Type and press Enter.

Do trzech razy… sami wiecie / Na krawędzi zagłady / Szmidt

Na trzecie spotkanie z kosmiczną serią Roberta J. Szmidta, za sprawą odświeżenia dwu poprzednich części nastawiłem się cokolwiek dobrze i czekałem z niemałą ciekawością. Ileż radości pojawiło się, gdy w końcu wylądowała w moich rączkach!

Pierwsze wrażenie wyglądało mniej więcej tak, dobrze to zakodowałem: po przeczytaniu pierwszego rozdziału (było to na stronie dwudziestej szóstej, na przystanku autobusowym, podczas oczekiwania na spóźniony autobus), pomyślałem sobie: „już weszło”. Towarzyszyło temu odczucie, jakbym poprzedniczkę czytał nie kilkanaście miesięcy, a kilka tygodni wcześniej – sam byłem zaskoczony, jak wiele szczegółów utkwiło mi w pamięci. Już po tych dwudziestu kilku stronach byłem dziwnie spokojny o poziom tego, co znajdę w kolejnych trzystu czterdziestu.

W poprzednim dotyczącym serii tekście, rozwodziłem się nad tym, jak to zmyślnie autor cykl prowadzi. Tutaj mamy kolejny krok na tej drodze, albowiem trzeci tom znów wprowadza kolejne nowości znacząco wpływające na tempo i zabarwienie całości. Tym razem jest to wielka, cyniczna polityka. Już na samym początku czytelnik dostaje wgląd za kulisy, dowiaduje się o niecnych knowaniach części (anty)bohaterów, które nadadzą rytm wydarzeniom dalszych rozdziałów.

Dzięki temu zabiegowi, cały tom znów toczy się w nieco innym tempie. Najpierw patrzymy na pociągające za sznurki dłonie, kolejne zaś rozdziały przynoszą szarpaninę bohaterów, nie mających świadomości tego, jak wielka gra toczy się za ich plecami, a raczej nad ich głowami. Ten spokojny, wykalkulowany cynizm sprawia, że od początku śledzimy dalsze wydarzenia z pewną dozą niepokoju, może nawet bezsilności.

Szmidt – już trzeci raz z rzędu – imponuje mi tą niezwykłą zręcznością, z jaką przeskakuje z planu na plan, umiejętnie żonglując kolejnymi scenami. Ponownie bowiem śledzimy: po pierwsze akcję (podzieloną na dwie sceny), w której bohaterowie mierzą się z przeciwnościami losu, przeżywając przygody w dosłownym znaczeniu tego słowa; po drugie wojskowe centrum dowodzenia, w którym rodzą się wielkie strategie i zapadają poważne decyzje; po trzecie wreszcie, wspomnianą już zakulisową grę wielkiej polityki. Tam nie ma już miejsca na nic innego poza efektownymi pokazami siły.

zagładaI choć wartki nurt wydarzeń sprawia, że większość naszej uwagi przyciągają kolejne przygody dobrze już znanych bohaterów, to jednak właśnie zagadnienie siły, nadużycia i cynizmu dyktują charakter Na krawędzi zagłady. Drugi tom przerażał zetknięciem z niewiadomym, tom trzeci przynosi ponure wnioski ze starcia z czymś, co znamy doskonale: z nami samymi. I sam już nie wiem, który z tych frontów stanowił będzie większe wyzwanie.

Jeszcze jedna rzecz, o której nie wspomniałem we wspomnieniach o ostatnich tomach (miały charakter wspomnieniowy, wiele szczegółów musiało umknąć): jasna dupa, jak to się przyjemnie czyta! Bohaterowie co i rusz stawiani są pod ścianą, mimo to, dzięki pewnej dozie zmyślności, sprytu, odwagi i bezczelności udaje im się jakimś cudem już trzeci tom z rzędu wygrzebywać z tarapatów. To doprawdy zaskakujące ile satysfakcji każdy z takich tryumfów przynosi!

Z podsuwanymi przez Szmidta postaciami bez większych problemów nawiązać można nić porozumienia. Są oni co prawda dość mocno archetypiczni: wygadany, swojski cwaniak łamiący wszystkie zasady w obliczu konieczności, surowy dowódca, twardy „niczym kobalt” w krytycznych momentach przejawiający jednak dobre serduszko. Panna z dobrego domu z dość sporym poczuciem wyższości, motywowana głównie chęcią przetrwania i swoim dobrem, stopniowo zrzucająca maskę jędzy… Wszystkich ich już spotkaliśmy, albo w literaturze, albo w kinie, albo w życiu, cechuje więc ich pewna przewidywalność, która jednak, o dziwo, nie zabiera wspomnianej już przyjemności płynącej z lektury.

Książka jest dokładnie tym, czym były jej poprzedniczki: świetnym, wypełnionym akcją science-fiction, mimo wyraźnie przygodowego charakteru znajdującego także czas i miejsce na zahaczenie o nieco szersze tematy (tylko nie spodziewajcie się tu Lema, bo zawód będzie wielki!). Poza tym, ze względu na poszerzenie w opowieści świata wielkiej polityki, zyskuje ona nowy wymiar i znów nieco zmieniony charakter, tempo narracji. Szmidt na szczęście szeroko otwarł okna i nie żałuje nam powiewów świeżości w tym dobrze już znanym i lubianym uniwersum. Czekam na zapowiedziany na samym końcu, czwarty tom serii! Was też zachęcam – i do czytania i do oczekiwania!

Wasz Paweł M.
Autorem zdjęcia pisarza w głównej grafice jest: Filip Głuch / Liquid Studio.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *