Type and press Enter.

Lektury uzupełniające #50 Opowieść malarza

książka: Patrząc; autor: Józef Czapski

„Patrząc” to zbiór esejów o malarzach, malowaniu, wystawach, inspiracjach (jest tu kilka recenzji literackich: Proust,  Malraux), wiele wspomnień o przyjaciołach kapistach. Teksty ułożono chronologicznie możemy więc śledzić malarską drogę samego Józefa Czapskiego: powracające nazwiska to Cézanne, Bonnard, Matisse, de Staël. Pierwszy tekst pochodzi z roku 1928, najpóźniejszy z roku 1985.

Chyba najlepsze eseje to te o ludziach Czapskiemu najbliższych: piękne, wzruszające wspomnienie o Janie Cybisie, tekst o  Janie Tadeuszu Potworowskim, w całym tomie jak refren powraca niezwykle utalentowany, zmarły młodo Zygmunt Waliszewski. Świetnie czyta się o Bonnardzie. Bardzo interesujące są uwagi o Picassie, przeżywanym zazwyczaj przez Czapskiego „na zimno”, w tym parę ciekawych anegdot, i to sugestywne podsumowanie: człowiek, który nienawidził śmierci, „który naprawdę swój wiek naznaczył”.

Kilku malarzy dzięki Czapskiemu odkryłam: Chaima Soutine’a (ledwie kojarzyłam nazwisko), Nicolasa  de Staëla, czy Miltona Avery – ależ bym chciała zobaczyć w galeriach. I a propos oglądania, w wydaniu, które czytałam (Kraków, Znak 2016) jest tylko kilkanaście reprodukcji, malarzy polskich i Cezanne’a; czyli trzeba czytać „Patrząc” na dwa media.

Dwa razy wprawiła mnie w dumę zbieżność gustu. Niedawno oglądałam w zachwycie w Poznaniu Malczewskiego „Pejzaż z Tobiaszem”, tym silniejszym może, że niespodziewanym (nie jestem wielbicielką najbardziej znanych płócien, za dużo się na nich dzieje, mówią za głośno, w rezultacie bardziej mnie meczą niż zachwycają). Czapski pisze o Malczewskim – pejzażyście i o tym właśnie obrazie. Wskazuje też trzy swoje ulubione martwe natury; na jedną z nich, wafle, karafkę i kieliszek Lubin Baugin’a patrzę od ośmiu lat, na płóciennej reprodukcji, w domu.

Ogólnie rzecz ujmując i etykiety przypinając, malarze, którymi się Czapski zachwyca to koloryści, w bardzo szerokiej definicji, bo znajdzie się tu Aleksander Gierymski, czy Corot (Jean-Baptiste-Camille) obok Matisse’a albo Morandiego.  Kolor, walor, wyczucie, malarska qualité, to słowa refreny.

Ta uczuciowość pisania o malarstwie czasem mi przeszkadzała, wolałabym więcej konkretów, prób obiektywnego ujęcia własnego zachwytu, co i raz powracający instynkt malarski to jednak puste pojęcie. Sporo miejsca zajmuje tu też dyskusja z malarstwem abstrakcyjnym, prowadzona jednak jednostronnie. Nie wiem czy białe na białym Malewicza by mnie oszołomiło, ale wcale nie wykluczam, bo w takiej obsesji jest coś fascynującego[i] – (tego rysu połączenia biografii z dziełem, aspektów malarskich z pozamalarskimi, zabrakło mi mocno, ono tłumaczy młodych stojących przed tym wyblakłym białym Malewicza; no i od razu przypominają się szuflady notatek do Wielkiej Szyby Duchampa).

Znakomita definicja tego czym jest malarstwo: „malarstwo i sztuka służą już nie mnie tylko, ale nam, jako język zagęszczonego przekazu przeżyć, które zwykle w nas giną niedoprowadzone do żadnej pełni (…), których zresztą nie można oceniać jako koniecznie uszlachetniających (…), łzy Hitlera w Bayreuth” (B. – festiwal Wagnerowski; o pokrewieństwach światopoglądu romantycznego i faszyzmu  fenomenalnie pisze Russell w Dziejach zachodniej filozofii).

Rys mi bliski odnalazłam w Czapskim przy okazji recenzji wielkiej paryskiej wystawy polskiego romantyzmu (oraz zdziwienie oceną „Szału”, ja przywykłam patrzeć na ten obraz jak na arcydzieło, na razie jestem w kropce, muszę się otrząsnąć z oceny Czapskiego i pojechać jeszcze raz do Karkowa).  Zmęczenie siermiężną polskością każe tu tęsknić autorowi za Gombrowiczem i pięknie zacytowanym Mrożkiem. (A są to twórcy zazwyczaj nieobecni w biografii duchowo-artystycznej Czapskiego. Zaznaczę też że jedyną kobietą, do której myśli/twórczości Czapski się odwołuje jest Simone Weil.)

Niestety całą książkę przenika przekonanie że wierzący (albo poszukujący boga) mają bogatsze życie wewnętrzne niż racjonaliści. (Ja równie łatwo mogłabym argumentować za tezą przeciwną.) Jest w takim Czapskim coś z kaznodziei przekonanego o nieuniknionej wyższości własnego wzorca kulturowego. Najgorszy jest esej-recenzja o Malraux „Głosy milczenia”. Nastąpiło tu trudne do zniesienia nawarstwienie pustych uniesień Czapskiego i metafizycznego bełkotu Malraux, wszystkie cytaty z przytaczanej książki są okropne (wcale nie wykluczam, że sama pozycja jest dobra, ale  zestawienie tych dwóch osobowości w recenzji -straszne!). Oczywiście fakt, że tak silnie to odczułam jest subiektywny i z pewnością wiąże się z osobistym doświadczeniem, moim tu i teraz, bo dziś zwyczajnie gorszy mnie agresywna religijność polskich polityków, i szalenie tęsknię za świeckim państwem.

Był więc taki moment, że dojrzewało we mnie przeświadczenie, że to ostatnia książka Czapskiego jaką czytam, ale być może tak nie będzie. W posłowiu Joanna Pollakówna, odpowiedzialna za kształt zbioru, przyznaje że celowo nadała mu taką religijną wymowę. Nie podejrzewam tu żadnych niecnych intencji, ale dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane, mnie zagęszczenie i intensywność rozważań o metafizycznych źródłach sztuki raziły jako podszyte nietolerancją i dyskryminującym racjonalistę poczuciem wyższości.

Agnieszka Ardanowska

Na kolaż autorstwa Pawła złożyły się obrazy Józefa Czapskiego, Pierra Bonnard, Paula Cezanne’a, Jana Cybisa i Zygmunta Waliszewskiego.

 

[i] „(…)Gwiazdy skrzą się lodowato

Jak stłuczony termometr: noc jest wzdłuż i w poprzek

Usiana odłamkami, fajerwerkowym salutem.

W dzień, kiedy niebo przypomina wapno,

Sam Kazimierz nie umiałby ich spostrzec,

 

Białych na białym tle. Właśnie dlatego

Aniołów się nie widzi.(…)” Brodski, Ekloga czwarta

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *