Trudno chyba o hasło podsumowujące dwudziestowieczną Europę lepiej niż tytuł tego zbioru. I trudno o postać, która, przeżywszy ten wiek od jego początku niemal do końca, starałaby się dać jego obraz tak głęboko uczciwy. Patriota bez uprzedzeń, pacyfista, który chwycił za oręż. Malarz, który nie został wielkim malarzem, bo za bardzo kochał ojczyznę i literaturę. Józef Czapski. Człowiek prawdziwy.
Władysław Bartoszewski mówił o tym, że warto być przyzwoitym; z kart „Tumultu i widm” przeziera coś więcej niż przyzwoitość. To niezłomna wola staranności, wypowiadania jedynie sądów dobrze ugruntowanych i nie mniej dobrze przemyślanych, by nikogo nie skrzywdzić, ale też nikogo, w Boyowskim rozumieniu, nie brązowić.
Biografia Czapskiego daje mu jednak prawo do oceniania innych; dziś tymczasem nikt już na to prawo nie zważa i ludzie mierni orzekają kategorycznie o nierzadko lepszych od siebie, powodując się niskim koniunkturalizmem. Ich ofiarą padłby niezawodnie i sam Czapski, bo bez wątpienia okazałby się niewygodny. Dlatego właśnie celowo zdezawuowano w Polsce instytucję autorytetów, obsadzając w ich rolach nędzne namiastki. Prawdziwe autorytety charakteryzują się bowiem wysoce niepożądaną niezależnością myśli miast serwilizmem.
I gdy pomyślę dla kontrastu, kogo czytają dziś młodzi i jakie czerpią z tej lektury wzorce, na usta cisną mi się tłumnie bardzo nieeleganckie wyrazy.
Eseje Czapskiego mogłyby posłużyć za znakomite studium tego, jak powinna wyglądać polemika od strony etycznej. Pan Józef analizuje bowiem najpierw dogłębnie własne dotychczasowe stanowisko i zazwyczaj znajduje w nim jakieś błędy czy niedoskonałości. Stara się też znaleźć dla wykrytych ewidentnych błędów oponenta jakieś okoliczności łagodzące, odwołujące się zazwyczaj do jego dobrych intencji (nie w sposób przewrotny). Podobne standardy trzeba by dziś zwać kosmicznymi bądź legendarnymi, jako że nie spotykamy ich zastosowanych w rzeczywistości. Więcej, aż przykro pomyśleć, co powiedziałby Czapski, gdyby mógł ujrzeć, co uczynili jego rodacy z niepodległością, o którą tak zażarcie walczył i której właściwie nie zdołał zakosztować.
Poruszana w zbiorze tematyka jest bardzo różnorodna: od malarstwa, poprzez literaturę, politykę, po socjologię. Obcowanie z takimi erudytami jak Czapski czy Stempowski (którego bardzo tutaj Czapski zachwala) zawsze budzi u mnie obok zachwytu wstyd, że sporą część życia poświęciłem jednak napojom wyskokowym, hazardowi i kobietom podejrzanego autoramentu.
Już na początku rzuca się w oczy rzadko spotykane plastyczne widzenie świata przez autora, zamiłowanie do opisów bardzo obrazowych i szczególna wrażliwość na kolory oraz ich odcienie. Gdyby malarze częściej miewali tak dobre pióro jak Czapski, moglibyśmy dostać w prezencie bardzo ciekawą literaturę.
Mnie jednak w „Tumulcie i widmach” najbardziej interesuje właśnie literatura, której poświęcił autor ponad połowę tekstów. W jej odbiorze był zainteresowany nie tylko samym dziełem, ale i jego twórcą, tropiąc związki między nimi. Ze szczególnym zacięciem portretuje tych pisarzy, bliskich najwyraźniej sobie i swoim doświadczeniom, u których występuje wewnętrzne rozdarcie – między wiarą a rozumem, między rozumem a zmysłami, między życiem a sztuką.
Czytanie to dla niego akt głęboko indywidualny, podróż w głąb siebie i próba podróży w głąb autora. Pochwała indywidualizmu nie ogranicza się zresztą do odbioru dzieła literackiego, zaleca go Czapski i w postawie etycznej, i w poszukiwaniach eschatologicznych. Szuka w sztuce – a zatem i w literaturze – przeżycia metafizycznego, nagłego dreszczu, dotyku Absolutu.
W erze kryzysu wartości, którego dowodzą nie tylko jęki oderwanych od życia intelektualistów, ale grzmot dział, krzyki mordowanych, i huk walących się miast, kluczową kategorią stają się dla niego w literaturze nie wydumane fabuły czy problemy, tylko autentyczne wartości, te zaś najbardziej bezpośredni wyraz znajdują w dziennikach. I spora część esejów Czapskiego poświęcona jest właśnie dziennikom.
Podczas lektury „Tumultu i widm” nie tylko można wynotować sporo nazwisk; stanowi on wyśmienitą okazję, by niemal bezpośrednio zetknąć się z niektórymi wielkimi twórcami XX wieku, gdyż zetknął się z nimi sam Czapski i dał rzetelne, bardzo przy tym ludzkie charakterystyki. Na laurki, obok Stempowskiego, zasłużyli chociażby Sołżenicyn czy Rozanow. Osobne pochwały, choć już zapośredniczone, otrzymał Norwid.
Różnica między Czapskim a Stempowskim ujawnia się w tym, iż ten pierwszy okazuje się niespodziewanie bardziej żarliwy, współodczuwa z opisywanymi postaciami, próbuje zgłębić ich wewnętrzne sprzeczności. Co więcej, rozpatruje je z innego stanowiska światopoglądowego, przyznając prymat tej myśli, której porządkującą kategorią jest Bóg. Przez to chwilami jego styl jest mniej przejrzysty od stylu Stempowskiego.
I tyle budzi we mnie sympatii autor tych zapisków, choć tak różnią się nasze osoby i preferencje! Jeśli jednak wybory literackie Czapskiego można wytłumaczyć tragicznymi czasami, w jakich przyszło mu żyć i, może przede wszystkim, szlachetnością jego osoby, tak analogicznie moje wybory można złożyć na karb czasów nieco jednak mniej burzliwych oraz zdecydowanie niższej szlachetności osoby.
I mimo że od zakończenia mojego spotkania z autorem „Tumultu i widm” minęły już dwa tygodnie, nadal nie mogę się otrząsnąć z wrażenia obcowania z człowiekiem wyjątkowym.
utracjusz
0 comments
[…] Z wszystkich sił zachęcam do odwiedzenia tekstu Utracjusza, który do książki Czapskiego poszedł całościowo i, co najważniejsze, napisał niesamowite słowa o samym Czapskim (ja tutaj nie napisałem i nim nic. Tylko o jego przyglądaniu się). Odsyłam dla pełnego obrazu: https://statekglupcow.wordpress.com/2017/06/21/malarz-literatury-jozef-czapski-tumult-i-widma/ […]