Type and press Enter.

Bardzo krótko / Mistrz bladych świętych

„Mistrz bladych świętych” to poprawna opowieść o tym, że matematyka i sztuka są wieczne, a miłość i człowiek nie bardzo. Santagata, profesor literatury włoskiej na uniwersytecie w Pizie i znawca Petrarki, przyjmuje wyjątkową perspektywę jak na powieść inicjacyjną, a zbieżność niektórych elementów każe się doszukiwać pokrewieństwa jego dzieła z „Solfatarą” Macieja Hena. W obu znaczną rolę odgrywa sztuka, a także sama Italia i jej niepowtarzalny, ściśle związany z architekturą klimat. Oczywiście, Hen lokuje akcję w wieku siedemnastym, Santagata ponad trzysta lat wcześniej, ale mimo wiarygodności i dbałości o szczegół obu autorów, współczesny czytelnik nie dostrzeże między tymi epokami przepaści.

Choć mogłoby się wydawać, że historia bękarta i świniopasa, który został mistrzem pędzla, jest dla autora tylko pretekstem do snucia rozważań o tym, iż każdy jest kowalem swojego losu, a epoki i związane z nimi paradygmaty zmieniają się w wielkich bólach i przy ogromnym oporze twardogłowego czynnika ludzkiego, trzeba pamiętać, że sama fabuła oraz jej płynność stanowią bardzo istotne elementy podobnej historycznej fikcji. Za przykład mogą tu służyć choćby wspomniana „Solfatara” czy, by spojrzeć ku literackiemu Olimpowi, „Baudolino” Umberto Eco. Santagata nie umywa się jednak ani do swojego rodaka, ani do naszego – wielowątkowym opowieściom swych rywali przeciwstawia dzieło powierzchowne i nieszczególnie angażujące. Jest tu polityka, jest miłość (choć w wydaniu lekko skrzywionym), ale perypetie Cinina pozostawiły mnie obojętnym.

Być może to wina zastosowanych środków wyrazu, co kazałoby przyjrzeć się bliżej pracy tłumaczki. Tym, co uderza przede wszystkim, jest bowiem brak jakiejkolwiek stylizacji. Rodzi on nieuchronne porównania z wysmakowanym językiem „Solfatary” i budzi spory zawód. Schyłek czternastego wieku opisany językiem współczesnym może i wpisuje się w nową literacką modę, ale traci zdecydowaną większość ze swej magii.

Nie można wykluczyć, że Santagata traktuje pisanie literatury pięknej jako odpoczynek od pracy naukowej i celowo rezygnuje z większych ambicji. „Mistrz bladych świętych” nie jest zresztą powieścią złą i z pewnością bije na głowę większość współczesnych produktów zwanych eufemistycznie „fenomenami literackimi”. Mnie sprawił jednak zawód, przez co miłośnikom dawnych dziejów rekomenduję raczej bądź oryginalne teksty z epoki, bądź dzieła autorów bieglejszych w sztuce mimikry, a przede wszystkim tkania opowieści.

utracjusz

Książka: Marco Santagata – „Mistrz bladych świętych”, przełożyła Alina Pawłowska-Zampino, Wydawnictwo W.A.B. 2008.

Grafika: fragment fresku „Grosz czynszowy” Masaccia znajdującego się w Kaplicy Brancaccich przy kościele Santa Maria del Carmine we Florencji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *