Type and press Enter.

Załóż nowe ciało! Ekranizacje #1

Modyfikowany  węgiel to dopiero pierwszy tom trylogii – zatytułowanej Takeshi Kovacs – od imienia głównego bohatera. Książki napisane w latach 2002 -2005 wychodziły po polsku już raz, zaraz po brytyjskiej premierze, w wydawnictwie ISA, ale nie było łatwo zdobyć te stare tomy. Dlatego decyzja Maga o wykupieniu praw i wznowieniu cyklu ucieszyła, podejrzewam, wielu fanów sf.  Drugi tom Upadłe anioły ukazał się tydzień temu. Nie bez znaczenia dla popularności powieści Richarda Morgana jest oczywiście fakt, że Netflix na podstawie pierwszego tomu (i motywów zaczerpniętych z trzeciego) nakręcił 10-odcinkowy serial (na kanale od lutego 2018). Prawdopodobnie powstaną kolejne sezony. 

Książka

To oczywiście cyberpunk. Stechnologizowany świat XXVI wieku, w którym za sprawą umieszczanego  między kręgami szyjnymi małego dysku (stos), zawierającego ludzką świadomość, ciało staje się wymienialną powłoką. Reperkusje tego faktu są niezliczone, od podróży międzygwiezdnych, do nieśmiertelności. W pierwszym tomie poznamy odmienioną Ziemię. (W serialu zmieniono daty, wszystko dzieje się 200 lat wcześniej; jeden z tych zabiegów, które z pewnością miały jakąś przyczynę, ale jaką, trudno samemu wymyślić; jakby uznano że przeciętny widz poczuje się bardziej komfortowo gdy przyszłość będzie bliższa). Morgan nie ma ambicji wyciągać z faktu istnienia stosu wszelkich możliwych moralno-filozoficznych implikacji. I wcale nie oznacza to, że pokaże nam nieprzemyślane uniwersum. Poznamy te problemy, które dotyczą naszych bohaterów, a że z pewnością nie są oni przeciętni, dylematy też będą nieliche. Będą one jednak zawsze tylko tłem.

Można oczywiście pisać, za wikipedią, że jest to utwór dystopijny, choć ja bym zastrzegła, że mniej więcej w takim zakresie w jakim dystopijna może być, pod odpowiednim kątem ukazana, nasza współczesność. Niemniej zaspokoi oczekiwania tych czytelników, którzy lubią czarne proroctwa. Ja tam wolę karmić się nadziejami i pięknem futurystycznych wizji, i Modyfikowany węgiel daje mi ku temu niejedną okazję. 

Zatem przede wszystkim, od pierwszych stron, jest Modyfikowany węgiel dynamiczną powieścią akcji. Emisariusz Takeshi Kovacs, mężczyzna o japońsko-słowiańskim rodowodzie, jak wszyscy koloniści z planety Harlana, to agent do zadań specjalnych, wyjątkowy nawet w swoim świecie. Superbohater, który sprawnie posługuje się umysłem, ciałem i bronią. Wewnętrznie skomplikowany, ale z jasnym azymutem moralnym. Ma w sobie i coś z Jamesa Bonda, i z Philipa Marlowa. Rozwiąże na Ziemi zagadkę morderstwa, którego ofiara, nie tyko wciąż żyje, ale wręcz jest nieśmiertelna.

Jest to książka zbudowana na akcji i dialogu, czyta się więc Modyfikowany węgiel łatwo i szybko, raczej w dwa wieczory niż siedem. Dialogi tworzy Morgan błyskotliwe (co ciekawe choć przeniesiono na ekran całe frazy, nie udało się wykorzystać tego potencjału powieści), a sceny akcji są bardzo dobrze zbudowane. Dla mnie istotną cechą pisarstwa Morgana jest także fakt, że buduje silne charaktery kobiece, nie tylko towarzyszki męskich bohaterów (bo to znoszę tylko na ekranie). Na deser dostajemy erotykę, napisaną odważnie i sugestywnie.

Znakomicie się bawiłam czytając Morgana i zdecydowanie wielbicielom sf go polecam. Przyznaję też, że żadnych głębszych przemyśleń z lektury Modyfikowanego węgla nie wyniosłam. Co gorsze odpowiada mi ten stan rzeczy i mam nadzieję, że kolejne tomy też mnie do refleksji nie zmuszą.

Serial

Trochę inaczej było z serialem. Zapewne dlatego ulegam nieco plotkarskiej chęci podzielenia się luźnymi przemyśleniami. Spojlerów unikam.

Zacznę od tego, że obejrzałam zdecydowanie bez przykrości, choć chwilami z irytacją.

W stosunku do powieści pojawia się sporo zmian. Niektóre są bardzo dobre. Antropomorfizacja hotelowej SI pod postacią Edgara Alana Poe okazała się udanym zabiegiem (w książce to Hendrix – Jimi oczywiście- ale postać z białą gitarą pojawia się tylko raz i to na chwilę). Może dlatego, że Poe to jedna z najlepiej obsadzonych ról w serialu. Chris Conner jest i świetnie ucharakteryzowany, i naprawdę uroczy. Warto jednak pamiętać, że uczynienie ze sztucznych inteligencji ludzkich kopii, to olbrzymie i bajkowe uproszczenie. Podobało mi się wzbogacenie o dodatkowy rozbudowany wątek postaci Reileen Kawahary. Co interesujące – grająca ją Dichen Lachman idealnie odzwierciedla książkowy opis bohaterki.  Przynajmniej w moim wyobrażeniu trudno o lepszą „elfią twarz”.

Wiele rzeczy kogoś, kto polubił książkę może jednak drażnić. O ile powieści dystopią bym nie nazwała to serial niestety tak. Schematyczną i niedopuszczającą niedopowiedzeń. Pisałam już o niczym  nieuzasadnionym przesunięciu czasowym. Uproszczono charaktery postaci – gdy dobro i zło dzieli mur, nie da się bohaterów postawić pośrodku. Właściwie serialowy scenariusz każdy szczegół świata wyjaskrawia i podaje w formie zwalniającej widza z obowiązku samodzielnego myślenia, i to od pierwszej sceny – niepotrzebnie histerycznej reakcji Kovacsa na wybudzenie. Polityczne tło wydarzeń narysowane zostało z subtelnością kina klasy B. W rezultacie uniwersum Morgana odarto z całej tajemnicy. Dosłowność jest wrogiem każdej sztuki, ale przecież twórcom serialu nie o sztukę chodziło. Dodatkowo mroczna brutalność niektórych scen książki w serialu zostaje przesunięta w akceptowalne, choćby nie wiem jak okrutne i obrzydliwe regiony (tygrys na talerzu sprawdziłby się w filmie artystycznym – u Bunuela czy Passoliniego – tu był niesmaczny do granic mojej wytrzymałości). Jest to dziwny zabieg. To nie tylko wartościowanie niewartościowalnego – serial pokazuje to, co się sprzeda widzowi, może też to, co mniej ograniczy odpływ bardzo młodych widzów, czyli wybiera atrakcyjniejsze formy okrucieństwa. Nie podważam właściwie celowości akurat tych zabiegów, drażniła mnie ich świadomość.

Produkcja sprawia wrażenie taniej. Nie wiem jak się to wrażenie ma do konkretnych liczb. Ale scenografia jest uboga, niektóre komputerowe krajobrazy piękne, jak na przykład  „Głowa w Chmurach”, ale już wnętrzom, ulicom, wszystkim zdjęciom „studyjnym” brakuje rozmachu. Nie wnoszą też nic nowego do estetyki cyberpunka. Nie rażą nieudolnością, ale trudno przegapić ich wtórność (wzorcem jest niewątpliwie pierwszy Balde Runner). Najlepszym elementem scenografii są kostiumy.

Oddzielny akapit poświęcę postaci Miriam Bancroft i myślę że wszyscy, którzy obejrzeli ten serial po przeczytaniu książki, zrozumieją moją potrzebę. Pomijając nawet wyobrażenie uwodzicielskości narzucane nam przez  twórcę konceptu, że zawsze musi być widać piersi – a przecież jest to koncept, który budzi pewne wątpliwości – jest to postać, która choć robi mniej więcej to samo, co Miriam książkowa, całkowicie odbiega od tamtego wizerunku. I właściwie nie jest to wina charyzmatycznej aktorki (Kristin Lehman). Odnosi się raczej wrażenie, że producent serialu całkiem zerwał z pomysłem, że Miriam ma być ideałem (choć tekst, że jej powłoka jest dziełem sztuki i tak się pojawia). Postacią, która epatuje seksualnością,  niedopuszczającą obojętności. Nie wiem tylko dlaczego doszło do tej rozbieżności. Bo fabuła wyraźnie na tym traci. Cóż. Bogaci mają być jednoznacznie źli i grzeszni, a widz nie powinien nawet na chwilę zapomnieć, że Miriam Bancroft ma grubo ponad 100 lat (to także zmiana w stosunku do powieści, w której Matuzalemowie są jeszcze starsi). Kompletnie przenicowano także wątek neokatolicyzmu (spowiadająca się Ortega!). Kontrowersja dusza – ciało jest dla twórców serialu wyjątkowo średniowieczną i oczywistą opozycją. W powieści Morgan dużo subtelniej i całkowicie inaczej wtrąca się w ten dylemat.

Ogólnie serial został niestety zagrany przeciętnie. Z dużych fantastycznych projektów ostatnich lat najbardziej tematycznie przypomina  Westworld – i niestety nie ma na tu nawet ułamka kunsztu aktorskiego z tamtej produkcji. Jedynym aktorem Modyfikowanego węgla, który potrafi grać niuanse jest James Purefoy – i tylko sceny z jego udziałem potrafią wyzwolić w widzu podziw – na przykład w bardzo dobrej, nowej w stosunku do powieści, scenie z zarażonymi. Na szczęście Takeshi Kovacs został obsadzony nieźle. Joel Kinnaman wygląda świetnie (naprawdę dziewczyny, miło popatrzeć!) i wydaje się stworzony do roli ponurego, szlachetnego detektywa z przeszłością. Zresztą aktorsko Kinnaman także sobie radzi, wychodzi obronną ręką nawet z durnych scen. Gorzej z  Ortegą, okrojoną w stosunku do książki z charakteru i na ekranie fatalnie, niekonsekwentnie egzaltowaną (Martha Higareda).

Niemniej jak już pisałam oglądałam ten serial bez przykrości i kolejne sezony także obejrzę. Po pierwsze to w końcu cyberpunk. Po drugie po najsłabszych trzech pierwszych odcinkach, serial poprawia się. Po trzecie każdy lubi jakiś rodzaj kiczu 🙂

I tym spostrzeżeniem, wcale niekoniecznie prawdziwym, kończę.

Agnieszka Ardanowska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

One comment

  1. Książki nie znam, więc tylko kilka uwag o serialu: Chwilami bolało. Wprawdzie tylko ćmiło, bo człowiek ma w końcu inne zmartwienia niż ubolewać nad średnio udanym serialem sci-fi. Tym niemniej zawsze mi szkoda, gdy zmarnowana zostanie dobra szansa – a tutaj to niestety się stało.