Type and press Enter.

Zuchwałe ostrze prawdy / Pocieszne Wykwintnisie / Molier

O długiej drodze, jaką przebył Molier od swojej młodości, aż do bram Paryża, napisaliśmy i naczytaliśmy się już dosyć, już wystarczy. W końcu jednak nastąpił ten moment i ten obcy i zagadkowy przybysz z prowincji w końcu wkroczył w podwoje wielkiego świata.

Jak to było? Był rok 1658. W trakcie wędrówek po całej Francji, wraz ze swoją trupą, trafił Molier do Rounen, w pobliże stolicy. I tak jak w przeszłości artystom udawało się znaleźć mniej lub bardziej znacznych protektorów, tak udało się i wtedy – grupa trafia pod skrzydła królewskiego brata. Stąd droga na szczyt była już prosta (ale czy łatwa?) – już w listopadzie tego samego roku, miał miejsce występ przed samym królem i jego dworem. Wystawiono jakąś tragedię, która, podobno, nie udała się najlepiej. Po niej jednak następuje moment przełomowy. Molier prosi władcę o możliwość przedstawienia jednej z własnych fars. Odegranie Doktora Zakochanego (sztuki dzisiaj niestety nieznanej) stanie się jednym z ważniejszych momentów w jego życiu.

Król spada z tronu (ze śmiechu i nie dosłownie, rzecz jasna – tak sobie to tylko wyobrażam), a młody komediopisarz łapie samego Boga za nogi. Staje się królewskim ulubieńcem, szturmem zdobywa najważniejsze sceny świata, zaprowadza na nich nowe porządki. Paryż jest oniemiały, Wartogłów i Zwady miłosne podbijają stolicę. Z okolicznych miejscowości ciągną „pielgrzymki”, bo nie znać Moliera, tego zuchwałego dzikusa, to jest nietakt i gafa! A jeśli w XVII wieku zdobyłeś Paryż, to tak naprawdę zdobyłeś cały świat.

Ale ta wielka radość dla Króla i Moliera i tłumów widzów, na salonach przyjęta zostaje jako trzęsienie ziemi. Królewski pupil zjawia się znikąd, lekce sobie waży panujące w stolicy porządki i ustanawia własne. Trudno sobie wyobrazić jakie zamieszanie zapanowało wśród paryskich elit!

W swoim wstępie do Pociesznych Wykwintniś, Boy w świetny (jak to Boy) sposób kreśli krajobrazy i mapy życia francuskich salonów połowy XVII wieku. Egzaltowane kluby kulturalne, zamknięte spotkania, otaczanie się wpływowymi postaciami i stopniowe, stopniowe odcinanie się od świata. Opisany zostaje salon margrabiny de Rembouillet i podobne, naśladujące go. Były to grupy na tyle elitarne i ociekające swego rodzaju snobizmem, że w ich członków, poznawałeś po zniekształconej, sztucznie uszlachetnianej mowie. Jak w ich oczach wyglądać musiał prowincjonalny komediant, tanią farsą zdobywający sobie królewskie uznanie!

Molier nie zamierzał się nikomu kłaniać, wchodzić w zawiłe gry i zakładać maskę, by zdobyć uznanie w wysokich sferach. On wypowiedział im otwartą wojnę. Od tego momentu, walka z zakłamaniem, nieszczerością i obłudą stanie się jego nadrzędną misją. A jako, że próżno szukać szpady ostrzejszej niż śmiech, właśnie śmiechem wyprowadzał zabójcze (bo do dziś aktualne!) ataki.

Na pierwszy ogień idą owe wielkie salony, wysokie sfery, jaśnie panie i jaśnie panowie. Sztukmistrz z prowincji nie bierze jeńców – do wyśmiania owych najwyższych, niemalże niebieskich kręgów paryskich elit (a raczej całej zgrai naśladowczyń, za wszelką cenę podążających za modą, co podkreślone zostaje we wstępie autora), zbroi się Molier w sposób prawdziwie przewrotny! Otóż Pocieszne Wykwintnisie, mające godzić w sztucznie napompowane sfery miłośniczek najwyższej kultury, przybierają formę zwykłej farsy, zaczerpniętej wprost z pogranicza francuskiej i włoskiej prowincji, z samego serca ludowości! Pisane prozą, zamknięte w jednym akcie, już przez samą swą formę są policzkiem wymierzonym najwyższym w Paryżu! Molier nie zapisał jeszcze żadnego słowa, a sama forma, którą sobie pomyślał, była już mistrzostwem zuchwalstwa! Co za hultaj!

Ale sceny rozwijają się, słowa już płyną, postaci przemierzają wzdłuż i wszerz scenę, a Molierowe zuchwalstwo rośnie z każdym wypowiedzianym zdaniem! Oto dwie przybyłe ze wsi panienki, za wszelką cenę chcą się dostać na salony. Głupim gąskom woda sodowa uderza do głowy i już po kilku dniach widzą w sobie jaśnie panie, klejnoty w koronie paryskich elit. Autor wyśmiewa tu nie tylko same elity, ale i powszechną modę na upodabnianie się do nich. Robi to nie tylko samymi postaciami, ale także językiem, jaki wkłada w ich usta – ten ma być otwartą parodią udziwnionego bełkotu powstającego w owych klubach wysokiej kultury. Widz siedział, słuchał i wiedział, że to jest mowa o niczym.

W ludowej farsie dość powszechnym zabiegiem było dobieranie imion bohaterów tak, by były jednocześnie imionami grających je aktorów. Boy tłumaczy, że Magdusia i Kasia, dwie próżne gąski z farsy Moliera, dziedziczące imiona po Magdalenie Bejart i Katarzynie de Brie, wskutek dziwnego zbiegu okoliczności (tak?) były również imionami dwu znacznych figur w salonie pałacu Rambouillet.

Ale wróćmy do samej treści, bo ta okazuje się być klejnotem całej tej farsy. Dwie panienki, aspirujące do rangi jaśnie pań, wyśmiewają i obrażają dwu zalotników, którzy postanawiają się zemścić. Wyślą do nich swoje sługi – w tym zaprawionego w wysokim mniemaniu o sobie i w gadulstwie Maskaryla. Ten odegra przed panienkami rolę jaśniepana, bywalca salonów, wielkiego artysty, na co dziewczęta zareagują z największym zachwytem, chichocząc i z wielkimi oczami przyjmując każdą, nawet największą głupotę, jaką przebrany za pana sługa wypowie. Wszystkie te dyrdymały, język, jakim zostaną wypowiedziane, napuszone pozy, snobizm i pozorna elitarność, wszystko to obnaża płytkość całej tej mody, naiwność podążających za nią tłumów…

W końcu przychodzi finał. Maski spadają a Molier wyciąga swoją najostrzejszą, obok gromkiego śmiechu, broń: prawdę. Kulminacją nie jest tu wcale głupota i naiwność – ta przychodzi dopiero z ich obnażeniem, z pokazaniem ich prawdziwego oblicza im samym! Wszyscy, wszyscy są bezbronni wobec nagiej i ostrej prawdy. Wybuchy śmiechu, rumieńce wstydu, zawiść i złość. Wszystko jest widoczne jak na dłoni. Tak na scenie, jak i na widowni. Prawda Moliera przekracza linię scenicznych desek, wchodzi w świat rzeczywisty. Obnaża, demaskuje, uderza… naprawia?

Cios został zadany, wojna wypowiedziana. Kolejne lata przyniosą następne, coraz cięższe potyczki, z których nie uda się ujść bez ran. Wykwintnisie i ich salony nie zapomną Molierowi ani słowa, a on, jak na jednego z największych hultajów literatury przystało, ciosy będzie wyprowadzał coraz celniejsze, coraz boleśniejsze! Wszystko przed nami!

Wasz Paweł M

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *