Type and press Enter.

Horror vacui / Adam Sikora / Powrót Giganta

Tomasz Swoboda opublikował niedawno w „Dwutygodniku” tekst, w którym wskazuje, że aktywność w mediach społecznościowych i funkcjonowanie raczej w roli produktu niż artysty staje się powoli warunkiem sine qua non dla każdego twórcy, który pragnie dotrzeć do grupy odbiorców szerszej niż rodzina i przyjaciele. Do tego należałoby dodać wymóg stosownej aktywności towarzyskiej (czytaj: lizania tego i owego) w opiniotwórczych kręgach kulturalnych. Poza obszarem popkultury sytuuje się bowiem strefa wytwórców, którzy z kontry wobec kultury masowej uczynili zasadę twórczą (i handlową), nieważne już, czy i w jakim stopniu faktycznie wcielaną w życie. Bo przecież spryt niezbędny jest nie tylko tym sprzedawcom, którzy handlują warzywami czy instrumentami finansowymi.

Adam Sikora najwyraźniej trzyma się od tego wszystkiego z daleka. Autor zdjęć do takich dzieł jak „Essential Killing” czy „Ja, Olga Hepnarova” para się również reżyserką, tyle że zamiast wypełniać powyższe zalecenia, ogranicza się do samego kręcenia filmów. Grzech to dziś niewybaczalny i jedną z jego smutnych konsekwencji jest skrajnie ograniczona dostępność „Powrotu Giganta”, filmu z 2016 roku powstałego w ramach warsztatów na Wydziale Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.

Od czego jest jednak wrocławskie Kino Nowe Horyzonty? Ano, między innymi, od prezentowania filmów, niczym najnowsze opowiadania Olgi Tokarczuk, bizarnych. A obraz to zaiste niecodzienny. Oto do zlokalizowanego w Międzygórzu domu wypoczynkowego Gigant, monumentalnej perły pruskiej architektury górskiej i byłego sanatorium doktora Jänischa, przybywa Mężczyzna. Przybywa, by naładować akumulatory oraz dokonać okresowego rozrachunku z przeszłością – własną, ale trochę również z europejską.

Mężczyzna nie mógłby być nim w pełni bez jakiejś kobiety. I Kobieta również pojawia się w Gigancie, z bagażem trudnych doświadczeń i z resztkami nadziei na odmianę losu. Ale nadzieja to oczywiście próżna. Bo na podstawowym poziomie mówi „Powrót Giganta” o niemożności porozumienia między dwojgiem ludzi, o postępującej alienacji, której objawy, szczególnie w zachłyśniętym dobrobytem świecie zachodnim, są już bardzo wyraźne.

Tyle że Sikora głośno odwołuje się do Becketta. Trzeba zatem sięgnąć głębiej i źródeł ewidentnej depresji obojga bohaterów doszukiwać się w podkreślanym przez irlandzkiego prozaika immanentnym tragizmie ludzkiej egzystencji w realiach nowożytnych. Bo rozwój, szczególnie w obszarze epistemologii, zdegradował człowieka i strącił go z piedestału. Przemiana jest zasadą bytu i nie możemy już powrócić do słodkiej beztroski z wcześniejszych faz rozwoju. Nauka wyparła też Boga i pozostawiła człowieka z poczuciem osamotnienia, pozbawiając Ojca i zastępując go Przypadkiem. Zamiast Ducha – Materia.

Rozpada się więc wizja świata, a w ślad za nią język. Ogarnia nas chaos. Starego porządku nie może zastąpić nowy – bo tamten był niezachwiany, a dziś brak fundamentów, na których można budować. Odeszliśmy zresztą nie tylko od religii, ale również od duchowości, tymczasem człowiek ma potrzebę duchowości. I jako wyraz tęsknoty za nią można odczytywać niezdarne, szamańskie próby Mężczyzny powrotu do pierwotnych form komunikacji ze światem rozumianym jako coś więcej niż gigantyczne skupisko atomów.

Przytoczony w filmie fragment radiowych wiadomości uświadamia nam, jaka jest dodatkowa przyczyna, dla której język się rozpada – otóż z powodu naszej hipokryzji doszło w nim do tak pokaźnych semantycznych przesunięć, że nie jest on w stanie zachować swej integralności, dziur powstałych w jego strukturze nie sposób już wypełnić.

A przecież w konsekwencji tego festiwalu dezintegracji dochodzi również do rozpadu osobowości. Sygnalizowany od wieków wewnętrzny dualizm człowieka nabiera w tych niesprzyjających okolicznościach bardziej tragicznego i egzystencjalnego wymiaru. Przy czym Sikora przewrotnie odwraca role – kobieta uosabia u niego rozum, mężczyzna pierwiastek emocjonalny, ale i duchowy. Te dwie części ludzkiej natury powinny być komplementarne, ale jakoś nigdy nie potrafią się do końca zgodzić.

A zatem próba pogodzenia wiary z rozumem, starego porządku świata z nowym, jeszcze raz kończy się fiaskiem –  Kobieta odchodzi i nie wiadomo, czy fakt ten znamionuje kolejną przemianę ludzkości, czy jej ostateczny upadek.

A skoro, jak ustaliliśmy, to rozpad jest kategorią porządkującą „Powrót Giganta”, reżyser prezentuje nam jego kolejny wymiar – zbrodnie, tu wojenne, nad którymi nie sposób, nawet po tylu latach, przejść do porządku dziennego, które rozbiły kompletny obraz człowieka jako istoty stworzonej na obraz i podobieństwo Boga na poszarpane, niedające się już poskładać w całość fragmenty. To samo, choć przy użyciu innych środków wyrazu, próbuje w swej powieści „Warsztat diabła” powiedzieć Jáchym Topol, twórca równie co Adam Sikora unikający reflektorów.

W mniej uniwersalnym wymiarze towarzyszą tym uwagom refleksje na temat trudnej historii pogranicznych rejonów, gdzie krzyżują się losy trzech narodów, z których żaden nie jest wolny od winy, czy to popełnienia czynów niegodziwych, czy zaniechania czynów godziwych. To poplątane dziedzictwo znajduje również, już tylko w filmowym dialogu, paralelę w postaci skomplikowanych dziejów Śląska, podanych jednak bez właściwego Twardochowi zadęcia.

Toposy pogranicza i tymczasowości wzmacniają jeszcze sygnalizowane uprzednio problemy z tożsamością, samo zaś Międzygórze, jako dawne pruskie uzdrowisko, przywodzi na myśl wymienioną w filmie wprost „Czarodziejską górę”, choć to nie tak odległe Sokołowsko zyskało miano „Śląskiego Davos”.

Wszechogarniającemu rozpadowi dominującemu warstwę ideową filmu wtóruje jego forma, niczym u Becketta nielinearna i fragmentaryczna. Brak akcji przywodzi na myśl legendarną powieść Sterne’a o Tristramie Shandym, choć u Sikory nie ma miejsca na żadną ekwilibrystykę. Jest za to niepowtarzalny, mroczny nastrój, budowany tak przez klimatyczne zdjęcia oraz muzykę, jak i przez samego Giganta, którego niezliczone zakamarki, skrzypiące podłogi i niesamowita architektura czynią go trzecim z bohaterów tej opowieści o przemijaniu.

„Powrót Giganta” to zatem ilustrowany traktat eschatologiczny, który każdym obrazkiem krzyczy „memento mori”. Z pewnością stanowiłby gratkę dla fanów interpretacji, szczególnie dla tych, którzy podzielają fascynację Becketta matematyką w większym stopniu niż ja. Hipotetyczni fani muszą tylko  znaleźć sposób, by jakoś go zobaczyć. A zapewniam, że warto.

utracjusz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *