Type and press Enter.

Zezowatym okiem profana / Paweł Marciszewski – Czarne słońce i biała dziewczyna

Na poezji znam się nie od dziś. Bowiem już gdzieś od połowy lat dziewięćdziesiątych, wieku nie tak dawno znów minionego, zaczął się był mój z nią, pełen burz i głośnych uniesień – Gorący Romans!

Rozpocząłem wtedy od razu, od tych tam z górnej półki. Tuzów prawdziwych poezji zjełczałej, jak choćby Chrisa Barnesa z legendarnego Cannibal Corpse, poprzez wiersze ból egzystencji całkiem – bo na śmierć – kojące, Chucka Schuldinera z Death, a kończyłem na wybijających się już wtedy zdecydowanie: ekspresyjnych, krwawych i deklamacyjnie na żywo, wściekle warczanych lirykach Johna Tardy’ego z Obituary!

Wielkie i niezapomniane to były poezje! Za serce, fraki i flaki kłami swemi łapiące! No i w pełni lirycznie potem, całkowicie a rozkosznie w niebyt rozszarpujące!

Można zatem całkiem śmiało założyć, iż Dobra Poezja od lat gościła w moim domu. A żem człeczyna wrażliwy straszliwie na jej Piękno i Subtelne jej Oblicze, to pomiędzy lekturą najnowszego Grzędowicza, a zaplanowanym już „Obłokiem Magellana” Lema, postanowiłem, solidnie już stęskniony, sięgnąć sobie znowu po jakiś jej tomik!

Wpadłem więc do największej księgarni w moim mieście Opolu i zacząłem tam buszować, radośnie pod nosem sobie podśpiewując: „Choke on it – as your tongue goes down! Choke on it – death is all around!” (Death – „Choke on it” z albumu „Leprosy”).

Ze trzydziestu bez mała poetycznych autorów tam przejrzałem! Obsługa widząc moje profesjonalne tematem zainteresowanie, nadskakiwała mi aż do obrzydzenia! Pod oczy podtykane mi były jakieś Herberty i Miłosze (nie wiem, nie znam). Ktoś inny perorował znów, iż poezji wielkiej nie zna ten, kto Budlera, Goetzego, czy Mackiewicza i Czeskiego nigdy choć raz nie przekartkował!

Być może, ale i te również mi, po owym przekartkowaniu, nie podeszły były. Bo nuda panie! Nuda i sztampa! Daj pan coś, a chyżo, z poezji nowoczesnej! Takiej mało jeszcze znanej, a nie sypiącej tak banałami, co w lirycznej rutynie powodują totalne zbeszamelowanie serca!

Księgarz zamyślił się był potężnie a srodze, no i gdzieś po 40 minutach podał mi to! Tomik „Czarne słońce i biała dziewczyna”, autorstwa niejakiego Pawła Marciszewskiego.

Zapiszcie se już od razu to nazwisko. Mówię Wam. Bez kitu!

Debiutancki tomik ten, obity został solidnie, chyba jakim kevlarem, bo w dotyku twardy jest jak pieron! Testowałem służbowym (bo robię jako informatyk) dłutkiem i młoteczkiem – normalnie ani ryski! Ale co ważniejsze – jest cały czarny niczym piekieł smoła! I to razem już, na dzień dobry, może się podobać! To może zaintrygować! Coś takiego z łatwością może się sprzedać! Bo to coś jest wszak innego, świeżego! Nowoczesnego! Kevlar i czerń! Piękne…

Szkoda trochu jednak, iż nikt nie pomyślał jeszcze o wzmocnieniu dodatkowym, a uroku by książeczce niewątpliwie dodającym, w postaci (choć kilku!) dorodnych ćwieków nabitych dookoła… Już nie mówię o krzyżach na odwyrtkę powieszonych, bo wiadomo, to już nie te czasy…

A kupiła mnie ostatecznie, na kevlarze tym misternie zainstalowana okładka. Znalazłem na niej wizerunek – co ciekawe i frapujące – białego słońca i wpatrzonej w nie, ewidentnie białolicej też dziewczyny! Stojącej sobie gdzieś na pokładzie statku, płynącego po dość spokojnych falach, bliżej nieokreślonego morza. A może nawet oceanu? Ha! Tego nie wiem. Wiem za to, że obrazek ten jednoznacznie skojarzył mi się z moim ulubionym Magazynem na Fejsie – Statkiem Głupców.

Jak nie znacie, to polecam szczerze! Treści tam znajdziecie wielokulturalne i to na poziomie naprawdę nie bele jakim! Walcie w ciemno i jak w dym! Lajkujcie i komentujcie!

Paweł Marciszewski

Ale wracając… Ukontentowany szczerze, zakupiłem od razu egzemplarze tomiku tego dwa! Coby jeden postawić odświętnie sobie na półce, a drugi móc bez specjalnych krępacyj obczytywać z bułą i kiełbachą w ręku! Jak to zwykłem często przy poezji czynić. A! Polecam do tego w szczególności Podwawelską. W duecie z musztardą Saperską – niebo (aaarrrggh!!) w gębie!

Pierwsze tegoż czytanie wprowadziło mnie w stupor niekłamany. Nima krwi… Nima flaków! Nima też Satana!! Co jest?? Drżącymi rękoma odrzuciłem tomik od siebie i wyskoczyłem w panice do kuchni. Tam uspokoiłem się dopiero zapodanym naprędce kawałkiem salcesonu, podwójnie – na dwa palce krojonym!

Czytanie drugie odbyłem dwa tygodnie później. Nie jestem typem, którego nawet przeżyta trauma (choć tutaj bez dwóch zdań – nielicha), jest w stanie złamać i zniechęcić do obcowania z Dobrą Poezją. Serce mam wszak gołębie, wzruszam się wciąż straszliwie łatwo, nawet obok na wpół już zgnitego truchła pająka krzyżaka, przejść obojętnie nie potrafię! No taki już jestem. Dlatego debiutowi Marciszewskiego postanowiłem dać szansę drugą!

Czy coś mnie tam za serducho w końcu ujęło? Coś uwagę mą przykuło? A może łza czysta a rzęsista urojona skrycie została? Kochani – TAK! odpowiedzieć muszę!

Już wiersz pierwszy – „Miasto zstępuje” zatrzymał moją uwagę. W intrygujący sposób przedstawia on wizję „historycznie ukształtowanej jednostki osadniczej, charakteryzującej się dużą intensywnością zabudowy”, jako nie stworzonej ludzką ręką, a dosłownie „danej z góry”. Człowiek zamieszkując ją z czasem, poznaje ją (no tę jednostkę osadniczą), oswaja, dopiero się jej uczy. A miasto owo, ukazane zostaje tutaj jakby element samej Natury, lub Stworzenia, w każdym razie – element pierwotny. Fascinating!

„Chabry” lirycznie i zgrabnie opowiadają znów o letniej burzy, która to złapała gdzieś na polu wśród zbóż, parę (samca i samicę), chroniącą się potem przed nią, w jakieś chałupinie. Parę ową, fizycznie mocno i zdecydowanie, przedziela tam zerwany bukiet tytułowych chabrów, które to mocą poezji, są jedynym prawdziwym, naturalnym źródłem pamięci wszechrzeczy, na chabrowym tam polu zastanym! Jest w tym magia, jest w tym chwila pięknie uwieczniona!

Kilka stronic dalej napotykam niepokojące „Martwe kobiety w lesie”. W czarno-białym świecie starej fotografii, podmiot liryczny – „jasne dziecię, wojny nieznające”, znajduje makabryczną dosyć, wojenną focię, przedstawiającą zabite na śmierć kobiety, leżące martwo i cicho w leśnych okolicznościach przyrody. Przyrody i świata nierealnego, jakby nie naszego. Tego wydaje się pragnąć i chcieć Poeta. A może pragnie i chce, by odkłamać ten świat, urealnić poprzez dodanie barw krwi i nieba, brakujących i emocjonalnie temperujących wydźwięk fotografii? Mocne!

W wierszu „Braterstwa” zaś Poeta namawia do szydzenia! Przynajmniej namawia swe liryczne podmioty w postaciach: błazna, poety i zwierzęcia, siedzących sobie gdzieś na wzgórzu, z pięknym widokiem na dal! Ewidentnie widzę je również radośnie fajtającymi tam swymi odnóżami! Gdyż Czas Szydzenia bez wątpienia wymaga radosnego tam nimi fajtania!

Kolejną trójkę lirycznych bohaterów odnajdziemy w „Starym wierszu ze starego tomiku/Starej łacie na nowym ubraniu”. Tym razem będą to samobójca, pijak i poeta. Do wyboru! Bo tylko jeden z nich jest prawdziwy. Który? Świetne!

W „Spotkaniu” wydawać by się mogło, iż spotykamy właśnie tych samych bohaterów, poznanych nam już w wierszu „Chabry”. Choć tam wydawali się sobie emocjonalnie bliscy, to jednak byli fizycznie oddaleni od siebie. Tutaj widzę ich dojrzalszych, rozumiejących się i odnajdujących znakomicie we wspólnej ciszy, w kilku słowach, prostych gestach.

Acz całkiem jest też prawdopodobnym, iż Poecie chodziło tutaj o dalekie następstwa Kryzysu Kubańskiego, w aspekcie neoartyficjalnej hodowli tchórzofretek rumburanek na Śląsku Opolskim!

„Linie”. To ona i ja. „Dwie linie proste przecinające się gdzieś w przestrzeni”. Od wspólnego niebytu, poprzez coś, co się CHYBA wydarzyło, po kolejny wspólny niebyt. Podmiotowi lirycznemu sen przynosi kojącą odpowiedź na owe „chyba”. Mnie tam nie przyniósł. Ale może komuś innemu jednak przyniesie?

W „Czarnej piosence” mowa celnie a zwięźle o rzeczach co dobre są i tych co takie nijak nie są, a przerażająco blisko siebie lubią leżeć! Prawda to. Zapewne po raz enty odkryta, acz niewątpliwie to jedna z takich prawd, które każdy sam odkryć musi. A jak już odkryje… To potem się napić musi!

„Lekcja anatomii doktora Tulpa” to świetna liryczna reminiscencja po ewidentnie nabożnym obcowaniu z malowanym Arcydziełem Rembrandta, o tym samym tytule. Obejrzyjcie sobie ten obraz i wiersza następnie zapodajcie! Celnie i pięknie!

No i można by tak jeszcze długo i namiętnie. A nie na temat wciąż dalej! Ale i najlepsze recenzje gdzieś muszą mieć swój koniec. I ta także skończyć się więc musi. Zatem podsumowując, reasumująco zrekapitulujmy!

Liryczny debiut Pawła Marciszewskiego stał się już historią. Zdarzył się, mam w ręku tego czarny, kevlarowy dowód! Czy zatem jego tomik „Czarne słońce i biała dziewczyna” wartym jest poznania? A może jednak legii warszawa?? Czy Poezji Dobrej pełen on jest? A może barachło to jednak okrutne, w śmierdzącej ciemnicy spisane? I to na beczce z kapustą kiszoną, przez koty, psy i szczury regularnie obszczywaną?

Ocena moja będzie taka. W przerażającej ilości tych wierszy znalazłem siebie. Wszak poezję można odbierać na sposobów wiele. Ja starałem wczuć się w jej klimat, szukać w niej magii, zapisanych chwil, dać się ponieść spisanym tam słowom, by… ku niekłamanemu zdziwieniu, finalnie odnaleźć tam swoją podłą osobę!!

Czy zatem Dobra Poezja nie jest czasem jak Dobra Fantastyka? Czyż u Lema, człowiek nie szukał w gwiazdach tak naprawdę siebie samego? A w obliczu Obcego – odbicia swego? Ha! Stąd już wnioski można wysnuć proste a genialne! I takie też ja, nareszcie i na koniec, po odczytach kilkukrotnych tomiku – wysnuwam! Zatem:

Kochacie Wy Lema? Pokochacie i Marciszewskiego!


Ocena ProfanaKrwi to tam było tyle co kot nasroł, a o UFO to żem nic nie poczytoł. Ło miłości coś tam Ałtor beknął, ale żeby się choć roz gdzie pocałowali… Goły baby tam szukołem – nima! Cosik o tych złodziejach z rządu – nima! Że Balcerowicz musi przeca odejść – też nima! No to co tam w końcu jest, się spytocie? Ano… Permanentnie transcendentne przekraczanie rubikonu poezją niepoślednią fantastycznie umacniane! Taa… No i tego się Pawle trzymej! Hej!

Kapitan MO

Ilustracja w tle i tekście: Katarzyna Ociepska uljado

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

0 comments

  1. No to hej! Ciekawie, ciekawie… Czuć, że w naprędce wielkiej pisane, żeby ni kwarka myśli nie uronić. A umiesz Ty bez szaleju coś napisać? 🙂 Z drugiej strony Ty i poezja, to musiało być coś mocnego i w potylicę uderzającego. Zaczynam bać się wyjazdu z Tobą na wakacje 🙂 😀

  2. Autorką ilustracji na okładce, jak i wewnątrz jest Katarzyna Ociepska uljado

    1. Faktycznie – już koryguję!

  3. tomik można nabyć pod adresem miniatura@autograf.pl