Type and press Enter.

Przechodzień, który nie przeszedł bez echa / Jerzy Stempowski

Jerzy Stempowski nie jest dziś znany szerszej publiczności. Tymczasem w pewnych (więc bliżej niezdefiniowanych) kręgach zwykło się go uważać za najlepszego polskiego eseistę XX wieku i choć podobne sądy są ze swej natury subiektywne i zazwyczaj wydawane pochopnie, to po lekturze „Notatnika niespiesznego przechodnia” mogę owe tajemnicze kręgi, różne oczywiście od tych na zbożu, zrozumieć, a nawet zdolen jestem do odczuwania z nimi z tego tytułu duchowego pokrewieństwa, tak jak jestem zdolen do odczuwania go z samym autorem, co jednak, nawet gdyby pan Jerzy wciąż spacerował niespiesznie po tym łez i potu padole, pozostałoby niechybnie relacją jednokierunkową, bo nie potrafię sobie uczciwie roić, iż on byłby zdolen do odczuwania duchowego pokrewieństwa ze mną.

Skąd ta postawa czołobitna, ten zachwyt w skowycie i skowyt w zachwycie? Otóż Stempowski ujawnia na temat obcowania z kulturą czy sztuką w ich różnych postaciach myśli, których może sam byłem niekiedy bliski; nigdy nie zdołałbym ich jednak przyszpilić i wyrazić tak jasno. Zwraca uwagę jego rozsądek, spokój i wyważenie sądów, ujmowanie każdego zjawiska dialektycznie, zdolność do obserwacji z dystansu ograniczającego emocjonalne zaangażowanie. Ta perspektywa pozwala mu myśleć niezależnie i krytycznie oceniać rzeczywistość, w tym trendy i tendencje, które tworzą się na jego oczach, przybrane dla zmylenia przeciwnika w efektowne szaty sloganów i pustosłowia. Ten przeciwnik nie daje się jednak wieść na manowce, brutalnie zrywa te szaty i obnaża ukrywające się pod nimi ideologiczne deformacje oraz przewiduje ich prawdziwe konsekwencje.

Kolejną mile widzianą cechą autora, również wprost wynikającą ze wspomnianego dystansu, jest stronienie od jałowych, bieżących wojenek i konfliktów, jakie często podniecają nadwrażliwe środowiska artystyczne. Nie oznacza to bynajmniej, że brak mu odwagi, bo gdy dostrzega jawną niesprawiedliwość, potrafi zdecydowanie stanąć w obronie niesłusznie atakowanego, jak ma to miejsce w przypadku Mihajlo Mihajlova.

Eseje Stempowskiego to pamiątka po polskiej inteligencji, jakiej już nie ma – a nawet jeśli są jakieś jej niedobitki, to nieliczne i zatomizowane, więc tak jakby ich nie było. Sam „Notatnik” zawiera zresztą smutne uwagi na temat przyczyn tego stanu rzeczy. Na naszą współczesność musiałby wobec tego zareagować pan Jerzy bezdenną rozpaczą.

Warto nadmienić, że w przeciwieństwie do wielu erudytów, Stempowski nie podkreśla swej przynależności do elitarnej, nielicznej kasty, nie manifestuje swej wyższości nadużywaniem specjalistycznej terminologii czy częstym powoływaniem się na nazwiska, o których nikt może poza ich właścicielami nie słyszał. Teksty z „Notatnika” są niewysilone i przystępne, subtelność swą ujawniając w myśli, nie w wyrażającym ją słowie. Elementy śladowej próżności autora można ewentualnie (i na siłę) odnaleźć we wtrącanych mimochodem uwagach o osobistych kontaktach ze znanymi intelektualistami.

Elegancki i wyważony, mistrzowsko operuje Stempowski ironią, której ofiarą padają przede wszystkim rozmaite mody, na tyle zawłaszczające zbiorową świadomość, że nikt nie ośmieli się krzyknąć, iż król jest nagi. Pan Jerzy krzyczeć nie ma w zwyczaju, ale bezlitośnie punktuje absurdy takich zawłaszczeń, szczególny ładunek kpin wymierzając w sztukę awangardową, zasiedziałą już, zinstytucjonalizowaną i zjadającą własny ogon.

Bogata wiedza z różnych obszarów nauki w połączeniu ze szczególnym zmysłem syntetycznym pozwalają mu łączyć tak pozornie odległe zjawiska jak wzrost zatrudnienia, godziny otwarcia kawiarni i częstotliwość przewrotów w Europie – łączyć w konstrukcje spójne logicznie, choć zarazem w sposób oczywisty prześmiewcze.

Kluczem do zrozumienia postaci Stempowskiego jest jego bogata biografia, obejmująca między innymi ziemiański (i wolnomularski) rodowód, karierę w dyplomacji czy ostateczną i niezbyt szczęśliwą emigrację; ale i dwudziestowieczna historia. W jednym z tekstów zastanawia się nad obecną już w dawniejszych pismach refleksją, że historia stale nabiera przyspieszenia, a przecież sam jest jej żywym dowodem jako świadek kilku odmiennych epok. A ponieważ był uważnym obserwatorem, zyskał unikalną perspektywę, pozwalającą widzieć zjawiska społeczne, w tym przede wszystkim kulturalne, w szerokim kontekście.

I któż inny nazwałby trudniące się najstarszym zawodem świata damy „dobroczynnymi kobietami”?

Wspaniale opisuje autor węzłowy moment (i klucz do swojego unikalnego podejścia), w którym sztuka – w tym przypadku pod postacią symfonii Berlioza – zdefiniowała całe jego życie w wieku 8 lat i uodporniła go na pozorne wartości, pozwoliła na zawsze odżegnać się od ludzkiego pościgu za próżnością. A jednak pozostał blisko spraw ludzkich i miał dla nich sporo zrozumienia, zdolny ujmować je w ich złożoności oraz ambiwalencji. I właśnie wyrazem ambiwalencji jest sam „Notatnik niespiesznego przechodnia”, którego ogólnie pesymistyczna wymowa bywa miejscami łagodzona tchnieniem ostrożnej wiary w człowieka.

To ciekawe, jak w kolejnych stuleciach intelektualiści wieszczą koniec kultury – i zdają się mieć rację. Może istotnie już się więc ona skończyła? Może i nasz Statek Głupców to ledwie statek widmo, błąkający się po wodach Hadesu?

utracjusz

Zdjęcie pochodzi ze strony www.wojciechkarpinski.com i przedstawia pana Jerzego w towarzystwie Dieneke Tzaut oraz Frankie Meyera.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *