I
Za Kamienne pole Tove Jansson brałem się natychmiast po lekturze Słonecznego miasta, wydawca chytrze umieścił dwie powieści w jednej, jakże to miło z jego strony, prawda?
Kamienne Pole bohaterem akcji po raz kolejny czyni człowieka starszego, przez co daleko odbiega od tego pierwszego skojarzenia, które przychodzi na myśl, gdy mowa o mamie Muminków. Jednak, jeśli przyjrzeć się bliżej atmosferze wypełniającej obie powieści Finki z którymi się zetknąłem, można tu znaleźć pewne wspólne mianowniki. Pewna senność z jaką się toczy i „zawieszenie w próżni” nakreślanych miejsc, dość mocno rzuciły mi się w oczy. Nie potrafię jednak przypisać ich obecności. Czy to zasługa baśniowych pokrewieństw, czy tego, że na papierze zapisała je Skandynawka…
II
Lekturze Kamiennego Pola towarzyszyły dwa mocne skojarzenia. Oba są zdaniami podchwyconymi z dwu różnych miejsc na połaci twórczości Miłosza. O jednym teraz, o drugim na koniec. „Nie mam w sobie przyjaciela”, napisze poeta w swoim Mieście bez imienia. To jest pierwsze.
Jonasz, główny bohater, to emeryt, były redaktor i pisarz (nie-były), w jesieni swego życia, pracujący nad ostatnią książką, kropką nad „i”. Ma to być biografia, dotycząca życia niejakiego Igreka. Dość szybko wydało mi się oczywistym, że to autobiografia. Z tym dziwnym spojrzeniem, niejako z zewnątrz, Jonasz opisuje głównie przywary Igreka, trudności zachodzące w jego kontaktach z ludźmi, potem te same cechy przejawiając w swoim życiu.
Dostajemy zatem opowieść o dosyć ciężkiej relacji na linii ja – ja, kreśloną niebezpośrednio, na bezpieczny dystans, zapewniany przez ten zabieg rozdwojenia. Relację, którą spokojnie da się zamknąć w tym miłoszowym „nie mam w sobie przyjaciela”. Słowa te brzmią cokolwiek ponuro, z perspektywy człowieka niejako podsumowującego swoje życie – czy napisanie wielkiej książki na emeryturze, nawet jeśli udaje się, że to nie autobiografia, nie jest jakimś rozliczeniem, podsumowaniem przeszłości?
Tove rysuje takie poszukiwania, jej bohater wyjeżdża z Helsinek, by wraz z dwiema, dorosłymi już córkami, jak w odległej przeszłości, pojechać na letnisko. Tam będzie pracował nad swoim dziełem, tam spojrzy samemu sobie prosto w twarz, tam, w końcu, dojdzie do przemiany.
III
Jonasz. Pierwszym skojarzeniem, ku któremu pobiegły moje myśli, był biblijny Jonasz, prorok połknięty przez wieloryba, gdy nie chciał pójść dokąd mu kazano, gdy nie chciał zrobić tego, co doń należało. Paszcza wieloryba była elementem, katalizatorem przemiany.
Bohater Tove Jansson, tak jak prorok udaje się nad morze. Będzie tam łowił dorsze, pił whisky, rozmawiał z córkami i sąsiadami, będzie – w końcu – starał się zamknąć opowieść o Igreku, o sobie samym. Na całej długości (a dystans to raczej krótki) zauważamy, jak wszystkie elementy tej opowieści odbijają się w nim samym. Na wierzch wypływają dawne rany, wypowiedziane, nienaprawialne już słowa, zaniedbania, obojętności…
Jonasz Jansson jest w pewnym sensie negatywem tego biblijnego – tamten uciekał przed tym, co trzeba było zrobić. Ten, tymczasem, skupia się na zamknięciu swego dzieła, a tym, co przynosi ulgę i ratunek, okazuje się zostawienie go, ucieczka. Ucieczka od Igreka na Kamiennym Polu.
Ucieczka ta nie jest rzeczą łatwą, bohater potrzebuje więcej niż jednego podejścia. Trzeba w końcu zostawić, zrezygnować z Igreka… a więc i z siebie samego. Jaką ulgą może okazać się zrzucenie tego grubego płaszcza, który nosiło się przez całe życie. Powoli, krok po kroku, coraz bliżej, by tak jak starotestamentowy imiennik stać się sobą: to znaczy robić i mówić to, co do niego należy. Jakże przewrotna jest tutaj Jansson! Znalezienie siebie następuje u niej dopiero po porzuceniu siebie! Tak jak w Biblii trzeba było odstąpić od ucieczki, tak tutaj siebie tylko w ucieczce da się znaleźć.
IV
„Ponieważ istnieć na ziemi to już za dużo na jakiekolwiek nazwanie”. Drugie zdanie pożyczone od Miłosza (fragment Sprawozdania). Igrek/Jonasz to postać z niemalże manią dotyczącą tego, czym jest słowo, do jego wagi, ciężaru, znaczenia. Słowa dla Jonasza są jak kamienie. Wiecznie domaga się dokładności, precyzyjnego nakreślania granic każdego wypowiadanego słowa. Poniekąd właśnie to go pali, właśnie to mu doskwiera. Przecież na całej długości powiastki ma miejsce próba dokonania opisu. Rzetelnego, prawdziwego, dokładnego.
A przecież „istnieć na ziemi to już za dużo…”, czy i Jonasz się o tym przekona? Czy ten wieloryb, którym jest on sam, pożre go, czy tylko połknie? I czy wypluje, gdzieś na kamienną plażę między chmury a morze?