Type and press Enter.

czytaj mniej #1 / tak se myślę #1

Jesteśmy pokoleniem uciekinierów. Trawimy nasze życia sposobiąc się do wielkiego zrywu, do wielkiej ucieczki, zdarzeń, które nie nastąpią nigdy. Obserwujemy, coraz więcej rozumiemy z całego tego tańca, dzień po dniu szlifujemy swoje plany, te mniejsze i te większe. Kładziemy się do łóżek i noc po nocy, giętką łyżką snu ryjemy sobie tunel ku wolności, przez który pewnego dnia wypełzniemy na zewnątrz. Piszemy scenariusze do filmów, których nie zrealizujemy. Być jak Tim Robbins. Pewnego ranka zastaną nasze łóżko pustym; wszystkim im jeszcze pokażemy. Albo i nie.

Któregoś dnia – wielkie zaklęcie i klątwa, w któreśmy – głupi – ochoczo uwierzyli. Zbigniew Herbert w swoim Ze szczytu schodów nazwał nas „zakładnikami lepszej przyszłości”, jakże trafnie. Wsiadamy w tramwaje i autobusy i wklejamy rozmokłe spojrzenia w szyby, każdy w swoim kierunku, każdy ze swoją muzyką w uszach (ucieczka najszybsza) i jedziemy dokąd jechać nie chcemy. Podejmujemy próby zapomnienia, przynajmniej na czas podróży, o którym Jacek Dukaj napisał, że jest czasem magicznym. Podróż dzieje się w pewnego rodzaju nawiasie. Krowie spojrzenia w zaparowane szyby mówią same: któregoś dnia. Nasze piękne, codzienne per aspera. Bez astra.

Wszystko to w ciasno nakreślonych kręgach naszej przestrzeni, w których poruszamy się i jesteśmy jak w jakichś widmowych pojazdach z licznymi poduszkami powietrznymi. I chodzimy jak święci Aleksy i German, każdy w swojej własnej, ruchomej pustelni. Słońce przetacza się nad naszymi głowy, mija wieczór i poranek, mamy oczy a nie widzimy, pochłonięci grą na jakichś wewnętrznych scenach bez widzów.

I patrzymy krytycznym okiem na wszystkich tych młodych z oczami wlepionymi w swoje ekrany (z jaką błogością powtarzamy hasła o tym, że kiedyś było lepiej, że co jak co, ale nasze pokolenie było jeszcze normalne, a te dzisiejsze dzieci…), z niesmakiem kręcimy głową, wyciągamy książkę, zanurzamy się w lekturze i mamy wrażenie, że jesteśmy w tym lepsi. Ale czy i to nie jest ucieczką? Czytanie, jakkolwiek szlachetną czynnością by nie było, koniec końców jest niczym więcej jak rozrywką. Może wymagającą pewnego skupienia i uwagi, ale rozrywką jedynie i nie czyni z nas jakichś bohaterów, nie jest żadną supermocą, ogarnijmy się.

Po co czytamy? Ilekroć słyszę te podniosłe hasła, o tym, że „kto czyta, żyje dwa razy” i o tym jak to czytanie nie uwzniośla, nie otwiera horyzontów, nie oświeca nas… ja już tym kurwa rzygam. Człowiek z słuchawkami na uszach ucieka od rzeczywistości, dzieciak zapatrzony w ekran swojego smartfona też ucieka. Ale my? Nas to przecież nie dotyczy, „przecież to sztuka”, to moje obyczajowe gówno, które właśnie czytam. Dajmy sobie spokój z całą tą gloryfikacją czytania. Tak czy inaczej idzie o ucieczkę. Nie mniej piękna znajdziemy w ulubionej płycie, albo u lubianego reżysera.

Jasne, uciekało się od zawsze i we wszystkich możliwych kierunkach. Nigdy jednak ucieczka nie była tak łatwa, a jej możliwości tak bogate i kuszące. I z drugiej strony my – pokolenie o miękkim podbrzuszu, wielce do ucieczek skore. Wiele możliwości i nadmierna podatność – jakie absurdy płyną z tych dwu czynników. I ta wyniosłość nasza, oto idzie jaśniepan, pod pachą trzyma książkę, klękajcie narody, ustępujcie miejsca w komunikacji miejskiej, żeby mógł bez przeszkód swój kunszt szlifować! Tutaj największą zbrodnią i gwałtem jest nieautoryzowane przekraczanie naszych baniek prywatności. Jakie oburzenie w momencie gdy świat zewnętrzny przypomni nam o sobie rozpłakanym dzieckiem w przedziale, cóż za zuchwały zamach na nasze próby zapadnięcia się, nasze światłe poszukiwania, złamanie naszych podstawowych praw!

Czy to jednak źle? Czy to złe że odrywamy się od rzeczywistości? Pewnie nie. Problem tkwi w tym, że jesteśmy pokoleniem nie do końca zadowolonym z naszych żyć (jak być może każde inne pokolenie przed i po nas). A przecież nie znamy wojny i nie znamy głodu i nędzy w nieludzkim wydaniu. Mimo to uciekamy chętnie, rozczarowani tą bylejakością, w którą nas wtłoczono, wyrywamy się z lubością. A potem jeszcze szczycimy się naszym oddaleniem, chcielibyśmy dostawać medale, chodzimy z podniesionymi głowami, wszem wobec ogłaszamy: nie jestem statystycznym Polakiem! A życia zaczynamy z opóźnieniem, wtedy, gdy zmusi nas do tego sytuacja i znienacka okazuje się, że jednak jestem statystycznym Polakiem.

Potrzebna nam jakaś demitologizacja czytania. Uczynienie z niego jakiejś wewnętrznej, integralnej części życia. Czytamy tak jak jemy, chodzimy i mówimy, słowo Czytam, jak każdy inny czasownik, odpowiada na pytanie: co robi? Czytanie nie czyni nas nikim więcej, niż już jesteśmy. Nie staniesz się unikatowym płatkiem śniegu po lekturze Paulo C., ani Fiodora D. Trzeba je odrzeć z tej nadnaturalnej otoczki, którą mu nadajemy – z nią może mieć na nas wręcz szkodliwy, psujący wpływ.

Potem budzimy się znienacka. Wróćmy do cytowanego już wiersza Herberta. „to są oczywiście marzenia / mogą się spełnić / albo nie spełnić / więc dalej / będziemy uprawiali / nasz kwadrat ziemi / nasz kwadrat kamienia / z lekką głową / papierosem za uchem / i bez kropli nadziei w sercu”. Czy jesteśmy gotowi na spotkanie z naszym kwadratem? (Staram się w miarę łagodnie powiedzieć, że plan się nie powiedzie, nie uciekniemy.)

Wasz Paweł M.
Za zdjęcie którym pięknie zilustrowałem swoje wypociny, życzliwie dziękuję Pawłowi Drągowi / https://www.instagram.com/hapysz/

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *