Po Henry’ego Jamesa sięgnąłem przy okazji Autografów Jaffreya Asperna, o całkiem udanej lekturze rozpisywałem się już jakiś czas temu. Tymczasem znalazł się pretekst do powrotu: w tytule małej, zawierającej Autografy książeczki, można znaleźć dopisek „…i inne opowiadania” i za sprawą tego dopisku, a także Pandory, pierwszego z rzeczonych innych opowiadań, mam tę przyjemność, że bez dłuższego zwlekania mogę do Jamesa i jego pisania wracać.
Autografy były festiwalem zagmatwanych niedopowiedzeń – każda z postaci czegoś tam oczekiwała, na coś liczyła, jednak żadna nie odsłaniała swoich kart, ani przed innymi, ani nawet przed czytelnikiem, śledzenie tego było niemałą przyjemnością. Jakim zaskoczeniem była dla mnie lektura Pandory! Małe opowiadanko, w którym James znowu zderza charaktery, znów każe swoim bohaterom zaplątać się nieco, tym razem jednak pozwala sobie na znacznie większą swobodę i frywolność, tu i tam tryska humorem, tu i tam ukrywa jakiś komentarz. I choć sama opowieść jest prosta i w napięciu nie trzyma, czytelnik i tak czeka na kolejne spotkanie, kolejną rozmowę. Aż coś znów zaiskrzy, rozbawi, zaskoczy – i dzieje się to zawsze nie tyle na poziomie wydarzeń, co relacji, wrażeń, rzeczy w środku.
Zaczyna się od sceny, w której młody, niemiecki hrabia, Otto Vogelstein wsiada na pokład transatlantyku, za ocean płynie sprawować ważkie dyplomatyczne funkcje, a młode i naiwne serce pięknie w nim współbrzmi z precyzyjną, żądającą porządku, niemiecką duszą. Poważny i wyprostowany jegomość, z niezadowoleniem mierzy wzrokiem współpasażerów, a zapas jego dezaprobaty jest tak wielki, że mógłby spokojnie obdzielić nią i drugi, podobny statek. Pierwsze strony to uporządkowane przemierzanie pokładu połączone z poważnymi rozważaniami, bo przecież ktoś o takiej pozycji tylko na poważne rozważania pozwolić sobie może.
Jest hrabia Vogelstein postacią niezwykle pocieszną w całej tej postawie, zwłaszcza w kontekście czekających go zderzeń – po kilku stronach na pokładzie zjawia się bowiem panna Pandora Day. Cała uwaga skupia się na niej w ciągu sekundy. Jasna i śmiała, absolutnie bezpretensjonalna, po krótkiej rozmowie zajmuje stałe miejsce w myślach młodego Niemca. To ten typ postaci, która odnajdzie się zawsze i wszędzie, posiadającej taki ładunek wdzięku, że słowa „gafa” i „nietakt” nigdy nie pojawiły się nawet w jej słowniku, zupełnie swobodna w każdym możliwym położeniu. Jakże pięknie zdezorientowany jest niemiecki hrabia po tym spotkaniu! Musi potem odbyć szereg rozmów i konsultacji, by w ogóle wiedzieć, co o pannie Day myśleć!
Druga część opowiadania toczy się dwa lata później – hrabia Vogelstein jest już mniej nieporadny, obraca się pośród waszyngtońskich elit, stara się pojąć i w mniejszym, lub większym stopniu nasiąknąć duchem Nowego Świata. Ma już na swoim koncie pewne sukcesy, a amerykańskie środowisko stanowi dlań coraz lepiej rozpracowaną zagadkę (choć i tak od czasu do czasu dają się we znaki pewne tarcia wynikające z jego pochodzenia i wychowania). I wtedy, pewnego dnia, na jednym z ważnych przyjęć, pada imię: Pandora! Hrabia musi schować do kieszeni mniemanie o swoim doświadczeniu i obyciu – okazuje się, że w obecności towarzyszki podróży sprzed dwu lat znów jest bezsilny i niedoświadczony jak dziecko.
Pandora wkracza na salony tak samo, jak dwa lata wcześniej zjawiła się na pokładzie. Przychodzi po swoje i w całej swojej łagodności i jasności nie bierze jeńców! Otto zastaje ją podczas rozmowy z prezydentem, ten zaś bez żadnych oporów ulega jej dziewczęcemu szczebiotowi, a cały salon wkoło aż huczy, wszyscy plotkują o tym „nowym rodzaju” kobiety, który od jakiegoś czasu da się to tu to tam spostrzec, który mógł zjawić się tylko i jedynie w Ameryce. Jaki to typ, o co chodzi?, rozpytuje hrabia, sam bowiem nic nie dostrzega i nie rozumie. Zaprzyjaźnione damy dobrodusznie zatem tłumaczą – chodzi o dziewczynę, która zjawia się znikąd i bierze wszystko, nie potrzebuje przy tym żadnych patronów i przyjaciół, żadnego dżentelmena, który swoim wpływem wynosiłby ją do góry, jak to bywało do tej pory w wysokich sferach. Taka postać zjawia się i odnosi sukces tylko dlatego, że jest sobą. W tym przypadku Pandorą.
James, w lekki i przyjemny sposób opisując zagubienie i nieporadność młodego dyplomaty, przy okazji przemyca niezwykle ciekawe rzeczy. Mamy tutaj zderzenie starego i skostniałego świata ze światem nowym, nowoczesnym, powoli szykującym się do kolejnych, znanych nam rewolucji obyczajowych. Europejczyk, w dodatku Niemiec, sam po drugiej stronie oceanu. Sam w obcym świecie, sam na salonach ale przede wszystkim: sam w kontekście spotkań z panną Day, wobec której i prezydent jest bezsilny, a co dopiero potrójnie zagubiony młodzian, gość ze starego świata, którego zasady blakną już powoli, gasną i znikają. Robi co w jego mocy, by być na bieżąco, by wszystko rozumieć, ale to jest wylewanie wody z dziurawej łodzi, przy użyciu zbyt małego wiadra. Trochę jak humanista w XXI wieku.
Do tego rola, którą koncertowo odgrywa panna Day – wyemancypowana, śmiała, w pełni świadoma siły swojego charakteru i uroku! Co za zjawisko! Hipnotyzuje wcale nie dlatego, że jest młoda, piękna, pełna wdzięku – chodzi o to, że jest sobą, Pandorą. Jak lodołamacz przepływa przez każdy salon, każde towarzystwo milknie na jej widok, najwytrawniejsi dyplomaci nie licytują się z nią w żadnej sprawie. Pandora robi niesłychane wrażenie.
James bez zbędnych wielkich słów snuje opowieść o zderzeniu i spotkaniu z obcym. Sam był Europejczykiem wrastającym powoli w nowy kontynent, pełen świeżej myśli i werwy. Miejsce, które dzięki swej różnorodności i swobodzie miało wkrótce zacząć wieść prym w nieprzewidywalnie zmieniającym się świecie. W trakcie jednej z rozmów, jedna z postaci wyjawia hrabiemu, że takie jak Pandora kobiety pojawić mogły się jedynie w Ameryce. Autor, przy okazji nieporadności swojego bohatera, zderza ze sobą dwa światy, prześwietla każdy z nich. Świat płynie do przodu. Ile razy widzieliśmy już taką nową Pandorę? Ile razy widzieliśmy nowego Ottona? Poszukiwanie ich w XXI wieku może przynieść niezbyt pocieszające wnioski, zatrzymajmy się zatem na tych zmianach, które półtora wieku temu wyłowił James.
niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy
grafika w tle to przerobiony obraz Johna Sargenta – Portret Madame X