Type and press Enter.

Przeciw stałości / Robert Walser / Niedzielny spacer

„Niedzielny spacer” zawiera trzy zbiory opowiadań, oryginalnie opublikowane kolejno w 1917, 1920 i 1925 roku. Każdy z nich jest w dużym stopniu autobiograficzny, każdy jest też w dużym stopniu odmienny od pozostałych. Robert Walser to bowiem pisarz umykający.

Pierwszy tom składa się z bardzo krótkich, nierzadko jedno- bądź dwustronicowych historii. To zapiski o powołaniu artysty i wyzwaniach, jakie stawia ono przed młodzieńcem o jasnych oczach. Tym, co uderza przede wszystkim, jest jawnie eskapistyczny charakter tych bukolicznych notatek. Ta forma opisu, umyślnie przerysowana w podkreślaniu piękna i dobroci, od początku wygląda na autoterapeutyczne zaklinanie rzeczywistości.

Formą dystansowania się, odgradzania przez Walsera od rzeczywistości zdaje się też być zabieg operowania niedookreślonością; stwierdzenie, że mogło być tak, ale i inaczej, może zapewnić jakieś kruche poczucie bezpieczeństwa. „Jestem zadeklarowanym zwolennikiem niepewności” – stwierdza autor w jednym z opowiadań. To, co jest poza poetą, jest piękne, ale i wiecznie niepewne. To, co jest niepewne, nie może zranić, a w każdym razie prędko przeminie. Tutaj nawet deklarowana wielokrotnie niewrażliwość na pogodę zakrawa na metaforę odporności na świat zewnętrzny i presję społeczną.

W dłuższych historiach z drugiego tomu znacznie silniej wybrzmiewa tragiczny ton, nierozerwalnie związany z ciężarem egzystencji; Walserowi dużo trudniej przychodzi już przykrycie go kołderką z sielanki. Jego nieustająca potrzeba, by wciąż wędrować, pozostawać w ruchu, wyraża niechęć, a może nawet lęk wobec stałości. Postawa ta znajduje ironiczny komentarz i epilog w opowiadaniu „Hans”, którego bohater wygłasza apologię stałości, by chwilę potem dowiedzieć się o wybuchu wojny. To zresztą znamienne, że od stałości odżegnuje się Walser nawet w obszarze tożsamości; mimo jawnie autobiograficznego charakteru większości opowiastek, przydaje ich bohaterom rozmaite imiona, a w jednym przypadku nawet małpią postać.

Opowiadania z trzeciego tomu charakteryzuje zaś większa dawka autotematyzmu, skłonność do absurdu, a wreszcie odsłonięcie mniej zwiewnego aspektu miłości. Poza tym pozwala sobie Walser na luźniejsze skojarzenia i luźniejszą kompozycję, zbliżając się niekiedy do strumienia świadomości. Bawi się rozpadem formy i związków logicznych między następującymi po sobie zdaniami, a jednak tajemnym sposobem poszczególne historyjki sprawiają wrażenie zamkniętych całości. Ostatnie z nich, nie zawsze udane, uporczywie drążą temat stosunków damsko-męskich oraz nieuchronnie wieńczącego je zawodu.

Bardzo charakterystyczną cechą tekstów Walsera jest piękny, a jednocześnie niebywale przeładowany język, jak zwykle bezbłędnie oddany przez niezawodną Małgorzatę Łukasiewicz. Wytworne porównania, nawet jeśli nieco zbyt podniosłe, w połączeniu ze zmysłem obserwacyjnym i bezbronnością wobec piękna dowodzą wielkiej wrażliwości szwajcarskiego pisarza. Nie bez przyczyny jedno z opowiadań pochyla się nad losem Hölderlina, z którym los młodego Walsera zdradzał pewne paralele, a los starego Walsera miał ujawnić paralele znacznie bardziej dosadne i tragiczne.

Ta wrażliwość nie obyła się bez zjawisk towarzyszących; najbardziej może spośród nich zasadniczym była nawracająca depresja. Choć jednak Walser ostatnie dwadzieścia kilka lat życia spędził (dobrowolnie) w zakładzie psychiatrycznym, wymowa jego tekstów każe mi podejrzewać, że schronił się tam raczej przed trywialnością niż przed szaleństwem.

Zresztą interpretacja w duchu psychologicznym wydaje się kusząca, a nawet poniekąd uprawniona, ale biada temu, kto w poszukiwaniu skarbów sięgnie zbyt płytko. Walser prowadzi bowiem nieustanną grę z czytelnikiem, myli tropy, żongluje konwencjami i przekornie nie pozwala się w żadnej historii zadomowić, poczuć na pewnym gruncie, co i rusz wycinając niespodziewane hołubce to fabularne, to intelektualne. Igra ze schematami literackimi i przekornie jeden po drugim je unieważnia; rzadko zdarzy się to, czego spodziewa się czytelnik, uwaga narratora kieruje się ku zupełnie nieoczekiwanym miejscom. To proza, która nieustannie wymyka się odbiorcy niczym węgorz. To wielkie dzieło pisarza umykającego.

utracjusz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *