Type and press Enter.

Nad horyzontem błyska się i słychać szczęk żelaza / Tolkien / Bractwo Pierścienia

Pierwszy tom Władcy Pierścieni to opowieść o wchodzeniu w ciemność. Na ilu poziomach można go odczytywać i ile rzeczy zeń wyciągać, zliczyć się nie da. Ja zostanę przy swoim wchodzeniu w ciemność. Nawet dziś, ponad sześćdziesiąt lat po wydaniu, dzieło Tolkiena zdaje się być literą świeżą, wciąż zaskakującą. Tolkien napisał książkę pełną, zamkniętą, każdą stroną, każdym zdaniem wywołującą mój zachwyt. Dał początek wielkiemu i popularnemu gatunkowi, w którym do dziś wiedzie prym. Nawet najwięksi dzisiejsi fantaści przy Tolkienie robią wrażenie albo błahych, albo efekciarskich.

Pierwsze rozdziały Bractwa Pierścienia, to czysta sielanka i błogość. Momentami razi w oczy ta ich jasność i radość, zwyczaje rządzące w Shire i obyczaje Hobbitów sprawiają wrażenie, że trzymamy w rękach książkę swojską, przyjemną, miłą. Ale to wszystko dla kontrastu. Tolkien maluje krainę przesadnie wręcz idylliczną, po to, by czytelnik z całym przejęciem mógł odczuć nadciągającą grozę. Wesołe śpiewy hobbitów gasną bowiem, nastaje noc i owa wstrząsająca scena, w której pewien Czarodziej wyjawia pewnemu Hobbitowi naturę pewnego Pierścienia. Ta scena jest wręcz czarna i wcale nie dziwimy się małemu bohaterowi, gdy ten z rozpaczą krzyczy: „Obym nigdy na oczy nie widział tego Pierścienia!”.

Władca jest wielkim traktatem o naturze zła. Zła i dobra, bo to właśnie powolne dążenie dobra, wśród ogarniających go ciemności jest rdzeniem książki. „Światło świeci w ciemnościach”, można by podsumować całość. Dobro wraz z Orszakiem Pierścienia przemierza cienie Śródziemia, ale też w znacznie mniejszej skali – kiełkuje w każdym z bohaterów, przezwyciężając zwątpienie, wrogość, słabości. Zło jest u Tolkiena czymś, co się światu przytrafia, czymś na co, być może nie mamy wpływu, ale też czymś, wobec czego nie możemy być obojętni. Każda obojętność to bowiem sprzyjanie mu.

Tolkien był niezwykle dokładnym obserwatorem. A to, co możemy zobaczyć na kartach jego powieści, to nic więcej, jak skrócona historia XX wieku. Czerń przemysłu, pożerającego naturę, ale przede wszystkim wielka groza doniosłych wydarzeń najczarniejszego ze stuleci – wszystko to tutaj pobrzmiewa. „Rzeka światła / wejdzie / w dolinę ciemną”, napisze Różewicz, również będący świadkiem tych samych czasów. I w tych zdaniach ta sama myśl dźwięczy, czyż nie?

Czy światło zwycięża? W każdej z tych skal i kontekstów – w połowie dwudziestego wieku, w ludzkiej naturze, w sercach bohaterów… w nas? Nie mogę otrząsnąć się po ostatniej rozmowie Froda i Boromira. Jakże kuszące jest dobro, do którego dąży się siłą, przez zło. Logicznie uzasadnione, usprawiedliwione jakimiś większymi wartościami (którym przecież paradoksalnie przeczy!) Ale czy takie dobro jest jeszcze coś warte?

Śródziemie to tylko przykrywka, Tolkien tak naprawdę opowiada o naszym świecie. Władca to jest wielka refleksja nad tym, dokąd zmierzamy. Rozlewająca się czerń, Elfowie porzucający swoje siedziby i odpływający za morze, pieśni pełne tęsknoty… i jeden mały hobbit niosący za duże dla niego brzemię. I niech czytelnik sam sobie zadecyduje, czy będzie tu widział opowieść o człowieku w paszczy XX wieku, o tym, że trzeba nieść dobro, o tęsknocie za odchodzącym światem i ciążącej świadomości tego, że wszystko się zmienia, wszystko odchodzi… To wszystko tutaj jest. To, i wiele, wiele więcej.

Wasz Paweł M.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *