Type and press Enter.

Wiersze podebrane #7 / Dęby i Elegia / Herbert

Sięgam w końcu po Elegię na odejście Herberta. To kolejny, przedostatni już krok, w moich chronologicznym poznawaniu poety. Pan Cogito i Epilog burzy, przeszły niejako poza kolejką, od nich, w szamotaninie, zaczynałem. A potem wszystko zwalniało i zwalniało. Hermes, pies i gwiazda i Studium przedmiotu, siłą zwalniającego rozpędu, zajęły pierwsze miesiąc, drugie zaś, dwa miesiące.

Pierwszą większą przeprawę stanowił Napis, napis nosiłem ze sobą chyba przez rok. Od czytania go po pociągach, autobusach i poczekalniach, zaczęły powoli wypadać kartki. A ja wciąż czytałem i czytałem, ciągle z tym duszącym przekonaniem, że jeszcze go nie poznałem, nie rozszyfrowałem, nie dowiedziałem się, co Napis ma w środku. A potem nagle uznałem, że to już, że już wiem, że może nie rozumiem do końca, ale patrzę i widzę i mam obraz, sięgnąłem więc po Raport z oblężonego Miasta.

Ten podróżuje ze mną od ponad półtora roku, jest w torbie, leży teraz na stole, trzydzieści centymetrów od klawiatury. I choć jest bardziej, niż poprzednie tomiki przejrzysty, wciąż czytam go na nowo i na nowo, każdy z tych wierszy przeczytałem przynajmniej dwadzieścia razy, progresywnie, od końca, na wyrywki, albo jakimiś wymyślonymi spontanicznie kluczami… I wciąż nie uważam, że książka jest przeczytana. Nie chodzi tutaj o, to, że nie rozumiem, albo, że nie postrzegam tomiku jako pełnej całości – wręcz przeciwnie, dość szybko do mnie dotarł. To raczej kwestia tego, że ten zbiór po prostu musi być czytany, musi trwać. Nie może spokojnie przejść na emeryturę, nie może odejść z teraźniejszości w przeszłość.

Nie odkładając więc Raportu, łamię swoją niepisaną zasadę i sięgam po kolejny tomik, przed zamknięciem poprzedniego. Elegia na odejście to jest rok 1990, to jest Paryż, to jest w końcu wolność. Wchodząc między nowe wiersze, zachowuję to wszystko w pamięci, pamiętam też o tym, że Książę powoli zaczyna podupadać na zdrowiu, zaczyna odczuwać starość i ograniczenia, być może stąd ten pesymizm słowa „odejście”? Być może stąd gorzki wydźwięk pierwszych wierszy i oglądanie się za siebie (patrz: Małe serce)? Nie wiem, ja nie wiem, to są tylko informacje dodatkowe, które mogą przeniknąć do wewnętrznego porządku książki, ale nie muszą do niego przenikać. (Potem będę się za to karcił, w poezję wchodzi się ze swoim życiem, nie z życiem autora)

Kolejna zasada, którą łamię, to pisanie o niedoczytanej książce. Jestem póki co w połowie, na dalszą część przyjdzie czas później. I tak chciałem wam powiedzieć tylko o trzech wierszach. Mogę o nich mówić równie dobrze całości nie przeczytawszy. To zabawne, wciąż nie umiem i nie chcę mówić niczego o Raporcie z oblężonego Miasta, przez które przebiegałem już mnóstwo razy, a Elegia zjawia się, wabi mnie trzema wierszami, w dodatku wierszami z pierwszych stron i nakazuje: pisz.

Chodzi o trzy wiersze poświęcone roślinom. Herbert pisze o dębach, dzbaneczniku i tarninie w sposób, w jaki o roślinach się nie pisze, w myślach Herberta te rośliny przyjmują kształty zaskakujące, jak jakieś dziwne drzewa poznania dobrego i złego, choć oczywiste, porażająco zaskakujące, przy bliskim poznaniu. Przygląda się im z takim natężeniem, że przez pierwsze strony miałem wrażenie, że oto dostajemy jakiś atlas metabotaniki. I w jakim rytmie odbywa się to bombardowanie! Pierwszy, trzeci i czwarty wiersz to właśnie mowy do roślin, rytm wystukiwany choć nieregularnie, to natarczywie.

Dziś znajdę czas i miejsce tylko na jeden z wierszy (dodaję ten akapit po zamknięciu Dębów, dalej nie dam dziś rady), do kolejnych uroczyście ślubuję wracać.

Elegia zaczyna się od rozczarowania. Czym rozczarowany jest Herbert? To jest człowiek, który wzdłuż i wszerz przeszedł wszystkie ważniejsze muzea europy, który siedział oniemiały godzinami przed białą kolumną, wypatrzył oczy na obrazy i freski, głęboko wierzył, że to, co stwarzamy, przerasta nas, że kultura to wytwór wspaniały. Sztukę adorował z jakąś niezdrową wręcz fascynacją. Tomik zaczyna od Dębów. I oto, co tym dębom powiada:

W lesie na wydmie trzy dorodne dęby
u których szukam rady i pomocy
bo chóry milczą odeszli prorocy
nie ma na ziemi nikogo bardziej
godnego szacunku dlatego do was
kieruję – dęby – ciemne pytania

Co znaczą owe zamilkłe chóry i nieobecni prorocy? Dlaczego Herbert, zagubiony, niepewny i złamany, wbiega między drzewa i rozpaczliwie szuka odpowiedzi na „ciemne pytania”. Czy to już odzyskana wolność, którą się przecież rozczarował? Ale czy tak szybko? Poza tym nie wiem, nie wiem kiedy wiersz powstał, przecież między dwoma tomikami jest siedem lat przerwy, siedem lat życia, siedem lat pisania! A może to on sam, wiek, zdrowie, ciężar?

Ale trzeba te gdybania zostawić. Pozostańmy przy tym, ze poeta czuje gorycz, szuka odpowiedzi tam, gdzie nie szukał, nie ma co głowić się nad tym, dlaczego nie pyta białych kolumn. Przecież każdy z nas ma własne rozczarowania i własną gorycz i z tymi swoimi doświadczeniami w wiersze wchodzi i to musi mu wystarczyć. Więc każdy sam siebie powinien zapytać: gdzie poszli prorocy? Dlaczego chóry milczą? I co zrobić w tej ciszy ze swoimi ciemnymi pytaniami. Bo przecież wszyscy takie mamy.

Ale idźmy dalej, nie to jest w wierszu najważniejsze. Bo te dęby, mające nas wesprzeć po tym, jak z jakichś, tylko nam znanych przyczyn, rozczarował nas świat… one także nie dają podpory! Herbert w rozkwitających wiosną drzewach dostrzega… okrucieństwo! I oskarża je o nie. Wstawia się za rojem pąków, za pędami, za gałązkami, kruchym potomstwem wielkich i potężnych drzew:

dlaczego nie bronicie waszych dzieci
na które pierwszy mróz położy miecz zagłady

I dalej:

Jak mam rozumieć waszą mroczną parabolę
barok różowych aniołków, śmiech białych piszczeli
trybunał o zaranku egzekucja nocą
życie na oślep zmieszane ze śmiercią

I tak trafiamy do ostatnich wersów. Pod dębami, dającymi przecież ciepło i schronienie. Ostatnią nadzieją po tym, gdy upadł już antyk i średniowiecze, skończył się czas rycerzy, smoków i białych kolumn. My zostaliśmy sami z metalem łupiącym głucho o metal. Prorocy nie mieli tutaj czego szukać, a brzęk zagłuszył śpiew chórów. Zostaliśmy więc w ciszy, pod olbrzymimi dębami, mającymi nieść ukojenie. Przyglądamy się ich liściom i oto, co pod nimi znajdujemy, wraz z Herbertem w ostatnich wersach jego wiersza:

Tyle pytań – o dęby –
tyle liści a pod każdym liściem
rozpacz

Nie wyobrażam sobie większej głębi pesymizmu. Zapędziliśmy się w rozpacz. Zdarza się, prawda? Zdarza się że ziemia nie daje już podpory, a to, cośmy gonili i pragnęli, zdradza znienacka.

Tutaj zostawiam trzy rośliny z herbertowej Elegii. Za tydzień wrócę do dzbanecznika i tarniny, które, kto wie, może przyniosą trochę światła. Bo w przyszłości przecież zawsze jest choćby trochę jasno.

Wasz Paweł M
Po pełną galerię autora zdjęć, odsyłam tutaj: https://www.pexels.com/@kaboompics

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *