autor: William Gibson; książki: Światło wirtualne, Idoru, Wszystkie jutra
Wszystkie trzy tomy stanowią całość bardziej spójną i prostszą niż powieści z pierwszego, słynnego cyklu Gibsona – „Trylogii ciągu”. Ściślej łączą je bohaterowie; mimo że tom pierwszy i drugi jedynie lekko zahaczają o siebie kilkoma postaciami (Rydella, Yamazakiego, czy nawet Harwooda), potem w tomie trzecim poszczególne wątki bardzo zgrabnie się przenikają. Natomiast przestrzeń wirtualna – kluczowe środowisko cyberpunkowych światów, które w pierwszej trylogii jest nieustającym źródłem czytelniczych zachwytów (i przy okazji trudności), tutaj mieści się w skromniejszych i łatwiejszych do wyobrażenia ramach. Może właśnie dlatego „Trylogia mostu” nie funduje czytelnikowi, zwłaszcza znającemu Ciąg, zbyt wielu olśnień. To wartka i przyjemna lektura przygodowa, ale gdyby nigdy nie powstała, nic strasznego by się w światowej literaturze nie stało. Choć niewątpliwie samego Mostu brakowałoby i fanom science fiction, i wielbicielom futurystycznych przestrzeni. (Przy okazji warto przypomnieć, że choć przypisanie Gibsona do sf przychodzi niejako naturalnie, amerykański pisarz nie tworzy światów opartych na nauce ale na swojej niezwykłej wyobraźni.)
Ten most to San Fransisco – Oakland Bay Bridge – łączący już w nazwie dwa miasta Kalifornii. W gibsonowskiej przyszłości nie pełni jednak funkcji komunikacyjnej lecz zostaje zamieniony w specyficzną strefę mieszkalną, schronienie nieprzystosowanych, tętniącą życiem narośl na stalowej konstrukcji. Barwna społeczność przypomina nieco światy postapokaliptyczne, zresztą cała trylogia nastrojem dryfuje w takim kierunku. Wpływający na oblicze świata łańcuch wydarzeń rozpoczyna się na Moście (Światło wirtualne), przenosi do Tokio (Idoru), by w trzecim tomie (Wszystkie jutra) do Mostu powrócić.
Mimo że Rydell – twardziel o złotym sercu, Chevette – łącząca cechy zagubionego dziecka i pięknej adeptki, a także Skinner – buntownik, którego czas zmienił w mędrca, to postacie stworzone wręcz archetypowo klasycznie dla literatury przygodowej (co oczywiście w żadnej mierze nie jest zarzutem) tak naprawdę właśnie Most – splątana zależnościami struktura i społeczność – jest prawdziwym i najbardziej fascynującym bohaterem „Wirtualnego światła”. I choć futurystyczne wizje Gibsona pójdą dużo dalej w „Idoru” (nie osiągniemy tu jednak poziomu skomplikowania z Ciągu, gdzie cała przestrzeń wirtualna zamieszkana jest przez niedefiniowalne byty) zabrakło w drugim tomie intensywności z pierwszej powieści cyklu. Na szczęście broni się intryga, osadzona wokół planowanego małżeństwa dwóch gwiazd popkultury, z których jedna jest programem. Szkoda tylko że Rei Toei, tytułowa idoru – sztucznie stworzona ikona świata rozrywki, jest najmniej wyraźną postacią wśród gibsonowskich bohaterów. Akcja tego tomu rozegra się na tle najnowocześniejszego miasta przyszłości – Tokio – zniszczonego przez trzęsienie ziemi i odbudowanego w kilka dni za pomocą nanotechnologii (zapada w pamięć zwłaszcza ekstrawagancki klub Western World) oraz w przestrzeni wirtualnej, w której Warowne Miasto będzie następną po Moście enklawą subkultur, a Wenecja po raz kolejny udowodni, że Gibson jest wielbicielem i znawcą architektury. Trzecia powieść – „Wszystkie jutra” to tom, który miał szanse być równie dobry jak „Światło” (co więcej możliwe, że w oryginalne taki właśnie jest). To część zdominowana przez znakomitą postać szukającego punktów węzłowych w historii ludzkości geniusza – Colina Laneya. Najlepsze obrazy i sceny będą związane właśnie z tym bohaterem (a konkurencja jest spora bo wracają Chevette i Rydell, świetne są Szczęśliwe Smoki, antykwariat Fontaine’a i świat zegarków, no i znowu wędrujemy po Moście).
Niestety tylko „Światło wirtualne” – pierwszą powieść cyklu – tłumaczył na polski Piotr W. Cholewa (będący też tłumaczem całego Ciągu i opowiadań z tomu „Wypalić chrom”). I już pierwsze strony „Idoru” sprawiły, że za Cholewą zatęskniłam. Bardzo nieprzyjemne jest samo przejście między językiem następujących po sobie tomów. Zbigniew Królicki, odpowiedzialny za dwa przekłady, nie radzi sobie ani ze stylem Gibsona – zanika charakterystyczna dla twórcy cyberpunku precyzja, ani z rytmem tej prozy (który szwankuje zwłaszcza w „Idoru”, gdzie co i raz miałam wrażenie niewłaściwego doboru słów, źle zastosowanych czasów, zbyt opisowych porównań). Bardzo źle wychodzą też Królickiemu neologizmy. Ale i tak najgorszą cechą było to, że tomy te wydają się „nadtłumaczone”, czyli przetłumaczone z własną, zubożającą treść interpretacją – dostajemy tekst uproszczony, wręcz opłukany z charakterystycznych dla pisarza ekstrawagancji wyobraźni. W rezultacie czytelnik sunie przez strony zbyt gładko, możemy podziwiać intrygę czy pomysły, ale nie zaskoczy nas żart czy porównanie – proza Gibsona traci indywidualność. (I pomijam tu zupełnie zagadnienie konkretnych błędów, pomylonych rodzajów, źle przetłumaczonych idiomów, czy nazw własnych.)
Oczywiście to nie jest tak, że „Trylogia Mostu” zawiedzie wielbicieli sf. Nawet słabszy Gibson to ścisła czołówka fantastyki. Most jest piękną, fenomenalnie wymyśloną przestrzenią (drugim takim zachwycającym, filmowym, niezwykłym miejscem jest kartonowe osiedle w tokijskim metrze), akcja ma znakomite tempo, bohaterowie, także ci drugo- trzecioplanowi w przeważającej większości wykreowani są bezbłędnie.
Charakterystyczne przestrzenie i silne osobowości sprawiają, że zawsze czytając Gibsona wyobrażam sobie ekranizacje tej prozy, i żałuję, że dotąd zdarzył się tylko „Johnny Mnemonic”. Warto więc dodać, że są szanse, że nowy rok zmieni ten stan rzeczy. W sierpniu 2018 ogłoszono, że „Neuromacera” w reżyserii Tima Millera (twórcy Daedpoola) w 2019 ma zamiar wyprodukować wytwórnia Fox. Oby tym razem nie skończyło się na zapowiedziach.
Agnieszka Ardanowska