Type and press Enter.

Odkurzanie półek / Walter Moers, Miasto Śniących książek

Ponad pięć lat temu, prosto w twarz eksplodowała mi zdaje się, największa porcja wyobraźni, humoru i absurdu z jaką się do tej pory spotkałem. Był to prawdziwie złoty czas, w którym, po pierwszym zachłyśnięciu się miłością do czytania, kupowałem książki impulsywnie – jak szarańcza wpadałem do księgarni, i kuszony kolorowymi okładkami brałem w ręce kolejne tytuły, sprawdzałem opisy, zaglądałem do środka i kierując się tą szaloną metodą na chybił-trafił nabywałem całe sterty czysto losowej literatury…

Nie trudno domyślić się, że tym sposobem natknąłem się na mnóstwo tekstów o poziomie umiarkowanym, byle jakim, często wręcz miernym. Tak to już bywa, gdy o wyborze lektury decyduje oko. A jednak było warto! W tej powodzi książek błahych i słabych, raz na jakiś czas (wspaniała magia statystyki) wyławiałem diament!

W taki sposób spotkałem Hildegunsta Rzeźbiarza Mitów. Było to, jak już wspominałem, ponad pięć lat temu, w lutym 2012, na dziesięć miesięcy przed końcem świata. Był to okres wyjątkowo szczęśliwy, po mieście fruwałem wówczas, unosząc się kilka centymetrów nad chodnikami, może stąd pewne idealizowanie tych wspomnień… nie wiem. W każdym razie pewnego dnia, w lutym 2012 roku, wfrunąwszy w podwoje jednej z księgarń ostrowskich, na jednej z półek znalazłem książkę wydaną pięknie: okładka to bogata i kolorowa mozaika, wnętrze pomijam, o nim kilka słów za chwilę, no i opis z tyłu książki:

Tak, opowiem wam o miejscu, w którym czytanie może doprowadzić do szaleństwa. Gdzie książki mogą zranić, otruć, a nawet zabić. Tylko ci, którzy dla lektury tej książki naprawdę gotowi są na tego rodzaju niebezpieczeństwa, ci, którzy chcą zaryzykować własne życie, aby stać się częścią mojej opowieści, powinni podążyć za mną. Wszystkim pozostałym gratuluję tchórzliwej, ale w gruncie rzeczy rozsądnej decyzji wycofania się. Wszystkiego dobrego, baby! Życzę wam długiego i śmiertelnie nudnego życia i macham wam tym zdaniem na pożegnanie!
Hildegunst Rzeźbiarz Mitów.

MOERSDziś, gdy jestem już oczytanym jaśnie-panem, prawdziwym korsarzem literatury i kupuję raczej książki o okładkach brzydkich, starych i rozsypujących się, pewnie ze wzgardą ofukałbym podobny opis, mając go za tani chwyt marketingowy… ale wtedy, wtedy nie zastanawiałem się nawet chwili, wziąłem książkę w łapę i po półminucie opuszczałem księgarnię ściskając ją pod pachą.

Gdy wróciłem do domu i z entuzjazmem zabrałem się za lekturę, już po kilku stronach wiedziałem, że znaleziony na okładce opis, nie był w żadnej mierze fałszywy ani przesadzony. Uczucie zachwytu towarzyszyło mi na samym początku lektury, w jej trakcie i na końcu, ba! towarzyszy mi do dziś, gdy o książce myślę, kartkuję ją, przeglądam. Pierwsze spotkanie z Walterem Moersem i jego twórczością było i nadal jest, jednym z największych zachwytów mojego czytelniczego życia!

Po pierwsze: forma. Wspominałem już o pięknej, kolorowej okładce, ale ta gaśnie, gdy tylko książkę otworzymy! Autor, Walter Moers, za naszą zachodnią granicą znany jest przede wszystkim jako autor komiksów i utalentowany rysownik. Gdy zatem zabrał się za pisanie powieści, postanowił zaprząc do tego przedsięwzięcia również swoje talenty plastyczne. Książka jest przepiękna. Przeglądam ją teraz i zachwycam się tak samo jak przed pięciu laty. Wielkie, rozlewające się na całe strony ilustracje i wplatane co chwila w treść miniaturki, zalewają czernią kolejne strony, aktywnie uczestniczą w narracji.

