Type and press Enter.

Na szczycie / Molier / Świętoszek

Jest rok 1659. Kamera, z lotu ptaka, pokazuje Paryż – miasto wspinające się na szczyt, stolicę świata, mającą tkwić przez kolejne wieki w samym jego centrum. Jeśli nie było cię w Paryżu, to nie byłeś nigdzie, a jeśli twojej pisaniny nie czyta się tutaj i jeśli Paryż nie słyszał twojej muzyki, to tak, jakbyś nic nie stworzył. Szczyt.

I tutaj, w tym pępku świata, zjawia się i swoje Pocieszne Wykwintnisie prezentuje niejaki Molier, człowiek nieokrzesany, ostatnią dekadę strawił podobno na włóczeniu się z jakąś wędrowną trupą aktorską. I czegóż on tutaj szuka? Przyglądają mu się najwyższe kręgi, najznamienitsi aktorzy, najmożniejsi panowie i ich damy, sam król się przygląda. Pogarda miesza się z ciekawością – cóż to przywiózł ze sobą, ten wędrowny cygan?

A Molier, choć jeszcze młody, jest już mądry i zna, co porażka i zna, co Paryż. Był już tutaj, był na szczycie i Boga za nogi chwycił. No bo znajdą się trafniejsze słowa na człowieka, który mając ledwie dwadzieścia lat ucieka z ukochaną, trafia do Paryża i zakłada swój teatr? Nie da się. Jak bolesnym musiał być upadek z wysoka, możemy się tylko domyślać. Ile różnic jest między dwudziestoletnim Molierem uchodzącym z Paryża, a Molierem trzydziestosiedmioletnim do Paryża powracającym? Stoi tam, wróciwszy z tułaczki i ma przed sobą albo upadek albo chwałę. I dobrze o tym wie.

O wszystkim decyduje Król. Ludwik XIV jest zachwycony powiewem świeżości, który wnosi z sobą tajemniczy komediant. Król jest młody, król chce ostrej, przekraczającej granice rozrywki! I któż mu ją da, jeśli nie ów człowiek, nasiąkły ludową prostotą i bezpośredniością? Tylko on! Paryż mówił o Molierze. Zaraz będzie o nim huczał!

Jaką drzazgą w oku paryskiej elity musiał stać się były wyrzutek, do niedawna śpiący jeszcze pod gołym niebem i w stodołach, teraz pupil i ulubieniec króla! W kolejnych swoich komediach bez pardonu punktuje całą elitę, w którą wkroczył, wyśmiewa fałszywość, wyśmiewa obłudę, wyśmiewa naiwność, słowem, wszystkie bolączki wielkich salonów siedemnastego wieku! Mija pół dekady i autor Skąpca jest już najbardziej uwielbianą i znienawidzoną zarazem postacią we francuskiej stolicy! Dzielnie znosi razy zadawane mu przez adwersarzy, którzy nie przebierają w środkach: rozgłaszają paskudne plotki o jego małżeństwie, piszą świętokradczą książkę i przypisują mu jej autorstwo, biskup Paryża twierdzi, że bez stosu się nie obejdzie…

I w takiej właśnie scenerii pojawia się Świętoszek. Najcięższy cios, jaki Molier zadaje paryskim elitom. Demaskuje obłudę, wyśmiewa postawę w tamtych czasach cokolwiek powszechną: przykrywanie moralnej zgnilizny religijnymi pozorami. Burza, jaka rozpętuje się nad jego głową, przerośnie wszystko, czego doświadczył w ostatnich latach. Poruszył temat religijności, z góry zatem został okrzyknięty bluźniercą, świętokradcą, łajdakiem. Świętoszek znika ze scen, objęty zakazem wystawiania. Molier szarpie się wściekle, w afekcie powstaje Don Juan, sztuka wyśmiewająca uwodzicieli, w której jednak również zakamuflowana zostaje krytyka religijnej obłudy. W międzyczasie trwają zmagania o Tartufe’a, który pojawia się w kilku zmienionych, cenzurowanych i poprawianych wersjach, napotykając kolejne trudności. Mocne słowa napisze sam autor we wstępie o tym, przez co przechodzić musi jego dzieło, w porównaniu z inną, również kontrowersyjną, równolegle wystawianą sztuką:

W tydzień po zakazie grania tejże wystawiono przed zebranym dworem sztukę Scaramusz pustelnikiem. Wychodząc, król odezwał się do księcia, o którym wspomniałem: „Rad bym bardzo wiedzieć, czemu ludzie, którzy się tak bardzo gorszą komedią Moliera, nie mówią ani słowa na Scarumusza?”. Na co ów książę odpowiedział: „Przyczyna w tym, że Scaramusz szydzi z nieba i religii, o co ci panowie niewiele się troszczą, podczas gdy sztuka Moliera maluje ich samych — i tego nie mogą ścierpieć”.

Zaglądając do Świętoszka, w kształcie, w jakim przetrwał do dziś, doskonale dostrzegamy ślady tej walki, rany i blizny. Całość otwiera długa przedmowa, w której autor odpiera kierowane w jego stronę zarzuty, jednocześnie zapewniając o pełnym uszanowaniu dla religii i Kościoła. Dalej, wydanie, którem czytał, wyposażone jest w trzy pisma kierowane bezpośrednio do króla, w których Molier stara się przekonać go do udzielenia mu wsparcia.

W samej treści, dostrzec możemy także nienaturalne kwestie, wkładane w usta bohaterów, zdaje się, jedynie w celu przekonania widza o pozytywnym stosunku autora do religii jako takiej. Kilka żartów (być może z tego samego powodu) ma stępione klingi. Całość zamyka się w atmosferze raczej tragicznej, humoru dopatrywać możemy się głównie w przejaskrawieniu, jakim w oczy rażą nas na przemian: obłuda, krótkowzroczność i naiwność bohaterów.

Świętoszek wykracza poza szczelne ramy dzieła literackiego. Jest to świadectwo jednej z największych potyczek w dziejach literatury, walki szczerej, ostrej i przenikliwej prawdy, z tym, co zepsute, obłudne i fałszywe. Walki którą odbyć musiał ten człowiek, który wiedział zarówno jak to jest być na szczycie i jak to jest być na dnie. Wyszedł z tego pojedynku obronną ręką, ale nie bez ran i skaleczeń. Molier posttartufowy jest bardziej ostrożny. Błyszczy nadal humorem, wręcz nim lśni, na celownik bierze jednak bardziej bezpieczne cele, staje się ogólny, jego sztuki krytykują raczej ogólne postawy, niż konkretne osoby.

Tak czy inaczej, mimo odniesionych szkód, Molier pozostaje jedną z najjaśniejszych postaci w dziejach teatru i literatury w ogóle. Sam zaś Świętoszek jest wielki nie tylko w przejrzystości swej formy, w czystości z jaką przekazuje myśl, celności z jaką punktuje wyśmiewane zjawisko, ale także w tej poszerzonej perspektywie, w której widzimy człowieka walczącego o prawdę. Być może to jest jedyna warta uwagi walka w literaturze… I widzimy jego zwycięstwo. Ostateczne i trwające do dzisiaj. Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie.

Wasz Paweł M

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *