autor: Josif Brodski; książka: Pochwała nudy
„Prawda na temat rzeczy musi być nieludzka„
Dziś „Pochwała nudy”. Czyli Josif Brodski, wielki i – jak to ładnie ujmuje w wielu językach wikipedia – rosyjski i amerykański poeta, który dostał Nagrodę Nobla w 1987 roku. Zmarł w 1996 w wieku 56 lat. Eseje w zbiorze ułożone są w zasadzie chronologicznie, pierwszy pochodzi z roku 1978, najpóźniejszy z 1995. To, że te fakto-daty chodzą mi po głowie to zasługa poety, który w jednym z esejów ironicznie konstatuje, że wiek to jedyne, co warto wiedzieć o pisarzu, i niejeden raz uniknęlibyśmy pomyłek, gdybyśmy zauważyli we właściwym czasie, że wszystkie mądrości w czytanej książce powstały w głowie, dajmy na to, trzydziestolatka. A już bardziej serio, jest oczywiście Brodski zdecydowanym orędownikiem idei uniwersalności sztuki, przecież „życie i pisanie to dwa różne zajęcia (stąd dwa różne określenia) a stawiania między nimi znaku równości jest niedorzeczne„, tak jak całe „założenie, że sztukę można wytłumaczyć życiem „. O tym właśnie jest jeden z esejów: „Altra Ego”, tekst o muzie (czy może raczej Muzie) i wierszach o miłości.
Być może łatwo postrzegać eseje Brodskiego jako nazbyt hermetyczne, ale chyba w takim razie cała sztuka eseju ma tę cechę. Dobry esej to zawsze tekst osobisty i zaangażowany, i w skutek tego intymny, a intymność z definicji zawiera w sobie granice. Z pewnością „Altra Ego” będzie najciekawsza dla piszących i czytających poezję, łatwiej dobrze się bawić znajdując w tekstach siebie, ale na przykład tekst ostatni „List do Horacego”, osiąga już taki poziom swoistości, że gdybyśmy, my czytelnicy, całe to szukanie siebie potraktowali zbyt serio, nie istniałby żaden czytelnik dla tego eseju. Ale przecież sztuka to niekoniecznie lustro, i ten hermetyczny esej, w którym ja na przykład potykałam się o całą masę słów zrozumiałych jedynie dla filologów i poetów (poliptotony i chiazmy, jamby i trocheje, logaedy, tetrametry i daktyle) zachwycił mnie właśnie intymnością, tajemnicą jaką jest drugi człowiek, cieniem Owidiusza zasłaniającym Horacego, poetą Brodskim opowiadającym o słowach.
Więc to, na co zwróciłabym uwagę czytelnikom sięgającym po prozę Brodskiego, to nie jej hermetyczność, lecz pewne rozdarcie, którego od nas wymaga. Można je również, trochę ładniej, nazwać umysłową ekwilibrystyką i jest ona niezbędna, by się w tych tekstach dobrze poczuć. Bo z jednej strony jest Brodski intelektualistą, umysłem giętkim, ostrym i precyzyjnym, i nie tłumaczy nam dwa razy rzeczy, które wyklarował raz, więc zwyczajnie musimy nadążyć. W moim przypadku oznaczało to na przykład konieczność powtórzenia rano tekstu, który czytałam zbyt zmęczona wieczorem. Z drugiej: jest Brodski poetą, i jest nim zawsze, także pisząc prozę i czasem nasz intelekt musi szybko zejść z pierwszego planu, poddać się nieracjonalnej przyjemności, lekkomyślnej błogości serca, którą mogą wzbudzić choćby niezrozumiałe słowa, ich przebiegłe zestawienia, albo cała, szalona pogoń myśli poety.
Jest w tych esejach sporo powracających motywów: że podstawową cechą życia jest powtarzalność – „wszystko, co układa się we wzór jest brzemienne nudą„, że banał to największy wróg sztuki, że „im więcej czyta się poezji, tym gorzej znosi się wszelkie wielosłowie” (dlatego powinna być obowiązkowo czytana w sejmach i parlamentach tego świata), że „człowiek wcale nie jest z natury taki dobry„, że historia ma charakter „ponadczasowy, arytmiczny i irracjonalny„. Jednocześnie są to teksty bardzo zróżnicowane: krótkie uniwersyteckie wykłady, prozatorska oda do pomnika, listy otwarte, długi, gorzki tekst o pewnym szpiegu (czyli o znaczku pocztowym), wspomnienia z różnych momentów życia: o codzienności w Związku Radzieckim, ale i o podróży do Brazylii. Do tego, jak już wspominałam, teksty w zbiorze obejmują naprawdę długi wycinek (z) czasu.
Ja zatrzymam się jeszcze na chwilę przy tym, co Brodski pisze o historii. Esej „Profil Klio” jest fenomenalny więc to, co Państwu tu podam, to przede wszystkim cytaty. I jest to kolejna lektura obowiązkowa, w tej utopii, którą tworzę za Brodskim (po poezji dla polityków), tym razem dla wszystkich tych, którzy choćby w ograniczonym zakresie parają się historią. Nawet jeśli nie zgodzą się z poetą (który pisze o uprawianiu historii jako o działalności mającej pretensje do bycia nauką) warto przemyśleć jego tezy. Ja tam zgadzam się całkowicie, że historia w zasadzie „nie wykazuje różnic między faktem i interpretacją„, i że „racjonalność dyskusji zakłada racjonalność jej przedmiotu. I chociaż pierwsza może być możliwa, druga możliwa nie jest„, bo z badania przeszłości wyłania się jedynie prawda o nas samych. (A przy okazji, niedawno recenzowałam dla Państwa znakomite książki historyczne angielskiej filolog klasycznej Mary Beard i warto zauważyć, że ta badaczka ma bardzo podobne podejście do swojej dziedziny i wielokrotnie podkreśla, że badając starożytność nie mamy dostępu do żadnej obiektywnej prawdy, bo nie da się odrzucić filtru z teraźniejszości).
Zatem: „wszelkie próby zgłębienia prawdy (historycznej) zakrawają na ćwiczenia solipsystyczne, różniące się jedynie natężeniem i pomysłowością. (…) Bez tej świadomości historia pozostanie błahym safari historyków o skłonnościach teologicznych lub teologów z zacięciem historycznym, którzy przypisują swoim trofeom ludzkie oblicze i boski zamysł.” A najgorsze w tym wszystkim jest, że: „Powyższe uchybienie każe nam wierzyć, że od historii można się uczyć oraz że ma ona jakiś cel, najlepiej nas samych. Przy całym naszym zamiłowaniu do przyczynowości i oglądania się za siebie jest to potworne założenie, gdyż usprawiedliwia wiele nieobecności tym, że wybrukowały jakoby drogę dla naszej obecności„. Sprawia, że zapominamy, że „historia jako proces jest nie tyle przyrostem co stratą„.
Rosyjskiego i amerykańskiego poetę cytowała dla Państwa i zaleca w zdecydowanie większych dawkach:
Agnieszka Ardanowska