Type and press Enter.

„Koniec punku w Helsinkach”, czyli o dobrym rocku i kiepskim rokowaniu. Albo odwrotnie

Wojna, socrealizm, podleganie pod niepożądane władze – wszystko to nasuwa na myśl czasy okrutne, bezduszne i stanowiące nie lada wyzwanie dla człowieka owładniętego zmysłem przetrwania. Jednak gdy spojrzeć sprawę nieco przewrotnie, widać jak na dłoni, że owo wyzwanie rozniecało w ludziach tak niezmierzone pokłady złości, że bunt okazywał się często reakcją oczywistą, a ideowa batalia – sensem życia.

Bunt przeciwko czemuś jest jednocześnie walką o coś innego (a jeśli nie jest, staje się jedynie dziecinnym kaprysem), zatem uwzniośla i uszlachetnia cel działań. A tej wzniosłości i tej szlachetności poszukiwały już wiecznie goniące za ideałami ofiary Weltschmerzu; ścigają je też dzisiejsi młodzi „rebelianci”.

Jest tylko jeden problem (?). Dziś nie ma przeciwko czemu się buntować. Tzn. znalazłby się niejeden buntu obiekt, lecz nic koherentnego. Czasy są tak niejednorodne i wieloideowe, że prawie niemożliwe stało się wskazanie w nich jednej spójnej skazy, którą wszyscy chcieliby zmazać; jednej barykady, która zespoiłaby ludzkość w zunifikowanym pragnieniu jej zburzenia.

Przyjęło się uważać, że w czasach kapitalizmu i demokracji mamy wszystko – wolność (narodową i osobistą) i wszelkie wygody, o jakich możemy tylko marzyć. Są tuż pod ręką; dostępne dla każdego, pod warunkiem pokrycia ich wartości mamoną. Iluzja dobrobytu, pozory wolności. Tylko że często nawet posiadanie owych wygód satysfakcji nie zapewnia.

Jedni mówią: „W dupach się poprzewracało, skoro nie zapewnia! Wszystko mają, wolność mają, frykasy, mieszkania, wycieczki, luksusy, a im ciągle źle!”. Inni nie mogą znieść tej egzystencjalnej pustki, wszechobecnej tandety, tanich rozrywek, globalnej bezrefleksyjności ani trywialnych problemów. Topią się w zalewie kiczu, rozpaczliwie poszukując koła ratunkowego w postaci jakiejś idei właśnie; swoistej głębi i prawdy. Tak, w tej metaforze to głębia paradoksalnie może uratować przed utonięciem. Niektórzy poddają się temu niepokojowi metafizycznemu (ach, na myśl nasuwa się tu szalony Witkacy, który wiecznie go poszukiwał i jego wywoływanie przez sztukę postulował) i chociaż nie ma już za bardzo czego kontestować, kontestują coś mimo wszystko. Niczym bohater Tanga Mrożka, młody Artur, który buntuje się przeciwko temu, że nie ma przeciwko czemu się buntować. A potrzebę zmieniania świata w sobie ma, wraz z pełnym prawem do tych młodzieńczych dążeń. Jednak pokolenie jego rodziców w swoim buncie zniszczyło już wszelkie obowiązujące normy i nie pozostawiło Arturowi żadnych zasad, przeciwko którym mógłby swój sprzeciw skierować. Sytuacja jest paradoksalna i groteskowa, jednak jakże dobitnie obrazuje zupełnie rzeczywistą naturę człowieka.

W 2013 roku czeski pisarz Jaroslav Rudiš wypuścił na rynek powieść o jakże intrygującym tytule – Koniec punku w Helsinkach. Intrygującym, gdyż Czech napisał utwór z akcją osadzoną głównie w Niemczech, w tytule natomiast pojawia się stolica Finlandii. I co to wszystko ma wspólnego z punkiem? Sprawa wydaje się równie chaotyczna, co tytułowy gatunek muzyczny, dopóki nie okazuje się, że Helsinki funkcjonują tu nie jako nazwa miasta, lecz baru prowadzonego niedaleko wschodniej granicy Niemiec; i jako symbol marzenia o podróży (na północ) w czasach, w których przekraczanie narodowych granic nie było rzeczą prostą, czyli w latach 80. Całość staje się jeszcze jaśniejsza, gdy uświadamiamy sobie, że intensywnie rozwijająca się w tamtych czasach muzyka rockowa (której odnogą jest punk) była wówczas właśnie wyrazem buntu wobec władz, systemu i wszelkiego zniewolenia. Punk to siła, punk to walka, punk to idea. Losy Niemca prowadzącego bar, w którym się pije, pali i słucha dobrej muzyki, przeplatają się z fragmentami dziennika czeskiej nastolatki, wyłapującej fale polskiej rozgłośni radiowej (Trójki, rzecz jasna!), dzięki której można słuchać zakazanego w Czechach punku. Poczujmy to, odbierzmy również receptorami słuchowymi:

Może wystarczy narzekania
że wszystko jest do dupy
że bezmyślna konsumpcja
i niekończące się zakupy

Początek piosenki grupy Dezerter jest kwintesencją tego, co męczy człowieka poszukującego prawdy i głębi również w czasach nam współczesnych. Kapitalizm, konsumpcjonizm, tandeta i kicz. Bruno Schulz widział zalążek tych plag już w 1933 roku – symbolem rozkładu tego tandetnego, papierowego świata uczynił w swoich Sklepach cynamonowych ulicę Krokodyli, która posłużyła później za kanwę krótkometrażowej animacji brytyjskiej, uważanej za jedno z większych osiągnięć animacyjnych lat – ponownie – 80. Widać, nie tylko Polaków i Czechów owa dekada prowokowała do antykonsumpcyjnych przemyśleń.

Cały film Ulica Krokodyli do obejrzenia tutaj:

https://www.youtube.com/watch?v=UIGEjEu0bn4&t=591s

U Rudiša, w Końcu punku w Helsinkach, antykonsumpcjonizm najlepiej wyraża fragment:

(…) robisz to wszystko dlatego, bo cię ci atrakcyjni ludzie wkurwiają, są po trzydziestce, są bogaci, ustawieni i wypachnieni, prowadzą się za rączki, jakby się bali sami chodzić po ulicy, są piękni i bio, (…) ale ty nie chcesz być jak oni, bo jednego dnia zobaczyłbyś swój ryj w lustrze i musiałbyś się na niego zerzygać, nie chcesz chodzić do ich szklanych biur, nie chcesz nosić krzykliwych kostiumików, (…) nie chcesz wiedzieć, co to są hipoteka, lokata, ubezpieczenie na życie, fundusze akcyjne i dywidendy, (…) nie chcesz nawet ich dizajnerskich sklepów z dizajnerskimi wygolonymi cipami, które sprzedają dizajnerski dizajn i inne zbędne gówno, (…) nie chcesz jeść ich biomarchwi, biobananów i biochleba z biosklepów z cenami z kosmosu, od których nie dostaniesz raka, a ludzie po nich srają biogównem, które ponoć tak nie śmierdzi (…)

I po to bohaterom muzyka. Po to był punk lat 80.

To, że muzyka rockowa zrodziła się z buntu i z buntem się rozwijała, doskonale widać w naszej rodzimej (choć nastawionej również na zagranicznego odbiorcę) produkcji filmowej Beats of Freedom – Zew Wolności. Jej zwiastun prezentuje wymowny podtytuł: Czyli jak obalić reżim totalitarny przy użyciu wzmacniacza domowej roboty. Do obejrzenia poniżej.

http://www.filmweb.pl/video/zwiastun/nr+1-22710

Ów film dokumentalny z 2010 roku przedstawia historię rocka dokładnie z tego samego czasu, w którym jest osadzona akcja powieści Koniec punku w Helsinkach. Prezentowane grupy i piosenki częściowo się pokrywają, więc proponuję poprzedzić lub przepleść lekturę tego czeskiego dzieła seansem filmowym. Obraz zgrabnie się dopełni. Z równą gracją powinien się dopełnić wizerunek książki Jaroslava Rudiša, za sprawą wyrwanego z niej cytatu, który już ostatecznie charakteryzuje istotę muzyki punkowej:

– Czemu właściwie robisz zdjęcia martwym ptakom?
– Bez większego powodu. Zatrzymuję chwilę.
– No, od razu się przestraszyłem, że to będzie projekt artystyczny.
– Ty przecież miałeś kapelę.
– Miałem. Tylko że to nie był żaden projekt artystyczny. To była kapela, rozumiesz? Projekt jest wykalkulowany. Gdy z kapel zaczęły się robić projekty, a z piosenek tracki, zrozumiałem, że to koniec.

Twórcza swoboda, spontaniczny szał, niekontrolowany przepływ prawdy – zniszczyły je kalkulacja i (samo)kontrola. Może dyktowane innym hasłem wydobytym z ust bohaterów, zrodzonym jakby z natchnienia; z refleksji subtelnie wznoszącej się ku prawdzie…

Grunt to się nie rozjebać.

Ewa Wasiak

 

Zdjęcie:

pt.wikipedia.org/wiki/Wikipédia:Projetos/Música/Rock/Punk_rock

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *