Type and press Enter.

Zezowatym okiem profana / Koncert Nocy Letniej – Schönbrunn 2018

A było to tak. W tym roku do stolicy byłego Cesarstwa Austro-Węgier – Wiednia, wraz z MissWitch i Krisem, postanowiliśmy wybrać się nieco później niż zwykle. Przebiegnięte po dwakroć już, tamtejsze znakomite a kwietniowe, biegowe imprezy maratońskie i półmaratońskie, pozostawiły nas co prawda w zachwycie, ale i w sportowym też spełnieniu. Uznaliśmy zwyczajnie, iż dobrej jakości wiedeński asfalt, został był przez nas w wystarczający już sposób udeptany, a kwietniowa pora tych zawodów, nie do końca sprzyja zwiedzaniu tego przepięknego miasta.

Bywało bowiem dosyć chłodno. Co być może dla szarego turysty problemu nie stanowi wielkiego, acz przyznawać ów szary turysta wtedy musiał, iż wszelakie tamtejsze ogrody, czy pałacowe parki, wyglądały jeszcze boleśnie daleko od swoich pięknych a w pełni już rozwiniętych, letnich form. Decyzja nasza zatem zapadła rychło – tym razem jedziemy tam czas jakiś później! Bo pojechać znów po prostu musieliśmy… Wiedeń bowiem bezlitośnie łamie serca wszystkich tych, którzy mieli okazję i radość, choć przez krótką chwilę podziwiania jego absolutnie wyjątkowych uroków.

Internetowe poszukiwania dogodnego, a interesującego przy okazji terminu, zakończyły się dosyć szybko odkryciem owego nocnego koncertu. Sommernachtskonzert grany jest od roku 2004. Za swoje miejsce ma on zespół parkowy letniej rezydencji Habsburgów – Pałacu Schönbrunn. Ta monumentalna, piękna (a w środku wręcz porażająca prawdziwie cesarskim bogactwem i rokokową wykwintnością) barokowa budowla, od wielu już lat była celem moich westchnień, by w końcu stać się szczęśliwie moim ulubionym miejscem do spacerów i klasycznego tam wałęsania się.

Co jednak w tym wszystkim jest najważniejsze – koncert ów grają, zawsze dla zgromadzonej tam, ponad stutysięcznej publiczności, osławieni Wiedeńscy Filharmonicy! Ci sami, których przeciętny (ale i nie tylko) fan muzyki poważnej, może smacznie oglądać co roku w telewizji, podczas niezwykle popularnego na całym świecie Koncertu Noworocznego. Osławieni, gdyż orkiestra ta powszechnie uważana jest za jedną z najlepszych, jeśli nie najlepszą w ogóle, grup parających się wykonywaniem tego rodzaju muzyki, na całym naszym pięknym, błękitnym globie. 

34018820_446733549131024_3480898189693812736_o

Jeśli też weźmiemy pod uwagę informację takową, że letni ten koncert jest zupełnie za darmochę, to grzechem niewybaczalnym i całkowicie nieodwracalnym a wręcz śmiertelnym, byłoby z takiej okazji nie skorzystać! Być tam, zobaczyć to, a nade wszystko ich usłyszeć – to wszystko stało się naszym upragnionym celem, do późno-majowego zrealizowania! Zatem szast-prast, a nawet syk-pyk-myk: zabukowaliśmy sobie miejscówki w naszym ulubionym pensjonacie, oraz w pociągu o dumnej nazwie Polonia, a gdy nadejszła ta długo wyczekiwana, a właściwa już chwila, owe bukowanie (w kraju Mozarta zwane jodłowaniem) radośnie i prawdziwie urzeczywistnilim!

O podróżniczych perypetiach wspominać szeroko nie będę. Dość powiedzieć, że o ile z Katowic do Wiednia dostać się jest raczej prosto, pewnie i tak też wygodnie, to już z Opola do byłego Stalinogrodu (całe 110 km) wyprawa takowa czasami wprawia osobę nędznie tam podróżującą o silne serca palpitacje, i pozostawia go nierzadko w bardzo mocnym a emocjonalnym wzburzeniu. Na pokład Polonii udało nam się jednak finalnie dostać, na chwilę iście ostatnią, co niemal natychmiast po opuszczeniu katowickiego peronu, uczciliśmy w tamtejszym Warsie dwoma szybkimi… tegesami. Wszak stres trzeba było jakoś kulturalnie odreagować, a szczęśliwie udany boarding uświęcić! 

W dniu koncertu, czyli 31 maja, już od rana chytrze planowaliśmy strategię na zdobycie godnej nas tam miejscówki. Na imprezę, legalnie, można się było dostać w sposób trojaki. (Bo o nielegalnych a żmudnych podkopach oraz spadochronowych zrzutach z latających nad terenem parku Dakot DC-3, będę milczał jak grób!). Można było więc być VIP-em i zasiąść sobie później wygodnie, na ustawionych tam w równych rzędach krzesełkach, tuż-tuż przed wspaniałą sceną. VIP – no cóż… Osobiście jestem znakomicie i szeroko znany, ale jednak tylko lokalnej, bo opolskiej Policji… A to, obiektywnie rzecz biorąc, mogłoby się tutaj nie liczyć. Postanowiliśmy zatem nie ryzykować.1

Sposobem drugim, było wejście do parku i dostanie się przez bramki z ochroną na zamknięty teren imprezy. Po prostu! Był jednak tutaj mały haczyk, zwany Regulaminem. A ów koncertowy edykt bardzo jasno i przejrzyście precyzował, co takiemu widzowi/słuchaczowi tam wolno, a czego rzecz jasna nie. A wolno było jednak całkiem niewiele, bo: stać, patrzeć, słuchać, no i (nie-za-głęboko) oddychać. Po prawdzie, to nic więcej człekowi na takim koncercie do szczęścia potrzebne nie jest, jednak wizja stójki w bardzo gęstym tłumie, co to – ze względu na tłok – faktycznie nawet zbyt głęboko oddychać nie może, a o kołysaniu się na boki w rytm muzyki może tylko pomarzyć, nie przypadła nam do gustu i postanowiliśmy koncert skonsumować sposobem trzecim!

A sposób ów trzeci, polegał na obejściu oficjalnego terenu imprezy od dup… ee, od tylnej jego strony, by tam swobodnie sobie zasiąść i umościć się na trawce pod Gloriettą! Teren tam został tak sprytnie zaprojektowany, że na cały koncert można było sobie patrzeć całkiem wygodnie, bo z góry. Jednocześnie odległość od sceny była na tyle nieduża, a nagłośnienie tak zachodnioeuropejskie, że słyszalność winna i tak być świetna. I co najważniejsze, obowiązywał tam tylko regulamin parku, a ten zezwalał na karimaty do siedzenia, czy własny wikt w postaci osobistego kanistra z wodą, buły, słoika musztardy i nieśmiertelnej podwawelskiej, tudzież śląskiej w ręku! Taka wizja i okoliczności przeżywania wysmakowanej muzyki klasycznej nas ostatecznie przekonała, więc z odpowiednim wyprzedzeniem czasowym poszliśmy ją urzeczywistnić!

Jak się jednak okazało, owa biesiadna a komfortowa wizja uczestniczenia w Summer Night Concert 2018 spodobała się, i to nawet bardzo, nie tylko nam… Trawiasty teren pod Gloriettą wyglądał tak, jakby trzy, najdłuższe polskie pielgrzymki na Jasną Górę, tam się były razem rozłożyły… Nic nie dało okazywanie tamtejszym policjantom wszelkich możliwych glejtów i listów żelaznych! Legitymacja służbowa, pomięta, ale wciąż (chyba) ważna karta rowerowa, kupony zniżkowe do Maka, ani nawet – bo byliśmy już prawdziwie zdesperowani – próba przekupstwa na klaser z obrazkami z gum Turbo, (z którym wszędzie podróżuję), nic nie wskórała, zostaliśmy bowiem cofnięci sprzed wejścia, tak samo jak dziesiątki, czy setki nawet innych, potężnie rozczarowanych miłośników muzyki Straussa…

34069088_446733672464345_4589439118626258944_oW ciemię jednak niebici, z okrzykiem: Sobieski!!! ruszyliśmy cwałem w dół, aby tam przeprosić się, z tak wcześniej wzgardzonym, sposobem wejścia drugim. Czas gonił nas potężnie, a perspektywa niedostania się na koncert była na tyle przerażająco realna, że nawet nie pamiętam jak dobiegliśmy do bramek i cerberów z ochrony. Tam, co prawda obyło się bez tekstów typu: Halt! Hände hoch! Ausweiskontrolle!, ale lokalna forma Gandalfa z mostu Khazad-dûm przejść dalej, ze względu na taszczony przez nas dość bogaty ekwipunek, nam nie pozwoliła. Cóż było nam tedy czynić? Strategiczny odwrót w grę oczywiście nie wchodził, porzucenie swojej nieskonsumowanej a bezcennej wałówki, śpiworów, raków i czekanów, turystyczno-automatycznej pralki Frania 3000, czy przenośnego pieca do wypalania pizzy, takoż samo nam się nijak nie uśmiechało…

Czas był zatem najwyższy na wyciągnięcie iście cesarskiego asa z rękawa! Na czarną godzinę i na sytuacje, gdzie życie może być zagrożone nieodwołalną śmiercią, zachowałem ci ja jeszcze jeden gadżet. Była nim Legitymacja Prasowa Magazynu Statek Głupców. Okazałem ją więc bez wahania ochroniarzowi, a ten zrobił był najpierw oczy takie, jakby pismo od samego Najjaśniejszego Pana Franza Josefa nagle obaczył, po czym szeroko się do nas uśmiechnął i rzekł całkiem już uprzejmie: bitte! Ukłonił się przy tym nisko i przepuścił nas w końcu na teren koncertowego iwentu!

Przedarliśmy się tak blisko sceny, jak to tylko było wśród zgromadzonego tam, a nieprzebranego już tłumu, możliwe, i to w dodatku na 5 minut przed rozpoczęciem się tej imprezy. Ustawione po bokach spore telebimy, ułatwiały pięknie i znacząco obserwowanie tego, co na scenie się działo. A dziać się zaczęło, gdy tylko spiker zapowiedział był tegorocznego prowadzącego tutejszy a sławny –Sommernachtskonzert. Był nim znakomity i znany już po dwakroć tutejszej widowni, rosyjski dyrygent Walerij Giergijew. Ten, gdy tylko się ukłonił, jak nie machnął był rękami! A Filharmonicy Wiedeńscy, już do końca tego blisko półtoragodzinnego koncertu, nie pozostali bierni, ślepi ani głusi na to jego wściekłe, acz niewątpliwie pełne profesjonalizmu machanie…

34274824_446734005797645_5317105736478621696_n

Jako że tegoroczna edycja tego wysmakowanego widowiska, odbywała się pod nazwą Włoska noc, repertuar obejmował głównie włoskich kompozytorów. Zaczęto więc zgodnie z opublikowanym wcześniej rozkładem jazdy. A jazda owa była zaiste bez trzymanki! William Tell Overture: Final – Rossiniego szybko podgrzało kosmopolityczną publiczność, a orkiestrze pozwoliło wejść na właściwe tego dnia obroty! Szybko się też okazało, że jakość doświadczanego tam przez nas dźwięku jest znakomita, a forma zaproszonego rosyjskiego dyrygenta piekielna! Śmigająca w jego prawej ręce batuta, wyglądająca u Giergijewa jak zwykła wykałaczka, czyniła wściekłe i nieodgadnione dla zwykłego śmiertelnika łamańce, a ręka druga za to, nieustannie drgała była i wibrowała potężnie, niczym w skrajnie zaawansowanym Parkinsonie. 

Bogu dzięki jednak, ani sam maestro conductor nie cierpiał od tej jednostki chorobowej, ani orkiestra z Musikverein problemów nie miała żadnych, z interpretacją wysoce skomplikowanych ruchów obydwu kończyn górnych dyrygenta. Za to koncertowy rozkład jazdy został był raz zachwiany! Jak to? Przez kogo? – może zapytacie. No a jakże by inaczej – oczywiście, iż przez kobietę! Rosyjska primadonna Anna Netrebko, pojawiła się była w prawdziwie pełnej, bo operowej krasie, i jak na ową primadonnę przystało, swój występ rozpoczęła wtedy, kiedy… jej akurat pasowało! No, być może do końca tak nie było, acz przeskok (tudzież dwa) w koncertowej marszrucie niewątpliwie się wydarzył, i to właśnie przy utworach śpiewanych przez tę wybitną sopranistkę. 

Netrebko odśpiewała włoskie utwory trzy. I to jak odśpiewała! Ogrody pałacowe zadrżały! Nawet wspaniała Glorietta zatrzeszczała była w swych rozkosznie barokowych posadach! A z okolicznych drzew pospadały chyba wszystkie gąsienice, których to w tym roku w Schönbrunn, była prawdziwie istna plaga! Co tu jednak wiele mówić. Nie zrozumiałem nic z tego co Anna nam wtedy zaśpiewała. Tak zupełnie nic, jak wtedy gdy słucham starych wydawnictw Cannibal Corpse, z Chrisem Barnesem na wokalach. Jednak kochani, (i tu, i tu) ewidentnie czuć w tym było absolutnie wybitny performens! Potężny głos! Anielski głos! Głos pełen majestatu i sprzeciwu na co dzień, na bank, nieznoszący! 

33992713_446733835797662_7898804745538633728_o

Co trzy/cztery, wspaniale odegrane utwory włoskich mistrzów, maestro Giergijew, schodził był ze sceny i udawał się na chwil parę gdzieś na tyły. Zapewne coby tchu co nieco złapać. Koncert choć wieczorny i punktualnie rozpoczęty o 20:30, to jednak pełen był dusznej, letniej atmosfery. Co jeszcze tam robił maestro Giergijew, nie wiem, acz wpatrując się w jego, co raz to mocniej rozedrganą lewą dłoń, zgaduję, że akurat wody – ze słynnego tutaj źródełka – tam jednak nie sączył… Ale co sączył tam był, a czego już nie, sprawa jest to trzeciorzędnej wagi, dość powiedzieć, iż za każdym razem gdy wracał na scenę, witały go gromkie brawa, których i ja oraz MissWitch wraz z Krisem, również mu nie szczędziliśmy! Orkiestrę bowiem prowadził wzorowo, no tak na moje oko, natomiast o formie samych Wiedeńskich Filharmoników wypowiadać się nie ma sensu. Ich forma bowiem jest zawsze a zwyczajnie stała – najwyższa!

Kolejne grane utwory, przynosiły słuchaczom kolejnych, smakowitych, muzycznych doznań. Wyjątkowo podniosłym i przepięknym okazał się jak zwykle Marsz Triumfalny z opery Aida, autorstwa Giuseppe Verdiego. Nie sposób było wtedy, miarą żadną, pohamować łez wzruszenia. Na takie piękno człowiek może reagować tylko w jeden sposób. Naturalny sposób. Organiczny! Płaczem… Stąd przebiegli organizatorzy, po jednej stronie terenu koncertu sprzedawali na tony chusteczki higieniczne, coby łzy i obsmarkane nosy, spędzeni tutaj melomani mogli sobie powycierać, a po stronie drugiej – handlowali radośnie piwem, coby znów móc na bieżąco, uzupełniać braki w nadszarpywanej co chwila tutaj, gospodarce wodnej naszych organizmów!

Tuż przed dwoma ostatnimi, a niezawartymi w koncertowym repertuarze, utworami, Kris zabrał się był i poszedł do domu. Co czynisz, człowieku?! – zawołałem za nim. Ten tylko mi odrzekł, iż to, czego przed chwilą odsłuchał, było spełnieniem jego dzisiejszych tutaj marzeń, i cokolwiek po tym, ta orkiestra, nawet i pod szaloną batutą tego dyrygenta, nie zagra, nie będzie to ani tak wielkie, ani tak piękne jak ten kawałek Prokofjewa. I kochani, przyznać mu rację w tym stwierdzeniu muszę. Gdyż owe dwa, niespodziewane mi utwory, jakiś i czyjś marsz – całkiem zresztą miły! – ani jeden z piękniejszych walców Straussa, który definitywnie i smakowicie kończył ten Koncert Nocy Letniej, nie zrobił był na mnie aż takiego wrażenia, jak ów fragment z baletu Romeo i Julia, rosyjskiego kompozytora i dyrygenta Siergieja Prokofjewa. Posmakujcie sobie zresztą tego sami…

Zaprezentowany powyżej fragment nie pochodzi oczywiście z tego wydarzenia. Natomiast równie szlachetna, Londyńska Orkiestra Symfoniczna, została 9 lat wcześniej poprowadzona przez tego samego Walerija Giergijewa. I wierzcie mi, lub nie – brzmią one tutaj po prostu tak samo! Jeśli więc jednak nie przesłuchaliście tego utworu – zawróćcie i zróbcie to. Przejdźcie przez monumentalnie burzliwy, ciemny i niepokoju pełen początek, muzycznie dochrapcie się do niewypowiedzianej słodyczy i piękna, spokoju oraz światła i nadziei, zawartej w części środkowej tego utworu, by finalnie znowu wkroczyć w zbierającą się, co raz to gwałtowniej, ciemność i zawieruchę!

Przy takim nagłośnieniu, jakie zaoferowali nam, słuchaczom, organizatorzy tegorocznego Koncertu Nocy Letniej, to wszystko wybrzmiało absolutnie magicznie! Potężnie, zmysłowo i perfekcyjnie! Romeo i Julia, która i dla mnie, poza Marszem Triumfalnym z Aidy, okazała się być punktem kulminacyjnym tego koncertu, jak i wszystkie pozostałe utwory i kompozycje, w mistrzowski sposób zagrane przez najlepszą orkiestrę na świecie, zaprezentowały się tutaj bezapelacyjnie wybornie! Trudno też o lepszą promocję muzyki poważnej. Darmowy, wieczorny koncert, magiczny i zasłużony potężnie dla tej muzyki, i Kultury w ogóle, Wiedeń, cesarski pałac i jego park wraz z ogrodami, muzyczna śmietanka, perfekcja wykonania, znakomite nagłośnienie i letnie powietrze dookoła…

Moją opinię o Summer Night Concert – Schönbrunn 2018 już zatem znacie, no ale co o tym wszystkim sądzi nasz słynny Zezowaty Profan? Czy i jemu się tam podobało? 

Ocena Profana – Chłooopie! Podobało mi się tam jak jasny pieron! No, piwo to tam tanie nie było, ale wziąłem se ze sobo piersióweczke, rozumisz, to i dołem se rade! No, a ten ruski koncertmajster to i niezły też gazmajster! Rapy tak mu sie telepały, że te wykałaczke to zaroz tam zgubił! A ta, prima maradonna, to musze Ci p’edzieć, no… kurde! Jurknięcie to mioła! Mioła też niegłupie te… hehe, no… hyhy – biust! O, biust to mioła piykny, paaanie… No i co, a muzyka! No to najbardzi mnie sie podoboł ten Marsz Anidy, tego… Verdiniego! Grali to u nos kilka razy, jak jeszczem w Samoobronie był i prezes do nos przyjyżdżoł na inspekcje. Piykne!! No, także tego… Nie no było fajnie, nie bede godoł że nie! Ale po prowdzie – jo tam wole Zenka. A nojlepi to Sławomira!

Kapitan MO

Fotografia w tle: https://www.sommernachtskonzert.at/index_en.html
Fotografie w tekście: produkcja własna oraz wycinki ze strony powyżej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *