W cyklu „Świat zapomniany”, kompaktowo i dosyć zwarcie, przypomnieć i od zapomnienia też ocalić, pragnę dwie, niezmiernie oryginalne książeczki, autorstwa angielskiego pisarza i dramaturga: Jerome Klapka Jerome’a.
„Trzech panów w łódce (nie licząc psa)” – rok 1889.
Ta zabawna, a chwilami naprawdę wieloma przezabawna, multidygresyjna opowieść o dwutygodniowej wyprawie trzech przyjaciół-dżentelmenów (nie licząc rzec jasna psa) łodzią, po osławionej Tamizie, w pierwotnych planach Autora miała być przewodnikiem turystycznym, ledwie okraszonym humoreskami i zabawnymi anegdotami. A wyszło z tego coś zupełnie innego..
To XIX-wieczne, legendarne już dzieło Jerome K. Jerome’a, wydaje się być faktycznie nieśmiertelne! Potrafi bawić i śmieszyć, prawdziwie, bo aż do rozpuku i łez, równie dobrze AD 2017, jak i to z wielkim powodzeniem czyniło, blisko już 130 lat wcześniej!
Prosta fabuła (podróż od – do, no i z powrotem) została szczodrze naszpikowana znakomitymi, dygresyjnymi opowiastkami, iskrzącymi od absurdalnego, angielskiego humoru, który to wydaje się być siłą główną tej historii. Sama opowieść bowiem specjalnie, czy też wyjątkowo – nie porywa. A mimo to, czyta się ją lekko i nad wyraz przyjemnie!
Bez dwóch zdań, zapoznać się z szalonymi i niesamowicie zabawnymi, wodniackimi przygodami Jerome’a, Harrisa, George’a oraz Montmorency’ego najzwyczajniej jest mus każdemu, szanującemu się czytelnikowi! Ta książeczka to legenda. To cudowny kadr czasów minionych! Rzecz całkiem mała i prosta, acz bezapelacyjnie wybitna. Lektura zatem: obowiązkowa!
„Trzech panów na włóczędze” – rok 1900.
Słynnych Trzech Panów – tym razem bez psa, a szkoda! – postanawia oderwać się od swojej XIX-wiecznej, londyńskiej codzienności i wybrać się na wycieczkę/włóczęgę/rajzę po Niemczech. Robiąc to, tym razem, na rowerach!
Książka wydaje mi się być dziełem nieco dojrzalszym od swej zdecydowanie słynniejszej – nie bez powodów – poprzedniczki. A jest ona przede wszystkim humorystyczną próbą opisania niezmiernie poukładanej rzeczywistości narodu niemieckiego. Poprzez wciąż zabawne, choć troszkę już nie tak jak wcześniej, turystyczne perypetie trójki dżentelmenów na ziemi szwarcwaldzkiej, Autor ukazuje czytelnikowi prawdziwe zderzenie kultur i nacji.
Czyni to, używając znów mnóstwa dygresji, tym razem jeszcze mocniej rozbudowanych niźli w historii z łódką. Chwilami wydaje się, iż jednak zbyt mocno rozbudowanych.. Troszkę cierpi na tym, w moim odczuciu, cała ta historia, stając się z lekka i miejscami, delikatnie nużącą.
Owszem, momenty naturalnego i nijak wymuszonego rechotu są wcale nierzadkie, acz aż płakać ze śmiechu już mi się tutaj, niestety, nie zdarzyło. „Trzech panów na włóczędze” finalnie uważam jednak za lekturę bardzo dobrą! Nie jest tak dowcipnie (i nie tylko) błyskotliwa, jak jej wybitna prekursorka, ale niezwykle trafne i celne spostrzeżenia co do Niemców i ich państwa, w pełni, moim zdaniem, rekompensują te braki!
A koniec końców, naprawdę żal mi się było rozstawać z Jeromem, Harrisem i Georgem.. A to coś też, oznaczać wszak musi. Polecam zatem, i niniejszym, zapoznać się i z tą pozycją! Warto!
Kapitan MO
Ilustracja w tle: Jerome K. Jerome, Wikipedia
Ilustracje w tekście: Jerome K. Jerome, Trzech panów w łódce (nie licząc psa), Wydawnictwo Zysk i S-ka, 2009; Jerome K. Jerome, Trzech Panów na włóczędze, Wydawnictwo Zysk i S-ka, 2011