autor: Nadieżda Mandelsztam; książka: Wspomnienia
Mandelsztam wspomina lata 30-te w Rosji Radzieckiej, głównie czasy między pierwszym a drugim aresztowaniem jej męża, wielkiego poety – Osipa Mandelsztama. To blisko pięćset stron (i jeszcze obfite przypisy) bardzo interesującej książki (recenzuję i czytałam jedynie pierwszy tom). Wspomnień, w których właściwie nie istnieje własne ja. Oczywiście Nadieżda opowiada tu swoje życie, musi więc w nim występować, ale nigdy nie staje się podmiotem, głównym tematem wywodu. I wbrew pozorom walce nie będzie nim Osip (nazywany zazwyczaj O.M.). Myślę, że są dwa tematy, którym książka ta jest konsekwentnie i bardzo precyzyjnie podporządkowana: poezja i wpływ terroru na człowieka.
Pozornie drugie z tych zagadnień wysuwa się na plan główny. Ale to pierwsze stanowi autorskie credo. Jest wyznaniem wiary, która umożliwiła wszystko – przeżycie, przetrwanie poezji, zachowanie nadziei i wreszcie powstanie Wspomnień.
Jako że jest to książka, w której żona opowiada o mężu, jego śmierci i jego spuściźnie, łatwo widzieć we Wspomnieniach niezwykłe świadectwo miłości – i podsumowywać je tym kuszącym, romantycznym sformułowaniem. Może i jest ono prawdziwe, ale niejako zakłamuje fakt, że Nadieżda o swojej miłości do męża nie pisze. Bo ta miłość to sprawa intymna. A to nie jest intymna książka. Zresztą właściwie to zdanie też wcale nie jest prawdziwe. Wspomnienia jako całość odsłaniają nam bardzo wiele o autorce, bo poznajemy wszystko w co wierzy, a to dość intymna część człowieka. Może powinnam napisać, że to książka pozbawiona nawet najmniejszej dawki ekshibicjonizmu – zazwyczaj nieuniknionej, gdy piszemy o uczuciach.
Zapewne najlepszą recenzję Wspomnień napisał Josif Brodski, w eseju „Na śmierć Nadieżdy Mandelsztam” ze zbioru Śpiew wahadła, tu umieszczonym jako wstęp (wyd. Agora, 2015).
Brodski pisze o surowym, nawet kostycznym stylu tej prozy. I trudno się z tym nie zgodzić, ale jednocześnie, dzięki językowej precyzji i absolutnej szczerości, można Wspomnienia czytać bardzo szybko, z wypiekami na twarzy. Zresztą choć Nadieżda Mandelsztam jest w swoich analizach rzeczywistości szorstka, twarda i pozbawiona złudzeń, to nie stawia granic: my i oni, dobrzy i źli, zdrajcy i bohaterowie. To bardzo ważna cecha tej książki, pozwalająca komuś, kto nie zetknął się nigdy z żadną formą totalitaryzmu, bez złudzeń (no powiedzmy, ze zmniejszoną ich ilością) osadzić siebie w takiej rzeczywistości. W maszynerii narastającego terroru, choć niektórym udaje się zachować człowieczeństwo, każdy jest trybikiem. (I tu znowu chyba powinnam zrobić zastrzeżenie, bo niektórzy – poeci – choć czasy oczywiście i ich naznaczają, nie ponoszą uszczerbku na duszy. Jak już pisałam: poezja jest wiarą Nadieżdy Mandelsztam.) Wspomnienia są więc strasznym świadectwem nieuniknionych upadków moralnych.
Warto też czytając Wspomnienia mieć w pobliżu tomy poezji obojga poetów, których wiersze autorka przechowywała w pamięci: Osipa Mandelsztama i Anny Achmatowej. Trzeba tylko pamiętać, że ładunek emocjonalny czytania tego łącznie jest ogromny i przyznam, że dla mnie chwilami za trudny do zniesienia.
Cytaty:
„W obliczu nieuchronności zguby nawet strach znika, bo strach to świtanie nadziei, wola życia, autoafirmacja. To jest uczucie głęboko europejskie. Zrodziły je szacunek dla siebie, poczucie własnej wartości, swoich praw, potrzeb i pragnień. Człowiek trzyma się swego i boi się to utracić. Strach i nadzieja są wzajemnie powiązane. Kiedy tracimy nadzieję, pozbywamy sie też strachu – nie ma się o co bać.”
„Potem często się zastanawiałam, czy człowiek powinien wyć, kiedy go biją i depczą. Czy nie lepiej zastygnąć w piekielnej dumie i odpowiedzieć katom pełnym pogardy milczeniem? Myślę, że trzeba wyć. W tym żałosnym wyciu, które czasem dolatywało nie wiadomo skąd do głuchych, niemal dźwiękoszczelnych cel, skupiają się resztki ludzkiej godności i wiary w życie. Tym wyciem człowiek zostawia ślad na ziemi i pokazuje ludziom jak żył i umarł. Wyciem broni swego prawa do życia, posyła wiadomość za mury, żąda pomocy i sprzeciwu. Jeśli nic innego nam nie zostało trzeba wyć. Milczenie jest prawdziwą zbrodnią przeciw ludzkości.”
Jest we Wspomnieniach krótka historyjka z pierwszego aresztowania O.M. Przemieszczany między pokojami przesłuchań poeta jechał wraz z obstawą windą, w windzie były i osoby postronne. Mandelsztam torturowany brakiem snu i ostrym światłem, dostał ataku, padł na ziemią śliniąc się i przeklinając. Postronny, mimowolny świadek znający Mandelsztama odezwał się wtedy: „Mandelsztam, jak wam nie wstyd” – znowu piszę recenzję parę miesięcy po czytaniu książki i nie mogę znaleźć powyższego fragmentu, ale utkwił mi on w pamięci jako najbardziej przerażający, nie przez los Mandelsztama, tylko tego zwykłego człowieka, który w tym momencie, tak właśnie radził sobie z rzeczywistością. W jednym zdaniu sprzedał duszę diabłu.
„Tak żyliśmy i dlatego nie jesteśmy tacy jak wszyscy. Nasze przeżycia musiały przecież zostawić w nas jakieś ślady. Staliśmy się rozchwiani psychicznie, odrobinę nienormalni. Może nie od razu chorzy, ale też nie całkiem w porządku – podejrzliwi, zakłamania, zagubieni, z wyraźnymi zahamowaniami w mowie i podejrzanym, infantylnym optymizmem. Czy tacy jak my mogą być świadkami?”
„Śmierć artysty nie jest przypadkiem, ale ostatnim aktem twórczym, czymś takim jak snop promieni oświetlających jego drogę życiową. (…) Przecież śmierć to najmocniejszy element konstrukcji, któremu podporządkowany jest cały bieg życia. Nie chodzi tu o żaden determinizm, lepiej traktować to jako przejaw wolnej woli. O.M. władczo wiódł swoje życie ku zgubie, która na niego czyhała, ku najbardziej rozpowszechnionej u nas formie śmierci „hurmem, hurtem””
„Kiedy się mieszka w Asyrii nie wolno zapominać o Asyryjczyku” (cytat zrozumiały w kontekście zainteresowań Mandelsztama, Asyryjczyk = Stalin)
„Czytając w dzieciństwie o rewolucji francuskiej, często się zastanawiałam, czy można ocaleć podczas terroru. Teraz dobrze wiem, że nie można. Kto oddychał tym powietrzem ten przepadł, nawet jeśli udało mu się jakoś przeżyć”.
Agnieszka Ardanowska
Ps. Pierwsza recenzja Wspomnień pojawiła się na Statku już półtorej roku temu, pisał o nich dla Państwa Marcin.
Ps2. Na zdjęciu tytułowym kolejka po chleb za dewizy, 1932 rok, Charków, okres Wielkiego Głodu