Type and press Enter.

pre-Molier / Zazdrość Kocmołucha, Latający Lekarz

W ręce wpadły mi dwa tytuły, małe, jednoaktowe komedyjki pisane w czasie tułaczego, cygańskiego epizodu w życiu Moliera. Do Moliera stawiającego fundamenty pod nowoczesną komedię jest jeszcze daleko, autor tkwi głęboko w realiach francuskiej prowincji, dopiero wprawia się w pisanie. Przyjrzyjmy się bliżej jego literom z tego okresu, jakże one ciekawe!

Francuska farsa z XVII wieku, z mocnymi włoskimi wpływami (szeroko rozpisuje się o tym Boy we wstępie) charakteryzuje się między innymi tym, że przedstawia raczej maski, nie ludzi. Bohaterowie to pewne archetypy: naiwny głupiec, prosty (acz rezolutny) hultaj, zdradzany mąż, zdradzająca żona… Dla przykładu tytułowy Kocmołuch (z Zazdrości Kocmołucha) nie ma nawet imienia, określa go deprymujący przydomek. Bywalec karczmy, człowiek śmiały, kłótliwy, mocny w gębie, zuchwalec. Archetypiczny.

Jak łatwo się domyślić cechy i zamiłowania Kocmołucha nie czynią zeń wymarzonego małżonka, zatem jego żona, pani Aniela, bez większych skrupułów pozwala sobie na szukanie rozrywek i czułości w innych niż domowe, kątach. Nieszczęsny tytułowy bohater postanawia szukać rady. A któż miałby udzielać lepszych rad, jeśli nie doktor, mąż uczony i mądry?

I od spotkania doktora, rozpoczyna się kaskada żartów. Po pierwsze obśmiana zostaje wyniosłość mędrca. Żartem jest już sam sposób mówienia – bogaty i zdobny, barokowy, rzec można. Wiele mądrych słów, jak niestety wiemy, nie zawsze jest oznaką mądrości! Toteż gadanina panadoktorska to raczej bełkotliwe lanie wody, pełne łacińskich wtrąceń, brzmiące może i sensownie, sensu jednak pozbawione. Dodatkowy komizm wypływa z tego, że bohater wychwala i przypisuje sobie cnoty, którym niemal natychmiast przeczy w swoim zachowaniu. Kocmołuch, zniechęcony doktorską gadaniną, najzwyczajniej w świecie,przewraca oczami i pozwala wygadać się gadule. Podobne sceny zdarzą się jeszcze kilkakrotnie, absurdem będzie moment gdy mędrzec nie dopuści swoich rozmówców do głosu, ponieważ zajęty będzie wygłaszaniem pochwały… małomówności!

Na myśl automatycznie przychodzi mi Graham Chapman, który trzy stulecia i kilka dekad później, w jednym z odcinków Latającego Cyrku Monty Pythona wcieli się w figurę „wszechwiedzącego” angielskiego konserwatysty, który za punkt honoru obiera sobie niedopuszczanie innych do głosu i nudne gadanie, prowadzące do toczenia piany z ust i utraty przytomności (upadek nie przerywa gadaniny!). Z resztą scena z Monty Pythona zostanie tutaj odmalowana niemal dosłownie: w jednej ze scen Kocmołuch przewróci doktora, zwiąże go i na sznurze wywlecze za scenę, nie przerywając mu przy tym wygłaszania kolejnych farmazonów!

A czy i znacznie wcześniej nie znajdziemy rzeczy podobnych? Czy Arystofanes w swoich Chmurach, gdy wyśmiewał nadętych filozofów, nie uderzał w te same tony? Ależ oczywiście, że tak! Pełna przepychu, chodząca z wysoko zadartą głową mądrość (a zwłaszcza pseudo-mądrość), chyba zawsze będzie wzbudzać przynajmniej wesołość.

Prawdziwe napady śmiechy wywołał u mnie jednak Sganarel, bohater drugiej komedii, po którą sięgnąłem, Latającego Lekarza. To prosty człowiek, służący pewnego pana, który otrzymuje misję wcielenia się w doktora. Okazuje się, że niemal nic nie różni kocmouchowego doktora z postacią Sganarela. Ten wciela się z pełnym zaangażowaniem w swoją rolę: „Niech pana już głowa nie boli; ręczę, że potrafię wyprawić boskie stworzenie na tamten świat nie gorzej od najtęższego lekarza w mieście.” To jest piękne!

Rola zostaje rzecz jasna odegrana dobrze, zbyt dobrze, jak się okazuje. Napotkany później bez przebrania służący, jest zmuszony wymyślać historię o bracie bliźniaku, słynnym lekarzu. Molier brnie w tę komiczną sytuację niemalże bez opamiętania, wymuszając na biednym bohaterze dosłowne rozdwojenie się na scenie!

Morału ani w jednej, ani w drugiej komedii nie ma, bo i być nie może. W oczy bije ich prostota. Boy wspomina o zwyczaju kopiowania, powtarzania znanych już opowieści. O tym jak farsowe motywy, wraz z gotowymi scenariuszami, krążyły w teatralnym światku siedemnastowiecznej Francji. Postaci to proste figury: Kocmołuch nie jest nikim innym, jak zdradzaną ochlejmordą, Aniela to jedynie znudzona, szukająca przygody kobieta, doktor, zadufany w sobie, oderwany od świata dudek, Sganarel jest pomysłowym i rezolutnym nicponiem. To gotowe maski, zaludniające gotowe historie, czekające jedynie na włożenie słów w usta. Nie możemy wymagać od nich niczego więcej, jak możliwie zabawnego odegrania swojej farsy. A to, w wykonaniu Moliera, jest mistrzostwem! Jakże wielkie jest jego pole rażenia! Latający Lekarz to kpina z lekarskiego fachu, ostra i celna, i ile w niej smaku, zwłaszcza w porównaniu z pewnym, święcącym ostatnio sukcesy w kinach filmem. Szpada zdrowego, czystego i szczerego śmiechu przebija „konkurencję” z dystansu kilku wieków!

Molier, któremu już niebawem przyjdzie oddzielić światło od ciemności, jeśli o komedię idzie, w Zazdrości Kocmołucha i Latającym Lekarzu tkwi jeszcze głęboko w prostej, ludowej, niemal średniowiecznej formie. Ale jak on tę formę wykorzystuje! Jak ostre kpiny wpisuje w usta swoich bohaterów! Mimo schematyczności fabuł i całej tej sztuczności figur, obie sztuki nawet przez moment nie nudzą! Parskałem śmiechem, ba!, śmiałem się w głos co chwila. „Komizm musi być szczery” napisze Boy w którymś ze wstępów. Komizm Moliera żyje do dzisiaj. Nawet w tych pierwszych próbach, przed wejściem w jasny blask wielkiego Paryża.

Wasz Paweł M

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *