Type and press Enter.

Bardzo krótko / Magdalena Knedler – „Winda”

Niedawnym tekstem o tetralogii Eleny Ferrante moja znakomita koleżanka Agnieszka opuściła trap Statku przed literaturą kobiecą. Postanowiłem i ja sprawdzić się w tej trochę obcej mi krainie. Choć mam ogromne wątpliwości, czy w tym wypadku termin „literatura kobieca” jest adekwatny. „Winda” plasuje się raczej na wyższej i skromnie obsadzonej półce, dla której najbardziej stosowną etykietką byłaby „proza obyczajowa z ambicjami”.

Przy tym jest to powieść, która ma szczęście do trafnych i wyczerpujących recenzji w internecie, szczególnie w serwisie Lubimy Czytać, a ja, między innymi z wrodzonego (i nie tylko) lenistwa, nie zamierzam tych opinii dublować. Wolę nadmienić, że chyba nawet bardziej niż takie formalne smaczki jak polifoniczna narracja czy piętrowa konstrukcja dobrze zobrazowana na okładce pod postacią kostki Rubika, ujął mnie zawarty między wierszami komunikat, że każdy z nas może być wyjątkowy, tyle że zarazem niemal każdego ktoś lub coś przed tym powstrzymuje. „Kogoś” należy szukać pomiędzy najbliższymi osobami, „coś” okazuje się zazwyczaj jakimś lękiem lub blokadą mającą źródło w okresie kształtowania się osobowości. Przezwyciężenie tej trudności wymaga bezkrwawej lecz bolesnej konfrontacji z wrogiem, na którą mało kto gotów jest się poważyć. A jeszcze wcześniej – uświadomienia sobie tej trudności, która to przeszkoda, niczym wizja smoka pilnującego księżniczki, już na wstępie odsiewa znaczną liczbę śmiałków.

Nie mniej istotne jest dla mnie, że Magdalena Knedler nie mówi tego wprost ani za pomocą jakichś górnolotnych farmazonów, tylko przy użyciu konkretnych, wciągających i wiarygodnych historii. Sama wizja tworzenia kilkunastu pełnych mięsa życiorysów, których tylko skromna część mogła trafić do powieści, nieco mnie przeraża i każe się domyślać, że drobiazgowa konstrukcja postaci oraz wyrafinowana kompozycja dzieła złożyły się na całość iście tytanicznej pracy koncepcyjnej. Tutaj właśnie tkwić może jedna z tajemnic, nie bytu wszelako, lecz lekceważenia, z jakim spotyka się u bardziej wyrobionych czytelników współczesna literatura obyczajowa, w większości pisana jednak na kolanie i wedle szablonu, do tego często popadająca w niepotrzebne skrajności, czyli bądź dramatycznie przesłodzona, bądź nieumyślnie trawestująca Księgę Hioba.

„Winda” jest zaś bardzo mocno zakorzeniona w życiu, w tym autorskim zestawie małych szczęść i nieco większych dramatów nie grają fałszywe tony. Przy tym jest to proza na poziomie, bo mimo że język zmienia się co chwila wraz z narratorami, to co rusz wyziera z niego erudycyjna podbudowa, nienachalnie sugerująca kompetencję autorki, czyli cechę, która w dobie self-publishingu powinna się już właściwie znajdować pod ochroną. Choć więc w granicach gatunku osobiście preferuję minimalistyczną i śladowo jedynie osadzoną w „tu i teraz” prozę takiego Moravii, na przykład ze zbioru „Rzecz jest tylko rzeczą”, nie mogę odmówić schylenia czoła przed bardziej kompleksowym ujęciem tematu.

Oczywiście, te wszystkie pochwały nie są w stanie przysłonić zasadniczego mankamentu „Windy” – czyli że traktuje ona głównie o uczuciach. O uczuciach! Fu!

utracjusz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *