Type and press Enter.

XX wiek w pigułce / Przypadki inżyniera ludzkich dusz

Josef Škvorecký słynie przede wszystkim z serii powieści o Dannym Smiřickim, wydanych niemal w komplecie w Polsce. Smiřický, jako alter ego pisarza, dzieli z nim węzłowe momenty biografii, a tych w „Przypadkach inżyniera ludzkich dusz” pojawia się sporo. Z Dannym spotkałem się już przy okazji lektury „Batalionu czołgów”, w którym wybrzmiewał przede wszystkim ton satyryczny. „Przypadki”, choć również pełne świetnego humoru, ostateczną wymowę mają gorzką, a może nawet tragiczną.

Oto Danny siedzi sobie w ciepłym kanadyjskim grajdołku, wykłada literaturę angielską na uniwersytecie i romansuje ze studentkami. Zajęcie to daje mu pretekst do licznych rozważań na temat literatury właśnie i jej związków z życiem, co znajduje zresztą bezpośredni wyraz w tytułach rozdziałów – każdy poświęcony jest jednemu pisarzowi. Kokietuje więc Škvorecký swoją erudycją, ale w przeciwieństwie do wielu innych twórców, udaje mu się w tym zachować umiar.

Danny nie ogranicza się jednak do siedzenia w grajdołku. Ta mistrzowsko skonstruowana powieść miesza bowiem obrazki z życia czeskiej emigracji z licznymi retrospekcjami głównego bohatera, który miał wątpliwą przyjemność doświadczyć na własnej skórze rozkoszy zgotowanych swojemu narodowi zarówno przez Führera Adolfa, jak i towarzysza Józefa Wissarionowicza. Kilka planów zdarzeń przenika się więc i łączy w dość niekiedy niespodziewany, a jednocześnie logiczny sposób. Kontrast pomiędzy wstrząsającymi wspomnieniami a jałową wegetacją w dobrobycie każe się zaś zastanawiać, gdzie szukać esencji życia.

Na czym zasadza się zatem sugerowany powyżej tragizm powieści Škvoreckiego? Po pierwsze, znajduje on wyraz w żalu narratora, że jego całemu pokoleniu nie było dane wieść normalnego żywota, a jego licznym przedstawicielom nie było nawet dane wieść żywota w ogóle; okropne doświadczenia mieszkańców Europy Środkowo-Wschodniej, schwytanych między dwa następujące po sobie totalitaryzmy, znajdują przedłużenie w dotykającej szczególnie elitę intelektualną emigracyjnej (i duchowej, nie mieszkaniowej) bezdomności.

Po drugie, w bardziej już uniwersalnym wymiarze, opowiada Škvorecký o innej tragedii. Okazuje się bowiem, że ludzkie doświadczenie jest subiektywne, ale już nie intersubiektywne; przeżyć doznanych pod hitlerowskim i stalinowskim butem w żaden sposób nie da się skutecznie przekazać osobnikom zagubionym w lewicująco-lewitujących oparach. Szczególnie wyraźnie ukazuje to  autor w rozdziale poświęconym Conradowi, upatrując w „Jądrze ciemności” zapowiedzi nadejścia dwudziestowiecznych zbrodniarzy.

Wreszcie odgrywa Škvorecký dramat tak stary i uniwersalny, jak to tylko możliwe. Są bowiem „Przypadki” również kroniką przemijania i nieodwołalnych rozstań; formułka „nigdy więcej już jej (rzadziej „go”) nie zobaczyłem” powraca regularnie i wybrzmiewa niczym refren tej powieści, dyscyplinując tych przedstawicieli homo rzekomo sapiens, którzy ulegli choć chwilowej ułudzie nieśmiertelności.

To naprawdę rewelacyjna tragikomedia prozą. Tłumaczowi lepiej idzie wprawdzie przekładanie z czeskiego niż z angielskiego i niemieckiego, a czający się za maską Smiřickiego autor przybiera niekiedy nadmiernie autorytatywny ton, tak jakby mylić się było wprawdzie rzeczą ludzką, lecz nie škvorecką. Myślę jednak, że „Przypadki inżyniera ludzkich dusz” to jedno z możliwych ziszczeń ideału powieści totalnej, do tego – co rzadkie – takie, które świetnie się czyta.

utracjusz

Oryginał zdjęcia: Feline Proof Reading.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *