znienacka, niejednokrotnie traciłem grunt pod nogami. Pierwsze moje skojarzenia biegną do Dukaja, który w podobny sposób zwykł budować dziwne światy i pozostawiać w nich czytelnika bez opieki. Drugą rzeczą przychodzącą na myśl jest malarstwo Hansa Rudolfa Gigera – te groteskowe, cielesne połączenia, zupełne odczłowieczenie (pojedynczy człowiek pełni tutaj rolę owada w roju) muszą prowadzić w tę stronę.

Wieczny Grunwald to szukanie siebie. Paszko toczy swoje ciężkie życie (jedno z wielu), w którym wszystkie momenty zwrotne wyznacza pojawianie się różnych mężczyzn. Jeden daje mu nóż, drugi nakazuje naukę, trzeci uczy walczyć mieczem, kolejny każe wracać do Krakowa, kolejny wstępować do zakonu… Wszyscy są tym samym, a przynajmniej odgrywającym tę samą rolę człowiekiem, który przychodził do bohatera także w innych wcieleniach. Paszko jest tylko linią łączącą kolejne punkty. Żyje napędzany pragnieniem bycia kimś większym, rycerzem; pragnieniem wyrwania się z ludzkiej masy, przejścia od posiadanych do posiadających. Gdzie jest jego miejsce na świecie? Gdzie jest jego ja i czy to ja w ogóle decyduje o jego byciu? Wszystko to przepełnia przemoc. Punktem wyjścia jest gwałt, później biegnie od śmierci do śmierci aż do Grunwaldu, ze zmaganiami dwu narodów w tle. A potem kolejny żywot i kolejny i kolejny… I każdy następny jest rzecz jasna inny, ale przecież w każdym chodzi o to samo, tak że wydarzenia z jednego, mogą opisywać te z drugiego. Czy jest jakieś wyjście z tego ślepego zaułku, z tego zamkniętego kręgu? Powieść staje się pretekstem do zadawania pytań o sens naszych gonitw, tak przecież do siebie podobnych.

Tak wygląda Wieczny Grunwald. Zamykając go w kilku słowach, trzeba podkreślić cały ciężar jego treści – to jest poniekąd traktat o byciu, o wolnej woli, o przemocy, o istnieniu dwu wojujących stanów (i nieważne czy nazwiemy je chłopstwem i rycerstwem, Polską i Niemcami, mną i Tobą… to jest nieważne); a zatem rzecz wielka. Próbuje ją podnieść niedoskonałe jeszcze tworzywo, nie zawsze czytelna narracja, z którą musiałem się trochę siłować, kilkukrotnie gubiąc się w niej. Poruszony i zachwycony tym, co Twardoch ma do powiedzenia, raczej nie zrażam się pewnym chaosem z jakim mi to opowiada. Książkę polecam, mocna i bardzo dobra, choć męcząca.

Paweł

Zdjęcia: Fragment okładki pochodzi z oficjalnej strony Wydawnictwa Literackiego, takoż fragment zdjęcia samego pisarza, autorką zdjęcia jest Zuza Krajewska.

Zapisz

Zapisz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *