Type and press Enter.

Dziegieć i miód / Szymborska / Wołanie do Yeti

Czym jest poezja, która nie ocala
Narodów ani ludzi?

Zapytał Czesław Miłosz w swojej Przedmowie. Niechże to pytanie odbija się echem w tym tekście. Wszak jesteśmy w wysokich górach.

Nie umiem myśleć o Wołaniu do Yeti bez porównań. Chciałem i próbowałem od tego odejść, ale się nie da. A więc Herbert i Szymborska w latach pięćdziesiątych. Jedno żyje w biedzie, dorabia na boku i publikować nie może, drugie ma się dobrze, pisze, dostaje nagrody, wznawia tomik, wydaje drugi, trzyma się socrealizmu. Można by teraz przejść do ocen tych dwu postaw i zrobić kolejny tekst z Herbertem w środku, ale dajmy temu spokój. Niech krótkie porównanie nie będzie niczym więcej, jak punktem wyjścia. Przychodzi Odwilż. Herbert oddaje dwa strzały – 1956 i 1957, dwa spore tomiki z poezjami chomikowanymi w ciężkich latach. W 1957 Szymborska wydaje Wołanie do Yeti, które właśnie trzymam w rękach.

Właśnie z kontrastu między pierwszymi tomikami H., a trzecią książką Sz. rodzi się pierwsza myśl dotycząca starego tomiku noblistki. Jaką prawdę ma do powiedzenia Herbert, po spiętrzeniu złych i niekorzystnych lat, po niepokojach i trudach, jaką barwę mają jego litery? Są jasne, czyste i harmonijne. A co dostrzegam u Szymborskiej, dla której lata pięćdziesiąte były czasem bądź co bądź dobrym? Jak ona wchodzi w swój tomik? Tu leje się czerń! „W żadną dobroć, w żadną miłość / nie uwierzę, (…) / Ani ufać, / nic niewarte jest ufanie. / Ani kochać…”, to fragment pierwszego wiersza, Nocy. Dalej jest Spotkanie gdzie poetka z niejaką przyjemnością i chlubą mówi o swym potępieniu. Wiersz trzeci: Hania, niemniej niż poprzednie czarny, krytyka zabobonnej wiary.

Taką wizytówkę wręcza mi trzydziestoczteroletnia Wisława. Ciemność i szarość przyjmowane jak medale i z podniesioną głową, jakieś dziwne, dumne samopotępienie, przeinaczona (chwycona w najpłytszej warstwie) historia Izaaka… Ochocze wskakiwanie na stos ofiarny, dla udowodnienia czegoś, ale właśnie: czego? Gdy spojrzeć w górę, ręki z nożem nie widać, cały spektakl zamienia się w szopkę. I na te trzy wiersze dostałem jeszcze czwarty, którego fanem nie jestem: Nic dwa razy. W tamtym momencie, po lekturze pierwszych stron, tomik był na prostej drodze do kosza na śmieci. Był to jednak szczęśliwie moment odbicia się od dna, dalej jest już lepiej.

Pojawia się seria wierszy miłosnych (wciąż jednak pełnych jakiegoś niepokoju, osaczenia i niewiary w tę miłość, o której mówią), której apogeum widzę w Upamiętnieniu – fantastyczne (nie spodziewałem się tutaj tego słowa) fragmenty wołania jaskółki! Dalej wiersze skupiają się wokół motywu wczoraj i dzisiaj, które jutro też zamieni się we wczoraj (zatem w ślady Nic dwa razy, częściowo przynajmniej idą), warto odnotować tutaj Martwą naturę z balonikiem, warto także Z nieodbytej wyprawy w Himalaje (to tutaj odbywa się tytułowe Wołanie do Yeti), warto ożywioną przez Turnaua Atlantydę. Dwa ostatnie to świetne gdybanie o wartości rzeczy i nas samych w czasie, w świecie. Małość naszych spraw – no bo co w Himalajach znaczy, że dwa i dwa to cztery, albo co znaczy, że ktoś kogoś kiedyś na Atlantydzie. Kochał albo nienawidził. Nic.

Jaka prawda wypływa z tomiku Szymborskiej? Smuci mnie ta ponurość, od której koniec końców uciec się nie da, bo autorka sama, jakby na siłę w nią wchodzi. Smuci to, że momenty błyskotliwe, gdy już się zdarzają, często wiodą do gorzkich wniosków. Jest tu ciemność i jest tu strach, miłość trwa przez chwilę, w kontekście czasu wszystko traci znaczenie.

Szczęśliwie nasze słowo jest większe od nas samych, każde dzieło przerasta twórcę. Raz bowiem zapisane trwa już na zawsze. I nie jest to bynajmniej trwanie statyczne! Nie, jeśli kiedykolwiek skreśliliśmy jakiekolwiek Słowo, przepadliśmy, nie możemy już czuć się bezpieczni. Słowa mówione na ucho, wykrzykiwane będą na dachach. Słowo nasiąka czasem i potrafi się zmienić, obrócić, zyskać nowe znaczenie, nagle świadczyć za nami, lub przeciwko nam. Są w tym tomiku momenty większe niż on sam. W drodze z fałszu ku prawdzie / przestajesz być młody. Jaskółka. Albo: bo odlecimy wcześniej / goniąc samych siebie. I wszystkie te jasne przebłyski i ciemne niepokoje pisała do nas Wisława ze swego nieznanego serca. Czy sama je znała?

Powrót do pytania: czy ta poezja ocala? Jeśli tak, to robi to jakby podświadomie, między słowami, w jakimś proroczym, podskórnym przeczuciu. W przerwach od fatalistycznego i buńczucznego tupania nóżką. Pewnie da się tu poczuć jakiś dobry powiew, wciąż jednak ukryty między czarnymi skałami dziwnej winy, która tu pobrzmiewa, malując surowy i górski krajobraz. Czy Wołanie do Yeti to wołanie w przepaść?

Niesławny Paweł M

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *