Zamiast sięgnąć po wydanie Biblioteki Narodowej, poszedłem na żywioł. A ten żywioł mnie porwał, przemielił i pozostawił w stanie długotrwałego oszołomienia. Powieść Berenta okazała się bowiem złożonym, wielopoziomowym arcydziełem, do którego odbioru przeciętny człowiek współczesny, ze swoimi prymitywnymi narzędziami i zaściankowym wykształceniem, po prostu nie jest przygotowany.
A mimo to lektura była fascynująca. Berent wykreował autorską wersję schyłkowego średniowiecza, w którym ścierają się różne wizje świata, w którym z tak sprzecznych prądów jak chrześcijaństwo, dziedzictwo antyku, mistycyzm czy etos rycerski wykuwa się nowa europejska kultura, z człowiekiem nieodmiennie rozdartym pomiędzy niedającymi się pogodzić tęsknotami.
I ta wariacja na temat średniowiecza jest wielkim atutem powieści, daleka od spłyconego, jednowymiarowego wizerunku, jaki zazwyczaj rysuje się w literaturze. Berent okazał się apologetą żarliwym i diablo sprawnym, choć nie wszystkim przypadnie do gustu fakt, iż zamiast na fabułę, nacisk położył na warstwę problemową „Żywych kamieni”.
Ta zaś, jak już skromnie nadmieniłem, w dużej części raczyła mi zapewne umknąć. Nie sposób jednak nie odnotować przedstawienia w powieści szeroko pojętej sztuki jako pierwiastka wznoszącego życie na wyższy poziom, ba – jako alternatywnego narzędzia zbawienia, odpowiedzi na właściwy człowiekowi niepokój i jako środka do ukojenia poczucia pustki oraz niespełnienia. Koncepcja to oczywiście nienowa, podobnie jak konstatacja, że cenę za tę boską właściwość sztuki płaci artysta, ale na kolana powala forma, w jakiej Berent myśl tę wyraził.
I tu na pierwszy plan wysuwa się przepyszna stylizacja językowa, archaizacja kreująca klimat średniowiecznego grodu tak dobitnie, że można wraz z waganty bruk jego wycierać, za mieszkiem gonić. Nieodłącznym elementem tego pięknego języka jest patos, którego zresztą na co dzień jestem zapiekłym wrogiem, ale u Berenta jest on całkowicie na miejscu w tym udrapowanym w dużych partiach na epos tekście.
Człowiek uczy się całe życie, toteż snuję już śmiały projekt kolejnego podejścia do „Żywych kamieni”. Następnym razem nie będę już taki głupi, żeby udawać, że nie jestem głupi, i solidnie się do lektury przygotuję. Czytanie wielkiej literatury bez znajomości kontekstu jest bowiem trochę jak uprawianie miłości bez udziału osób drugich.
utracjusz
W grafice (której autorem jest niesławne p) wykorzystano zdjęcie pochodzące z Narodowego Archiwum Cyfrowego.