Gdy przed mniej więcej tygodniem zamykałem sprawę pierwszego spotkania z niejakim Bernanosem, w rękach trzymałem już malutką, drobno i gęsto zadrukowaną, zieloną książeczkę. To kolejny owoc mojego spotkania z Czapskim (przy okazji jego Tumultu i widm), który to, jakby nigdy nic, lekce sobie ważąc fakt, że ja tu mam tak zwaną kolejkę czytelniczą, i że owa kolejka czytelnicza jest dla mnie porządkiem wcale ważnym, jął wpychać w nią kolejnych autorów, powodując całą lawinę opóźnień. Po Bernanosie, przychodzi kolej na Riemizowa.
Takie zdania znajduję u Czapskiego, w eseju Riemizowowi poświęconym (tytuł: Cedr): „Gutenberg żelaznym językiem oblizał całą literaturę i zginęła w niej intymność rękopisu” – pisał Rozanow i cieszyłby się dzisiaj, bo tę intymność w literaturze odrodził jego przyjaciel Riemizow. I wiele, wiele innych rzeczy napisał tam malarz: i ciężki żywot pisarza, którego był naocznym świadkiem, i pogoń za płynnym, żywym, prawdziwym słowem, nieskostniałym w kwadratach druku, i wzruszenie baśniowością i pięknem, i, w końcu, ostatnie przedśmiertne majaki: „I kiedy ostatni atak serca parę dni przed śmiercią dotknął Riemizowa (…) językiem zrozumiałym tylko dla najbliższych opowiadał jeszcze sny wyśnione, tworzył słowa…”. Wiele rzeczy tam napisał.
W sumie Czapski pisze tak, że książkę Remizowa (Siostry krzyżowe, chyba jedyny dostępny w internecie jego tytuł) zamówiłem jeszcze zanim doczytałem traktujący o nim esej. Doszła zaskakująco szybko, musiała czekać w kolejce na koniec rozprawy z Bernanosem, w końcu jednak przyszedł czas i na nią. Otwieram, biorę się za lekturę i niemal natychmiast stwierdzam, że Józef Cz. nie kłamał!
Ma się, już od pierwszych zdań, to dziwne poczucie, że czyta się coś pochodzącego z nieco innej rzeczywistości. Innego miejsca, innego czasu, innej epoki, proszę sobie to nazwać według uznania. Zdania Aleksego R. mają w sobie coś z zaśpiewu, coś z pieśni. Układają się w niezwykłe kompozycje, poddane jakiejś prześwitującej, układającej się pod nimi rytmice. Jak refreny, w kolejnych rozdziałach, powtarzają się całe akapity (lekko jedynie zmieniane), jakieś powiedzonka i figury wymawiane przez kolejnych bohaterów i ta nieznośna (ale jakże przyjemna) wylewność, jakby autor zapomniał, że czytający na głos czytelnik ma powinność brania wdechów: kolejne wyliczenia ciągną się i rozpędzają co jakiś czas.
I wszystko to sprawia, że Riemizow rzeczywiście wyrywa literaturę z tej skostniałej domeny twardych, drukarskich czcionek. Opowieść pod jego piórem znów staje się pieśnią. Zatem jej rolą jest nie tylko przekazać treść opowiadania ale i odpowiedni jego rytm, odpowiednią barwę, zmienne natężenie i, chociażby raz na jakiś czas, wystawić formę dla siebie samej, dla czystej radości i piękna opowiadania. To jest pieśń.
W świat twórczości Riemizowa w posłowiu wprowadza Adam Pomorski, tłumacz (któremu tłumaczenia gratuluję, CZ. pisał coś o trudach oddania istoty tego pisarstwa w innych niż rosyjski językach, a tu, zdaje się, że się udało). Wylicza on cechy pisarstwa panariemizowowego: „Po pierwsze, był to specyficzny rodzaj zastosowanej przez niego narracji; po drugie, folklorystyczne zaplecze owej narracji i jego światopoglądowe konsekwencje; po trzecie, tyleż z folkloru, co z tradycji staroruskiej wynikłe nawiązania do plebejskiej kultury śmiechu; po czwarte wreszcie, mitologizowanie czynnika biograficznego w dziele literackim”. Wyliczone przez tłumacza cechy doskonale zazębiają się w Siostrach Krzyżowych.
Zabiera nas Aleksy R. na podróż po Petersburgu początków XX wieku, choć w powietrzu wisi jeszcze wiek XIX, nadchodzącej grozy jeszcze się nie wyczuwa (choć niepokój – i owszem). Odwiedzamy ciasne i obskurne petersburskie mieszkanka, przyglądamy się ich lokatorom, ich zwyczajom i historiom, poznajemy sieć wzajemnych oddziaływań, wraz z autorem i bohaterem, z butami wchodzimy w życia sąsiadów. A oni sami zapraszają, w dziwny sposób otwierając dusze na oścież. I niczemu się tu nie dziwię. Wszystko to skąpane w tej pieśni, nadającej tym błahym i zwyczajnym obserwacjom życia codziennego wymiar niemal magiczny, wyjątkowy, mitologizującej je, oblewający bursztynem, w którym zastygają. To nie są litery pisane dzisiaj.
I ostatnia scena, wracam do Czapskiego. Opisuje on w swoim eseju odwiedziny u rosyjskiego pisarza. Ten, w obskurnym paryskim mieszkanku, jakby żywcem wyjętym z izb swoich bohaterów sprzed kilkudziesięciu lat (Siostry Krzyżowe to jest dzieło bardzo wczesne), siedzi i traci wzrok – ślepł będzie aż do końca życia, ale czy to przeszkodzi mu w pisaniu? Nie może być o tym mowy. Cóż więc przeszkadza, albo co może usprawiedliwiać od nie czytania go?