Również forma samej narracji bywa tutaj przewrotna i zaskakująca. Autorowi zdarza się przebijać czwartą ścianę, angażując czytelnika, wciągając go w opowieść. Czcionka dostosowuje się do sytuacji, zwęża się, pogrubia, zdaje się szeptać, milczeć. Czasem dosłownie ilustruje wydarzenia zawarte w treści. Gdy bohater bierze w łapy zatrutą księgę, trafiamy na dwie strony zapisane drobnymi literkami: WŁAŚNIE ZOSTAŁEŚ OTRUTY!

MOERS2Po drugie: treść. Na taką stertę absurdów i cudowności nic, dosłownie nic nie było mnie wstanie przygotować. Punktem wyjścia, niejakim wstępem dla całej opowieści jest wizyta w Twierdzy Smoków: wielkim mieście osadzonym na górze, zamieszkałym wyłącznie przez smoki. Mieszkańcy Twierdzy Smoków w wyjątkowy sposób rozkochani są w pisarstwie i czytelnictwie. O statusie społecznym każdego gada świadczy nie tyle majątek, czy wykształcenie, co spłodzone przezeń dzieła.

Tam poznajemy Hildegunsta – smoka jeszcze młodego, stawiającego pierwsze, nieporadne kroki w swojej pisarskiej karierze. Jego wielkim mentorem jest niejaki Dancelot Tokarz Sylab, wielki mistrz, sławę swą zawdzięczający jedynej napisanej książce, O rozkoszach ogrodu, poświęconej w całości studium kwiatostanu kalafiora… Mistrz, umierając, pozostawia w spadku po sobie pewien list, który przed wielu laty otrzymał. I tak oto zaczyna się wielka przygoda. List zawiera bowiem fragment opowiadania doskonałego i po przeczytaniu go Hildegunst przez szereg dni przeżywa euforię zmieszaną z rozpaczą, wybiega na ulice, gdzie na przemian krzyczy, śmieje się, mdleje… W końcu postanawia wybrać się do Księgogrodu – miasta z którego ów list nadszedł – i znaleźć jego autora.

A Księgogród, tytułowe Miasto Śniących Książek, jest już miejscem tak cudacznym, że wszelakie próby opisania go są daremne, dość powiedzieć, że bajeczne i absurdalne miejsce, jakim jest miasto smoków-poetów, blednie przy dziwactwach odnalezionych w mieście, do którego Hildegunst wyrusza! A to jedynie wierzchołek góry lodowej, bowiem pod ulicami Księgogrodu roztacza się mroczny i groźny świat – kilometrami ciągnące się korytarze wyryte w grubych warstwach skamieniałego papieru, szaleni łowcy książek, potwory z czytelniczej fikcji wpełzające do rzeczywistości, ożywione w alchemicznych (buchemicznych) eksperymentach tomiszcza, książki mordercze, książki trujące i najpotworniejsi przedstawiciele całej tej menażerii: przerażające Buchlingi!

MOERS4

Wyobraźnia Moersa zdaje się, tak jak opisywane przezeń labirynty, nie mieć dna! Pełen humoru i absurdów świat nie szczędzi nam też mrocznych i ciężkich scen. Ta wszędobylska groteska, gęstość opowieści i zabawa narracją towarzyszą nam na całej długości. Opowiadanie Moersa to bardzo zbity i gęsty proces, przez kolejne zdania trzeba wręcz brnąć… ale ileż w tym cudowności! Żyje tutaj jakaś dziwna baśniowość, która spisana może zostać chyba tylko w języku niemieckim. Podobne odczucia miałem przy lekturze braci Grimm, to zdumiewające połączenie wybuchającej wyobraźni i mrocznych, groteskowych elementów, gości i tutaj i tam…

Miasto Śniących Książek dość długo znajdowało się na podium najlepszych książek, jakie przeczytałem. Myślę, że do dziś mieści się w ścisłej czołówce. Czysty zachwyt, rozbawienie, miejscami też niepokój i ogromna, ogromna ciekawość: co dalej!? To jest lektura obowiązkowa, przypomina o niezwykłej magii jaką nieść może w sobie ta sterta papieru, którą zwać zwykliśmy książką.

Niesławny Paweł M.
W tekście wykorzystałem okładkę oraz ilustracje autorstwa Waltera Moersa.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *