Żółto-czarno-biała okładka z rysunkiem. Stół, pies, troje ludzi o nagich stopach i kafkowskim spojrzeniu ulepionym z obojętności i smutku. Chciałoby się powiedzieć, że żaden proces nie idzie dobrze. Wszystko jest degradowalne do dychotomii kontrastu. Zostaje zamknięte w różnych odcieniach czarnej kreski na tle białego wszechświata rzeczy, które należy opisać, aby zaistniały. W tle miasto. To jest grafika o strachu. Przerażenie jest w skulonym pod stołem psie. Mimo sierpnia, jest mu zimno. Każdy, kto nieotoczony uczuciem, ziębnie.
Tym wita nas nowe wydanie Sklepów cynamonowych. Sierpień, Nawiedzenie, Ptaki i dalsze rozdziały to najczystsza literacka pornografia imaginacji, rozpasanej swobody. Nie dziw zatem, że Schulz źle został przyjęty przez tak znakomitego krakowskiego krytyka, za jakiego uważa się Kazimierza Wykę. Napisał on: „człowiek opętany godzinami, prometeuszek rozpięty na wskazówce zegarowej, pożerany przez roje sekund — oto Schulz”. Zarzucał mu antyliterackość (na rzecz malarskości tekstów) i całkowity „rozkład poczucia czasu”. Dzisiaj o Schulzu myśleć i pisać jest znacznie łatwiej, albowiem („ulubiony spójnik Napthy” z Czarodziejskiej góry; kto z nas nie jest zakochany w agonie jezuity z Settembrinim; kto przyzna się, że nie uczuł żalu u tragicznego końca sporu?) minął czas, zostało już przez mądre głowy wypowiedziane zdanie o Schulzu: a więc geniusz. Kropkę, dwoma strzałami w tył głowy na drohobyckiej ulicy, postawił Karl Gunther, jeden z braci nazistowskiej rodziny skurwysynów.
Chciałem replikować w tym tekście, a Sklepy… miały być ledwie przyczynkiem do podniesienia szeptu, tekstowi Pawła, aby „nie czytać”, który zamieścił dość już dawno temu (link: https://statekglupcow.wordpress.com/2017/02/06/czytaj-mniej-1-tak-se-mysle-1/) . Uważam inaczej: czytanie to beznadziejna zabawa w zapychanie wolnego czasu kołtunami opowieści, strzępami fraz wydobytych nie z serca czy rozumu – ze strachu. Czytanie to potęgowanie strachu i wiedzy. Wiedzcie to, czytając niektóre książki i pewnie większość poezji, że ona jest z ran, nie z uśmiechu. Napełniajcie własny strach, odejmujcie go z wieczności pomarłych pisarzy. Beznadziejnie wierzę, że Celan mniej cierpi w chwili samobójczej śmierci, kiedy czytam jego wiersze. Tej wiary nie odrzucę od siebie nigdy.
Ale książka to też jest pocięte na zapisane farbą ramię drzewa. A nadto: książka to jest historia. Jak było z moim Schulzem? Mogę wymyślić tę historię, ujaskrawić ją. Przecież Odysowi i tak nikt nie wierzy, Odys „zmyśla od początku”, jak powie Wit Szostak. Odys to kłamca, to fundament naszej europejskiej kultury, która odrzuciła bogów.
Marzec, któregoś roku wstecz. Posąg Merkurego w dawnej stolicy na ulicy wiodącej do rynku. Spojrzenie, a potem deszcz. Kwiat, czerwona róża. Nie wiedzieliśmy, kim był Merkury i co miał wspólnego z Hermesem, lecz posąg był z brązu. Padał deszcz i zdania, które nie wynikały z siebie. Naraz wzeszło od nowa Słońce, jak bóg tej chwili. Bruk zaczął parować, parzyć w stopy. Niesieni przypadkiem bawiliśmy się niewiedzą o topografii miasta i chwilami milczenia, które wtedy – tylko wtedy – nie powodowały lęku. Trafiliśmy do księgarni, to był nasz dom. Nie umieliśmy się z niego wydostać, jak zagubione w kamienicach ulicy Krokodyli dzieci drohobyckie. Właśnie wtedy dłonią o niepomalowanych, dziewczęcych paznokciach ujęła tę książkę, o której niewiele wówczas wiedziałem. To był czas, kiedy literatura dopiero mi zalśniła od stóp po horyzont, a stałem na równinie. Blask, który eksponowała, był decydujący, rozkoszny i pożądliwy. Był jak rozświetlone gwiazdami niebo widziane z głębokiej czerni.
Dziś mam tę książkę, którą czytam co sierpień. To nie jest jej egzemplarz, lecz to samo wydanie. Tyle wystarczy, abym przed samym sobą nigdy nie dał się przekonać, że literatura nie jest sercem tego życia mojego w chwili samotnej, lecz spokojnej.
Literatura to strach zespolony nierozdzielnie z miłością. Zawsze.
Ancel