Jakiś czas temu, po lekturze Grzędowicza doszedłem do wniosku, że fantastyka jako taka, stanowi przedłużenie legend, mitów i bajek, na których wyrastamy. Że jest wyrazem tęsknot za życiem w uproszczonym, archetypicznym wymiarze, za światem w którym zło jest złe, dobro dobre, cnoty są cnotami. Zatem odwaga, awanturniczość i pogoń za wspaniałą przygodą jest tym, co napędza bohaterów do działań, czytelników zaś do śledzenia tych działań.
Piszę o tym we wstępie do tekstu o Achai Ziemiańskiego, bo właśnie ten element najmocniej mnie w książce uwiera. Autor buduje szary i brutalny świat, w którym bohaterowie zamiast płynąć pod prąd, wtapiają się weń, grają na jego zasadach. Jeśli zaś się opierają, rzeczywistość szybko pozbawia ich ludzkich odruchów, tak że już po kilku chwilach dobrowolnie i ochoczo wskakują w tę rzekę i płyną z nurtem. Te psy Ziemiańskiego, jak psy Pawłowa, już po kilku rozdziałach reagują tak, jak chciał autor: są okrutne, bezwzględne, odczłowieczone.
Zaan, najmądrzejszy człowiek w swym kraju, dla pogoni za sławą, decyduje się na żywot rzezimieszka i oszusta; Achaja, otępiona przez lata niewoli, jest zaszczutym zwierzęciem, pełnym agresji. Droga Zaana do sławy i Achai do wolności usłane są trupami i bohaterowie nie robią sobie z tego wiele. Ziemiański chciał chyba napisać książkę o tym, jak rzeczywistość nas łamie i upadla. W tym celu na drodze swoich bohaterów nagromadził wszystkie możliwe przeciwności, upokorzenia i zniewagi, tak, że nawet jeśli chcieliby iść naprzód z podniesionymi głowami, nie mogą. Świat zegnie ich i złamie. I to łamanie to jest lwia część książki.
Poza tym, to są absolutnie byle jakie postaci. Ja nie wierzę tutaj w żadnego bohatera. Zaan, który całe życie strawił na czytaniu mądrych ksiąg, nagle postanawia zacząć oszukiwać i okradać miejscowych wieśniaków – taką sobie drogę do sławy wybiera. Meredith, wielki mag i doradca książąt, w połowie dialogów zapomina języka w gębie, powtarza się, nie nadąża za rozmówcami. Wojskowi dowódcy słuchają z podziwem, jak Achaja opowiada o konieczności zapewnienia armii wyżywienia, jakby największe mądrości wygłaszała.
Ale wszystko to i tak nic w porównaniu z samą Achają. Jeśli ktoś sięgając po książkę liczy na spotkanie wspaniałej heroiny, która staje się bohaterką w świecie antybohaterów… srodze się zawiedzie. Choć pierwsze rozdziały jasno stwierdzają, że Achaja to chodzący zbiór cnót i dobra, kolejne malują już obraz zgoła inny: w armii księżniczka gardzi wszystkimi przedstawicielami niższych klas, uważa ich za niegodnych zadawania się z nimi. Gdy już myślimy, że pod wpływem ciężkiego treningu pokornieje, ta w okrutny sposób drwi sobie z nowych rekrutów… zaiste zbiór cnót!
A potem jest niewola, tortury i ciężkie życie w obozie, gdzie kilkunastoletnia bohaterka wykupuje sobie przetrwanie i naukę u dwu łaskawców w zamian za usługi seksualne. W międzyczasie, w trakcie tortur i trudów nowego życia, w bohaterce kilkakrotnie „coś pęka”, nie prowadzi to jednak do żadnych zmian. Te nastąpią znienacka, w momencie, w którym autor uzna, że już wystarczy. Niewolnicze życie pozbawi Achaję resztek ludzkich odruchów, a przed końcem książki bohaterka stanie się jeszcze złodziejką, oszustką i pełnoprawną prostytutką. Co za wspaniały przykład silnej, żeńskiej bohaterki w literaturze fantastycznej!
Z lektury Achai nie wynika absolutnie nic. Nie ma tu drugiego dna, do którego czytelnik mógłby się dokopywać, nie ma zakamuflowanych rozmyślań o świecie i życiu, może poza tym, że są one okrutne, ale to nie jest specjalnie odkrywcze ani błyskotliwe stwierdzenie. To jest festiwal upodlenia i upadlania, wielkie święto antybohaterów. Przez całą książkę czekamy aż skończą się upokorzenia, aż Achaja wstanie i zemści się i pokaże wszystkim co i jak. Ale to trwa i nie chce się skończyć. A gdy się już kończy, dostajemy wystraszone zwierzę, gotowe zabić każdego, kto stanie mu na drodze. Z kolei Zaan dobrowolnie posuwa się do kolejnych okrucieństw, po trupach idzie do celu, każe torturować, każe zabijać, a jeśli będzie trzeba, nie zawaha się przed wywołaniem wojny. Byle sięgnąć swojego celu. Czy ja mam się z tym bohaterem identyfikować? Czy do takiego archetypu bohatera wzdychamy i tęsknimy?
Czy Achaja jest pozycją dla młodych dziewcząt? W końcu mało w literaturze fantastycznej bohaterek, z którymi mogłyby się utożsamiać młode czytelniczki. Myślę, że zapotrzebowanie na podobną sylwetkę byłoby spore i Achaja zdaje się doskonale spełniać taką rolę. Z okładki spoziera na nas groźna, silna i piękna kobieta, opis zaś zachęca: „…uczy się sztuki przetrwania. Przestaje już być grzeczną księżniczką. Rozumie, że aby coś od życia otrzymać, trzeba również coś poświęcić”. A tutaj gwałt, bezsilność i wielki, masochistyczny maraton przez trzy czwarte objętości książki…
To bynajmniej nie jest mistrzowska fantastyka (choć ukazuje się właśnie w serii „Mistrzowie Polskiej Fantastyki”). Czyta się to lekko i przyjemnie, nie przeczę, przygodowy charakter opowieści i ilość wydarzeń, zapewniają rozrywkę niemal przez cały czas trwania lektury. I wszystko byłoby piękne i wspaniałe, ale tutaj na scenę wchodzą wszystkie te fatalne postaci, którym nie uwierzyłem, które momentami kupy się nie trzymają. Ba! Nawet z nimi książka nadal byłaby jeszcze dostateczna (z dużym minusem co prawda, ale zawsze), w końcu kto komu zabroni opowiadać ciekawych, choć prostych historii?
Achaja jest jednak pozycją mierną, a to dlatego, że to anty-fantastyka. Jej bohaterowie to anty-bohaterowie. Stają się nimi albo z własnej woli, albo przez zaszczucie i upokorzenie. Tutaj książę jest mordercą i oszustem, księżniczka zaś prostytutką podrzynającą gardła swoim klientom. Smoka z kolei nie ma wcale, bo uznał, że ręce opadają i odleciał do ciepłych krajów. Ja takich bajek nie chcę, z kolejnych tomów rezygnuję, nie mam na to czasu, dejcie spokój.